EN

8.12.2020, 08:32 Wersja do druku

30 lat bez Kantora i jego teatru, który nie ignorował publiczności

8 grudnia 1990 roku w Krakowie zmarł Tadeusz Kantor - awangardowy twórca i inicjator teatru Cricot 2. 30 lat po śmierci reżysera ze wspomnień jego byłych aktorów wyłania się obraz ekscentryka, który "mówił, że teatr, który ignoruje publiczność, to zły teatr".

fot. Carlos Furman

W rozmowie z PAP dyrektor Ośrodka Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora Cricoteka Natalia Zarzecka zwróciła uwagę, że twórczość tego artysty - z wielu powodów - mocniej rezonowała wśród jej zagranicznych odbiorców.

- Paradoksalnie jego teatr, szczególnie w ostatnim okresie działalności, częściej wyjeżdżał za granicę. W zasadzie wszystkie ostatnie spektakle były produkcjami międzynarodowymi. Od 1980 roku każda z nich realizowana była we Włoszech, we Francji, czasem także we współpracy z instytucjami z Niemiec - zaznaczyła Zarzecka.

Pytana o przyczyny fenomenu teatru Kantora, którego sztuka święciła triumfy poza granicami kraju, podkreśliła uniwersalność flagowych przedstawień tego twórcy.

- Jeśli chodzi o uniwersalność przekazu, to zarówno „Umarła klasa”, jak i „Wielopole, Wielopole”, które w zasadzie rozpoczęły międzynarodową wędrówkę teatru Cricot 2, były spektaklami niezwykle obrazowymi" - powiedziała dyrektor Cricoteki. - Z dozą metafory ukazywały pełne napięcia wydarzenia, które - odgrywane przez aktorów na scenie -powodowały, że nawet nie rozumiejąc języka polskiego, rozumiało się obrazy, które Kantor budował na scenie - dodała.

W jej ocenie widzowie mogli odbierać jego sztukę "na innych poziomach percepcji". - Pozwalał im oglądać przepiękne obrazy, ruch sceniczny, muzykę, połączenie na scenie tych wszystkich dyscyplin. Myślę, że to stanowiło o wadze i uniwersalności jego spektakli - podsumowała Zarzecka.

Mówiąc o przyczynach takiego stanu rzeczy wskazała, że twórca ten "opowiadał o rzeczach ważnych dla każdego człowieka, a jego przemyślenia były związane z tym, co jest bliskie każdemu z nas". – Kantor dotykał problemu przeszłości, problemów i pytań o nasze człowieczeństwo, nasz los, a także za każdym razem podkreślał wagę indywidualnego życia - wskazała.

W nawiązaniu do takiego sposobu postrzegania fenomenu twórcy, dyrektor przytoczyła historię, która wydarzyła się w Wielopolu Skrzyńskim, gdzie Kantor pokazywał swoje "Wielopole, Wielopole". – Starsza pani z tamtych okolic, która ten spektakl wówczas widziała, powiedziała: „Nic nie zrozumiałam, ale com się napłakała, tom się napłakała" - opowiadała Zarzecka.

Twórca Cricot 2 - jej zdaniem - "budował bowiem obrazy pełne emocji, które w ten sposób oddziaływały na widzów na całym świecie, również na tych o różnym poziomie przygotowania do odbioru teatru, co było niezwykle unikatowe".

Kolejną kwestią, na którą zwracają uwagę komentatorzy twórczości tego artysty jest fakt, że w jego przedstawieniach pojawiali się aktorzy "z wyboru", czyli osoby, które zawodowo nie zajmowały się sztuką sceniczną.

- Ich wielką siłą był autentyzm, który wprowadzali do spektakli. Emocje, budowane na podstawie autentyczności odtworzeń tych aktorów, wizji Kantorowskiego obrazu, można uznać za to niezwykłe „coś”, co pozwalało temu teatrowi być zrozumiałym na całym świecie" - powiedziała dyrektor Cricoteki.

W rozmowie z PAP Zarzecka opowiedziała także o idei działania kierowanego przez nią ośrodka, który w bieżącym roku obchodzi 40-lecie istnienia.  - Ponieważ zmieniają się już nie tylko pokolenia, ale i generacje, naszym zadaniem jest próba aktualizacji dorobku Kantora i zastanawianie się, jak ten dorobek możemy wpisać w aktualne realia - wyjaśniła.

- Na przestrzeni swojej ponad 60-letniej pracy Kantor sam przeżył kilka zwrotów, był świadkiem niezwykłych zmian zarówno politycznych, jak i kulturowych, więc w jego dorobku jest bardzo dużo ładunku i zasobu, z którego jesteśmy w stanie czerpać odpowiedzi także na otaczające nas sytuacje i świat" - oceniła dyrektor Cricoteki.

