Liczę na to, że młode pokolenia twórców teatralnych odnajdą swój autentycznie własny, współczesny „sposób na Fredrę” - z Joanną Nowak, dyrektorką Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie, rozmawia Anita Nowak w „Scenach Polskich”.
Od 9 lat kieruje Pani Teatrem im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie. Na ile udało się Pani zrealizować wszystkie zamierzenia i plany, o których rozmawiałyśmy przed kilku laty, niedługo po objęciu przez Panią dyrektorskiego fotela?
Zrobiliśmy już bardzo dużo, wiele marzeń się spełniło, ale z upływem czasu stawiamy sobie poprzeczkę coraz wyżej. Myślę, że po tych dziewięciu latach pracy udało nam się w Polsce i nie tylko, zbudować markę teatru gnieźnieńskiego i przekonać zarówno teatromanów, jak i wszystkich interesujących się szeroko pojętą kulturą, że w Gnieźnie istnieje teatr. I że jest to teatr ambitny, absolutnie profesjonalny, na wysokim poziomie. To było bardzo duże wyzwanie, ale dziś nasz teatr zdobywa nagrody, prezentuje swoje dokonania na prestiżowych festiwalach teatralnych w Polsce i za granicą, jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich scen działających poza wielkimi aglomeracjami miejskimi. W roku 2020 w branżowych rankingach wyróżniono Teatr Fredry jako najlepszą scenę roku, a nasze spektakle regularnie plasują się w pierwszych dziesiątkach dorocznych ocen najciekawszych produkcji polskiego teatru. Firmują je największe nazwiska inscenizatorskie: Ewelina Marciniak, Wiktor Rubin, Marcin Liber, Marcin Wierzchowski, Radosław Rychcik, Agnieszka Jakimiak. Rozwija się, mimo przejściowych trudności związanych z pandemią, nasz flagowy projekt Międzynarodowych Rezydencji Teatralnych - dotychczas zrealizowaliśmy rezydencje: ukraińską, brazylijską, amerykańską, rosyjską, słowacką, niemiecką, austriacką i węgierską, a w roku 2023 planowana jest rezydencja angielska.
Pozyskaliśmy też nowych widzów – zwłaszcza z młodego pokolenia. Teatr naprawdę zaistniał w świadomości mieszkańców Gniezna – mówi się o nim, na jego premiery się czeka. Za nami też szereg niezwykle potrzebnych inwestycji – przy wsparciu środków unijnych udało się nam odnowić elewację budynku, wyremontować i unowocześnić salę widowiskową oraz foyer teatru, doposażyć park oświetleniowy, przebudować plac przed teatrem i dostosować go do potrzeb plenerowych działań artystycznych. Te sukcesy cieszą, ale też zobowiązują na przyszłość.
Jak dalece duch patrona jest obecny na waszej scenie?
Hrabia Aleksander czuwa nad nami nieustająco i jest obecny, choć nie zawsze w najbardziej oczywisty i konwencjonalny sposób. Nie jesteśmy bowiem klasycznym Domem Fredry, nie inscenizujemy regularnie jego sztuk, nie składamy kwiatów pod pomnikiem. Bliski jest nam za to niezwykły los Człowieka, Artysty, Polaka, przenikliwego obserwatora i diagnosty polskiego społeczeństwa i narodowego charakteru. W roku 2016 Teatr nasz obchodził 70-lecie swojego istnienia. Przygotowaliśmy z tej okazji spektakl „Patron” – według scenariusza Marii Spiss, w reżyserii Łukasza Gajdzisa. Chcieliśmy pokazać widzowi zupełnie inne oblicze klasyka, zaskakującego dziewiętnastowiecznego „kaskadera literatury”, którego twórczość w pewnym momencie dziejowym była odsądzana od czci i wiary. To niezwykły paradoks i ironiczny uśmiech historii, że niegdyś o „antypolskość” i „antynarodowość” oskarżamy był autor, którego dziś zgodnie uważamy z kwintesencję tradycji i polskości, ucieleśnienie narodowej dumy, bastion literackiej polszczyzny. Oskarżany w imię szlachetnych skądinąd ideałów sztuki walczącej, przez ludzi w tamtym czasie dla Polski zasłużonych, jak Seweryn Goszczyński, czy Wincenty Pol.
A w czerwcu 2020 roku, mimo trwającej pandemii, z okazji 227 rocznicy urodzin Patrona zrealizowaliśmy film pt. „Uroczystość” w reżyserii Marcina Libera. Autorką scenariusza była ponownie Maria Spiss, nasz konsultant artystyczny. W filmie wzięli udział wszyscy pracownicy Teatru Fredry, a jego prapremierowy pokaz miał miejsce 27 czerwca na placu przed Teatrem. Pokazowi towarzyszył koncert na żywo w wykonaniu muzykujących aktorów i pracowników innych działów gnieźnieńskiej sceny. Film został udostępniony na stronie FB Teatru Fredry oraz na You Tube.
