„Damy i huzary" Aleksandra Fredry w reż. Krzysztofa Szustera w Teatrze Dramatycznym im. J. Szaniawskiego w Płocku. Pisze Michał Mizera, członek Komisji Artystycznej IX Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.
W Roku fredrowskim (230. rocznica urodzin), ogłoszonym uchwałą Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej, należy się spodziewać większej niż zazwyczaj liczby przedstawień opartych o fredrowski repertuar. Nic tak ostatecznie dobrze nie robi klasyce jak jubileusze i rocznice. W większości przypadków będzie to – już jest – niestety Zemsta, bo z kolei nic prostszego niż połączyć jubileusz z ważną misją wystawiania lektur szkolnych dla młodzieży. Z tego punktu widzenia płockiemu teatrowi i dyrektorowi Markowi Mokrowieckiemu należą się wyrazy uznania za odwagę wystawienia innego niż Zemsta tekstu z dawnego kanonu fredrowskiego.
Przedstawienie wyreżyserował Krzysztof Szuster, obecny prezes Związku Artystów Scen Polskich, zarazem obchodzący pięćdziesięciolecie pracy artystycznej w teatrze (zaczynał jako statysta w warszawskim Teatrze Powszechnym i Teatrze Narodowym za dyrekcji Adama Hanuszkiewicza, a więc eksperymentatora i reformatora powojennych inscenizacji klasyki narodowej). Może te dwie okoliczności – prestiżowa funkcja i zacny jubileusz właśnie – zdecydowały o klasycznym ujęciu obecnej inscenizacji, będącym wyraźnie wyrazem nostalgii za teatrem, który niektórzy widzowie mogliby uznać za „dawny”, „miniony” lub „muzealny”. Z takimi zarzutami zresztą musi się mierzyć niemal każdy reżyser, podejmujący próbę owej nieco zresztą zmitologizowanej, tak przez zwolenników, jak przeciwników, „wierności autorowi”. Ani to przedstawienie nie jest autorowi wierne (i doprawdy trudno byłoby wskazać, jakie by musiało być, żeby za takie zostało uznane), ani też takie „muzealne”, zważywszy na żywą reakcję premierowej publiczności. Spróbujmy zatem przyjrzeć się tym elementom przedstawienia, które podejmują jakiś rodzaj dialogu z tekstem dziewiętnastowiecznego komediopisarza i tak skutecznie budzą reakcje współczesnej widowni. Bo nie da się ukryć, że premierowe przedstawienie okazało się długo oklaskiwanym na stojąco sukcesem. I było śmieszne, co wcale nie jest taką oczywistością, horribile dictu, w odniesieniu do współczesnej lektury i inscenizacji komedii Fredry (komizm tych tekstów tu i teraz to temat na tak zwane osobne seminarium). Oczywiście o tyle, o ile o poczuciu humoru można – podobnie jak o gustach – dyskutować.
Zacząć może wypada od tego, że twórcy przedstawienia postanowili ubogacić tekst komedii Fredry współcześnie napisanymi kupletami autorstwa płockiego poety Macieja Woźniaka (wybór ilustracji muzycznej Wojciech Głuch, aranżacje muzyczne Krzysztof Misiak). Premierowe wykonanie owych muzycznych trendów pozostawiało nieco do życzenia ale wszyscy dobrze rozumiemy, czym jest stres premierowy i wypada wierzyć, że w kolejnych przedstawieniach inkluzje rzeczywiście wzbogacą przebieg i atrakcyjność przedstawienia.
Spektakl stoi przede wszystkim bardzo dobrym aktorstwem, ujawniającym solidny i opanowany warsztat komediowy i umiejętność mówienia klasycznego wiersza. Celują w tym, może w tym nic dziwnego, nestorzy płockiego teatru: Marek Walczak w roli Majora, Krzysztof Bień w roli zakochanego na chwilę Rotmistrza a także cała trójka sióstr najeżdżających dwór Majora: Magdalena Tomaszewska w roli pani Orgonowej (w tej roli w dublurze ma także wystąpić ulubienica płockiej i ogólnopolskiej serialowej publiczności Grażyna Zielińska), Barbara Misiun w roli pani Dyndalskiej i dyrektorowa Hanna Ziętarska-Mokrowiecka. O ile panowie, idąc za stereotypem męskiej natury, grają „do środka”, a im bardziej do środka, tym są śmieszniejsi, o tyle panie grają na zewnątrz, fuori, ze śródziemnomorskim niemalże temperamentem, strojąc miny, modelując głos i mistrzowsko odsłaniając kulisy życiowego „teatru w teatrze”, jaki odgrywają przed mężczyznami. Im bardziej stroją miny, im ciężej wzdychają, im mocniej się wachlują, słowem im bardziej na zewnątrz ukazują drzemiące w nich emocje, tym są śmieszniejsze. Doświadczeni aktorzy doskonale rozumieją tę zasadę i świetnie sobie partnerują w scenach damsko-męskich (na zewnątrz – do środka). A warto dodać, że w przedstawieniu Szustera biorą udział cztery aktorki, które dwadzieścia sześć lat temu na tej samej scenie grały rolę młodych dziewcząt w Damach i huzarach w reżyserii samego Adama Hanuszkiewicza. Ciekaw jestem, czy i co przemyciły po latach, obejmując role matron! Czy są widzowie w Płocku, którzy pamiętają tamto przedstawienie?