- Dzięki temu wciąż możemy zapraszać artystów do tego, aby zapoznawali się z tą sztuką, bądź pomagać im dostrzec cechy i tematy wspólne, czy też napięcia pomiędzy Kantorem a sztuką dzisiejszą -podsumowała.

Kantor - w powszechnym odbiorze - często bywa uznawany za ekscentryka. "Istnieje legenda, utrwalona trochę przez filmowców, którzy w swoich produkcjach pokazywali próby do spektakli i wybierali z nich momenty, w których on się denerwuje, rzuca kubkami z kawą - opowiedział PAP były aktor Teatru Cricot 2 Lech Stangret. - Ale to nie jest tak, że każda próba przebiegała w ten sposób - dodał.

Jak ocenił, Kantor był łącznikiem między widownią a swoimi aktorami, których zachęcał do grania do publiczności, do zwracania się ku niej. – Kantor mówił, że teatr, który ignoruje publiczność, to zły teatr - podkreślił Stangret.

Między reżyserem a jego aktorami często dochodziło jednak do spięć. - Oczywiście podczas próby mógł zrobić wszystko - był typem choleryka. Nie należało jednak brać tego do siebie. Kiedy zaczynałem pracę w teatrze, spotkałem się z kilkoma wyzwiskami z jego strony. Dziwiło mnie to, co działo się później, bo próba się kończyła, a Kantor stawał się zupełnie inny - wspominał były aktor Cricot 2.

Według Stangreta taka "gorączka na próbie" wynikała z faktu, że reżyser denerwował się nie tyle na innych, ile na samego siebie, zwłaszcza wtedy, kiedy nie mógł wydobyć ze swoich artystów tego, czego akurat potrzebował. Z takim podejściem - jak ocenił Stangret - można było się albo zgadzać, albo po prostu odejść. - Wszystko odbywało się na zasadzie pełnej dobrowolności. Nikt z nikim nie podpisywał żadnych umów, więc oficjalnie ten teatr nie istniał. Wszystko działo się za sprawą Kantora, który był w nim wszystkim - podkreślił.

Kantor - według relacji - był perfekcjonistą, a z równowagi wyprowadzić go mogła nawet drobna rzecz. - W „Umarłej klasie” jest scena, do której aktorzy musieli się rozebrać. Mieli na sobie cielistą bieliznę, więc z daleka wyglądało to tak, jakby byli kompletnie nadzy. Niestety wcześniej poszli na basen i opalili się na czerwono, więc bielizna mocno się odznaczała – relacjonował Stangret. Jak dodał, reżyser zabronił wówczas wizyt na basenie.

O zachowaniu Kantora podczas prób krążą legendy, jednak - jak przyznał jego były aktor – do "bardziej spektakularnych" awantur dochodziło głównie podczas zagranicznych wyjazdów. – Oczywiście nie było to zaplanowane, ale z równowagi potrafiło go wyprowadzić nawet jedno, nieodpowiednie słowo - relacjonował Stangret.

Do konfliktu doszło między innymi podczas kręcenia próby do "Wielopola, Wielopola" przez filmowców

z Niemiec, które zakończyło się wyrzuceniem ekipy. - Podobno jeden z operatorów powiedział wówczas: „Ja zostaję. On jest wybuchowy, ale to może być najważniejszy film, jaki w życiu zrobię, bo facet jest genialny" - przytoczył były aktor Cricot 2.

Stangret zwrócił jednak uwagę, że prywatnie Kantor potrafił pokazać swoją drugą twarz. - To był wtedy kompletnie inny człowiek, niezwykle empatyczny, który starał się - jeżeli to leżało w jego gestii - pomóc każdemu z aktorów, w różnych, typowo życiowych sprawach - opowiedział.

Pracę z legendarnym twórcą teatru wciąż wspominają także bracia Lesław i Wacław Janiccy. W wywiadzie dla PAP opowiedzieli o zagranicznych podróżach, podczas których na własne oczy przekonywali się o popularności sztuki Kantora za granicą.

- Na pierwszy spektakl w Paryżu przyszło kilkadziesiąt osób, ale na kolejne już waliły tłumy, nie wszyscy chętni mogli się na niego dostać. Potem wychodzili wstrząśnięci, mówiąc, że nigdy już nie pójdą do innego teatru, bo tam ich oszukują. To samo było w Nowym Jorku, mimo że tam świat artystyczny był bardzo różnorodny - opowiadał Lesław Janicki. - Ja wtedy zacząłem prowadzić dziennik z naszych podróży, który mam do dzisiaj - dodał Wacław Janicki.

Zdaniem pierwszego z braci - Kantor potrafił przekonać nas, że to, co dzieje się podczas prób w zbudowanym przez niego świecie, jest najważniejsze. - Czasem wychodziliśmy z bratem z tych prób do kawiarni i mówiliśmy: jest jeszcze inny świat, można wypić kawę, posiedzieć - wspominał.

Źródło:

PAP