„Do widzenia mój pamiętniku…” na podstawie „Pamiętnika Rutki Laskier” wg scenariusza i w reż. Anny Retoruk w Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie. Pisze Izabela Tumas-Matuszewska na swoim blogu.
Przy ulicy Teatralnej 4 spotkali się: Stanisław Wygodzki - pisarz, Rutka Laskier - autorka pamiętnika z czasów II wojny światowej i Marcel Marceau, czyli Bip – słynny mim z Francji. Wszyscy nie żyją od dawna, tym bardziej niesamowite było to spotkanie.
Łączy ich to miasto, którego najstarsza część „oddzielona od śródmieścia wyniosłością Góry Zamkowej (…) stawała się zaczątkiem dziwacznych wydarzeń i niezwykłych historii” – jak pisał Wygodzki w opowiadaniu „Szatanek”.
Spektakl „Do widzenia mój pamiętniku…”, który od 4 listopada grany jest w Teatrze Dormana, rozpoczyna pantomimą Bip (rewelacyjny Karol Gaj), ale pierwsze słowa, które w nim padają, należą właśnie do Stanisława Wygodzkiego. Pochodzą z wierszowanego utworu „Lubię dworce kolejowe”, który autor napisał dla swoich dzieci. Po wojnie zaczynał wszystko od początku – od syna Adama i córki Ewy. „Lubię dworce kolejowe” – brzmi tytuł, bo to rzecz dla najmłodszych, a tych – jak wiadomo – kolej zawsze fascynuje. Ale dla Wygodzkiego i jego najbliższych pociąg to trauma, synonim straty, obietnica śmierci.
Skład ze stacji Będzin Miasto zawiózł ich wszystkich w sierpniu 1943 roku do obozu Auschwitz-Birkenau. W tej drodze jego pierwsza żona i córeczka straciły życie. Tym transportem jechała też czternastoletnia Rutka Laskier z rodziną. Ona odjeżdżała, a w domu przy ul. 1 Maja 13, w schowku pod schodem, cierpliwie czekał zeszyt z zieloną okładką, w którym zapisała co mogła z wojennej rzeczywistości. Wyjęły go później dłonie Stasi Sapińskiej i schowały na pamiątkę do szuflady. Opublikowany po raz pierwszy w 2006 roku stał się sensacją, później też inspiracją dla artystów.
Pamiętnik Rutki oraz piękne i niesłusznie zapomniane teksty Wygodzkiego połączyła w całość Anna Retoruk, spajając je postacią Bipa, którego korzenie wywodzą się z Będzina (stąd pochodził jego ojciec), i który sam ratował w czasie wojny dzieci żydowskie. I spektakl gotowy!
Tak łatwo to powiedzieć i napisać, ale to, co w efekcie wydaje się oglądającym lekkie i zwiewne (tak jest w tańcu, na którym trochę się znam, ale również w tym przedstawieniu) poprzedzone jest przeważnie żmudnym i męczącym czasem przygotowań. O tym, że nie było łatwo, bo przed aktorami stanęły wyzwania, z jakimi wcześniej się nie mierzyli - mało tekstu, dużo ruchu czy piosenki w jidysz - wspomniała sama autorka scenariusza i reżyser spektaklu, Anna Retoruk.
- Myślałam, że mnie rozszarpią - żartowała, a ja myślę, że tym, co stworzyli na tej scenie wspólnie, w niezwykłej scenografii i z muzyką mającą moc przenoszenia w czasie, rozszarpać mogą jedynie serca oglądającej to magiczne widowisko publiczności.
Dzieciństwo jest tak ważne! Wiedział o tym Stanisław Wygodzki, który swoje najpiękniejsze utwory – „Basy” i „Szatanek” zbudował właśnie na wspomnieniach z najmłodszych lat. Przedwojenny Będzin wypełniony jest u niego gwarem, zapachami i sceneriami, których na próżno już szukać. Odeszły z mieszkańcami tego miasta zgładzonymi w czasie wojny.
Fragmenty wspomnianych tekstów Wygodzkiego rozbrzmiewają w spektaklu jeszcze zanim pojawi się Rutka - bo taka właśnie była kolejność. Będzin był najpierw placem dziecięcych zabaw dla Wygodzkiego, dużo później dopiero dla Rutki. Wygodzki daruje temu spektaklowi opisy, nadaje klimat – Rutka darowuje fabułę. Anna Retoruk składa ich historie w jedną niepowtarzalną całość, a Bip obserwuje to wszystko, wczytuje się, towarzyszy.