Nie odstają od nich młodzi aktorzy, w szczególności Maja Rybicka w roli Zofii, córki pani Orgonowej, która z rzadką u młodych aktorek klasą podjęła to arcytrudne przecież zadanie zagrania „pierwszej naiwnej”. Również Jakub Matwiejczyk w roli zakochanego w niej Porucznika znajduje odpowiednie aktorskie środki dla oddania charakteru swojej postaci, jedynej z męskiego grona, która – może ze względu na młody wiek – naprawdę, głęboko i do końca zdaje się ulegać niewieścim wdziękom i wpływom. Wreszcie przekomiczny Piotr Bała w roli Grzegorza, któremu wydatnie pomaga aktorski i ludzki dystans do własnych tak zwanych warunków. Na granicy szarży, w pełni przecież akceptowalnej w odniesieniu do tej roli, buduje swoją postać Dariusz Poleszak-Hass, kreujący rolę kapelana, przypomnijmy, wielkiego miłośnika polowań i biesiad, a zarazem lokalnego autorytetu we wszelkich sprawach wymagających moralnego placet.
Bardzo atrakcyjnie wizualnie prezentuje się scenografia Krzysztofa Małachowskiego przedstawiająca wnętrze dworku majora, a jakże, z szlacheckimi portretami na ścianach, flintami i szablami oraz myśliwskimi trofeami. Fantastyczne kostiumy i peruki z epoki (które jeszcze trzeba umieć nosić, ponownie brawa dla aktorów!) mogłyby służyć jako ilustracja niejednej lekcji historii. Ciekawym pomysłem są również projekcje wideo, na których przedstawiono przejażdżkę najpierw gości weselnych nadjeżdżających tuż przed przedstawieniem, a w finale samej młodej pary młodej bryczką po ulicach Płocka prosto do Teatru imienia Szaniawskiego. Oryginalny koncept i solidne wykonanie na prawach rozpoznawalnego dla wtajemniczonych inside joke, bowiem Krzysztof Szuster jest nie tylko człowiekiem teatru, ale także znawcą, miłośnikiem i hodowcą koni, a także kolekcjonerem powozów (jego dorożki, bryczki, sanie a nawet sikawki strażackie można podziwiać w prywatnym muzeum w Budziskach koło Warszawy). Podobnie, dodajmy, jak hrabia Aleksander Fredro, który równie wielkie sukcesy na deskach teatru lwowskiego odnosił jako zarządca swoich majątków.
Powstał więc spektakl, który ucieszy konserwatywną część widowni a zarazem przyzwyczajoną do mieszczańskiej roli teatru jako „teatru kulturalnego miasta”. Jednocześnie to przedstawienie, które rozdrażni progresywną część publiczności szczególnie wyczuloną na zmiany społeczne i obyczajowe zachodzące na naszych oczach. Nie da się ukryć, że zarówno wątek odwiecznej walki płci, jak i wątek klerykalny nadal czekają na swoją krytyczną lekturę w teatrze. Komedie Fredry w tym względzie słabo przystają do współczesnych czasów. Konstytutywne dla jego poczucia humoru napięcie męskie-żeńskie w ujęciu autora Ślubów panieńskich przestaje dziś śmieszyć, staje się za to dowodem w procesie o wielowiekowe zniesławienie, wykluczenie, przemoc i wyzysk. Ale do owej krytycznej lektury trzeba by zapewne nowego Grzegorza Jarzyny, który na początku swojej kariery, ponad dwadzieścia lat temu, zagotował polskie środowisko teatralne radykalną reinterpretacją Ślubów panieńskich z Magdaleną Cielecką, Mają Ostaszewską, Zbigniewem Kaletą i Cezarym Kosińskim w warszawskim Teatrze Rozmaitości (a za konsultacje językowe był odpowiedzialny nie kto inny, jak sam Zbigniew Zapasiewicz). Od tego czasu nikt nie poważył się na podobną reinterpretację Fredry.
Skromny wyraz temu przekonaniu i takiej potrzebie dała w mowie popremierowej nestorka polskiej teatrologii, wielki autorytet fredrowski, profesor Anna Kuligowska-Korzeniewska, zwracając uwagę na niestosowny dzisiaj, patriarchalny wymiar tej komedii, zarazem zapewniając, że mimo tych zastrzeżeń Damy i huzary znajdą się w jubileuszowym wyborze komedii Fredry, przygotowywanym przez nią dla Państwowego Instytutu wydawniczego. Czytać, ale krytycznie. Wystawiać, ale ze świadomością przemian, jakie się dokonują. Oto przesłanie wybitnej badaczki, zanotujmy je tu z kronikarskiego obowiązku. Sprawy nie da się już zagłuszyć finałowym „Cicho, cicho. Niech wam dość będzie moje damy, żeście Huzarów zwyciężyły... że musieli kapitulować i jednego oddać wam w niewolę... i to przyznajcie... najlepszego.” O tym się będzie mówiło i to głośno! Tak głośno, jak tylko Orgonowa, Dyndalska i Panna Aniela potrafią! Forte e fuori!
Z kolei sama uroczystość wręczenia Złotych Masek za dokonania ubiegłego sezonu, która odbyła się przed przedstawieniem, przebiegła w miłej atmosferze, świadczącej o ważnej roli, jaką spełnia płocki teatr dla lokalnej społeczności. Na scenie wystąpił między innymi obecny na sali Marszałek województwa mazowieckiego Adam Struzik, który publicznie zadeklarował zwiększenie finansowania płockiego teatru, co zostało przyjęte z entuzjazmem przez tutejszy elektorat. Zapisujemy w ostatnim zdaniu na wieki to publicznie złożone zobowiązanie.
Aleksander Fredro, Damy i huzary, reż. Krzysztof Szuster, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku, prem. 2 kwietnia 2023.