(Płk. Koszutskiemu i jego żołnierzom, z podziękowaniem)
Już od kilku tygodni słyszymy działa na Zachodzie, to niedaleko, ale front się nie zbliża. Na Zachodzie bez zmian. W obozie, w kilkunastu barakach, z górą 1.700 kobiet kilkoro niemowląt, w szpitalu ranne i chore: studentka Szkoły Dramatycznej, Zosia, która straciła wzrok w Powstaniu, dwie bliźniaczki, z których jedna nigdy nie będzie chodziła, Joanna z załataną czaszką i wiele innych. Chodzą słuchy, że Niemcy chcą ewakuować obóz, ale nie dadzą wozów, ani noszy dla rannych. Postanawiamy że się nie ruszymy. Niech strzelają. Iść pieszo z rannymi byłoby szaleństwem. Armaty grają dniami i nocami. Komendant obozu i strażnicy stoją pod bramą, patrzą na Zachód i czekają. Prywatnie pytają się, co się z nimi stanie. Dni wloką się, nie ma co jeść, woda się skończyła. Zastanawiamy się czy wywiesić polską flagę, ale rezygnujemy ze względu na szpital. Jakiś zbłąkany lotnik niemiecki rzuci bomby lub skosi z karabinu maszynowego. Poczekamy.