Marcel Marceau wyznawał „sztukę ciszy” – reżyserka, przywołując go do spektaklu czerpie z jego doświadczenia. Słów jest na scenie tylko tyle, ile trzeba, ale treść, które niosą wylewa się poza scenę. Wpływa między fotele – czerwone jak róża - włącza się w krwiobieg, wlewa do dusz. Widz poniesie ją w sobie po wyjściu z teatru.
Piękny jest sposób, w jaki reżyserka używa w spektaklu gestów. Budują magię chwili, jak wtedy, kiedy ze ślubnego welonu Dwojry Laskier, zwijanego przez kobiety powstaje tłumoczek z dzieciątkiem – narodzoną właśnie Ruth. Albo kiedy mowa o spalonej we wrześniu 1939 roku będzińskiej synagodze. Nie ma ognia, ale jest łuna czerwieni i wszędobylski zapach dymu i kadzidła. Synagoga znika, bo Bip przenosi ją w rękach w stan niebytu, wycofując się w ciemność. Ma się wtedy wrażenie uczestniczenia w czymś mistycznym.
Tylko Rutka jest w spektaklu lalką. To wyróżnienie głównej bohaterki. Wydaje mi się to jedyną słuszną decyzją: powierzyć aktorce, Sabinie Romańczak, nie rolę Rutki, a „tylko” jej „towarzyszki”. Dla nas prawdziwa jest tylko jedna Rutka – ta, którą znamy z zachowanych cudem zdjęć. Ktoś z inną twarzą, choćby i podobną - nie może się przecież pod nią podszywać!
Jak wiele jest w tym spektaklu metafor, zachwycających elementów scenografii Pavla Hubički, która ze statycznej w jednej chwili staje się dynamiczna, po odniesienia do symboliki tańca – nie zliczę. Rutka w swoim dzienniku marzy o Janku, o pierwszym pocałunku, a potem nagle wyśmiewa i jego, i swoją miłość, żeby za chwilę znowu pragnąć tego chłopca. Tych rozterek nie można było pokazać dobitniej niż w tangu - tańcu smutku, zawodu miłosnego, ale i namiętności. O tancerzach z kamienicy w Będzinie – takich, jacy tańczą w tej scenie, pisał też przecież Wygodzki w opowiadaniu „Nauczyciel tańca”!
Autor muzyki do spektaklu, Marcin Gałażyn, powiedział w wywiadzie dla TVP 3 Katowice, że starał się, aby nie dokładać dźwiękami smutku, żalu. Niestety, nie udało się. Płakałam jak dziecko.
Kiedy na scenę po raz pierwszy wchodzi aktorka z Rutką – a dzieje się to dopiero około czterdziestej minuty spektaklu – i niepewnie rozgląda się wokół, z bólem w sercu myślę o tej dziewczynce z Będzina, która pojechała do Oświęcimia. Nie miała pojęcia, że jeszcze kiedyś tutaj wróci, po tym jak spłonie w krematorium.
Kiedy zaś na scenę wbiega ta sama aktorka, szukając ukrytego przez Rutkę pamiętnika, to wiem, że Stanisława Sapińska byłaby bardzo szczęśliwa, oglądając to przedstawienie.
Na tle ogniście czerwonej kurtyny, tak pięknej jak róża – pantomimę rozpoczyna Bip.
Wygodzki pożycza słów na początek. "Lubię dworce kolejowe..." – recytują dziecięce głosy, wprowadzając nas w świat, który był udziałem i Rutki, i Wygodzkiego, i ojca Marcela Marceau, i niemal połowy przedwojennej społeczności tego miasta.
A potem Wygodzki kończy ten spektakl:
(...) Pociąg odjedzie,
a potem
noc go nakryje i ciemność,
ale zostaną ze mną
huki, szumy, łoskoty.
I w tym wielkim rozgwarze
siedzę w każdym wagonie
i wsparłszy o szybę dłonie
myślę sobie i marzę
o tej wielkiej podróży,
która nas jeszcze czeka,
o tej bardzo dalekiej
i tak pięknej jak róża. (...)
I niektórzy nie mogą klaskać, bo dłonie przyrośnięte mają do oczu, które rozpoczęły słoną podróż w głąb tej historii.
***
Rutka Laskier (1929-1943)
Stanisław Wygodzki (1907-1992)
Marcel Marceau (Marcel Mangel) (1923-2007)