W tym samym roku skorzystaliśmy też z grantu MKiDN w ramach „Promocji czytelnictwa”, realizując w formie live streamingu trzy czytania performatywne dramatów Fredry: „Dożywocia” w reżyserii Anny Augustynowicz, „Pana Geldhaba” w reżyserii Justyny Łagowskiej i „Piczomiry” w reżyserii Marcina Libera. Aktualnie pracujemy nad nowym projektem jubileuszowym, licząc na podobną pomoc ze strony Ministerstwa. Będą to, między innymi, wspólnie z publicznością czytania tekstów Fredry, adresowane do osób z różnych grup wiekowych. W czerwcu chcemy zaprosić mieszkańców Gniezna na plac przed naszym teatrem, aby razem świętować kolejne URODZINY Patrona. Przy realizacji projektu współpracować będziemy również z Fundacją Rodziny Szeptyckich.
Na ile uwspółcześnianie Fredry pomaga docierać nim do widza, a na ile go zniechęca? Jak dalece można posunąć się w jego „nicowaniu”? Czy wolno artyście zakłócać rytm wiersza Fredry?
Sztuki Fredry, ich precyzyjny język i niezwykłe poczucie humoru niespecjalnie poddają się procesowi „nicowania”. Oczywiście zawsze można przebrać bohaterów w garnitury i współczesne stroje, przedstawić zamek Cześnika jako plac budowy lub kolejną wersję „Polski w ruinie”, próbować dobrać do nich klucz feministyczny, genderowy, patriarchalny, klasowy itp. Ale i tak summa summarum pozostanie nam ponadczasowa opowieść o ludzkich charakterach, które, wbrew pozorom i okolicznościom historycznym, pozostają niezmienne. Ponadto komedie Fredry niekoniecznie spełniają warunki, jakie stawiamy dziś szeroko pojętej „sztuce zaangażowanej”. Czyżby to á rebours nieoczekiwany, pośmiertny triumf Goszczyńskiego? Nie jest też łatwo Fredrę „przepisać”, zdekonstruować. Mainstreamowi twórcy raczej dziś jego tekstów unikają, a jeśli już pojawiają się one na scenach, to zwykle w kontekście edukacyjnym i historycznym, jako suplement do lekcji języka polskiego. Sporadycznie rozbłyśnie coś w aurze krótkotrwałego skandalu, ale jedyny „nowoczesny” Fredro, który pozostał w mojej pamięci, to ten sprzed dwudziestu czterech lat w warszawskim Teatrze Rozmaitości, inaugurujący karierę Grzegorza Jarzyny. Ale dziś raczej nie ma inscenizatorów - „majstrów” od Fredry, ostatnim był chyba Andrzej Łapicki.
Która z obejrzanych przez Panią realizacji fredrowskich dramatów poruszyła najbardziej Pani wrażliwość?
Jako dziecko obejrzałam kiedyś w kinie film Antoniego Bohdziewicza i Bohdana Korzeniewskiego z lat pięćdziesiątych, z Kurnakowiczem, Woszczerowiczem i Tadeuszem Kondratem. Wtedy to odkryłam istnienie Fredry i zakochałam się w tym tekście oraz języku. A w roku 1972 pojawiła się na małym ekranie legendarna już, zaliczana do Złotej Setki Teatru TVP, inscenizacja Jana Świderskiego, z reżyserem w roli Cześnika i genialnym Wojciechem Pokorą jako Papkinem. I do dziś pamiętam każdą scenę tego przedstawienia. A Dyndalskiego nikt już nigdy nie zagrał tak, jak Aleksander Dzwonkowski. Z lat późniejszych pamiętam jeszcze gwiazdorską obsadę „Dam i huzarów”, również z Teatru TVP, tym razem w reżyserii Olgi Lipińskiej oraz Tadeusza Łomnickiego jako Papkina w słynnym spektaklu Dejmka z warszawskiego Teatru Polskiego, w roku 1983. Dawne czasy…
Myślę jednak, że dziś nie da się już Fredry inscenizować tak jak przed laty, mimo iż wspominamy tamte przedstawienia ze wzruszeniem i sentymentem. Zmieniły się czasy, zmienił teatr, jego język i estetyka. Ale dramaty Fredry to nadal wielka, genialna literatura, a ta upływowi czasu się nie poddaje. Liczę na to, że młode pokolenia twórców teatralnych odnajdą swój autentycznie własny, współczesny „sposób na Fredrę”.
Dziękuję za rozmowę i życzę wielu kolejnych udanych premier i wokół fredrowskich przedsięwzięć.