W sztuce i przedstawieniu zatytułowanym "2 maja" jedna rzecz jest świetna i błyskotliwa: tytuł.
Oto mamy w kalendarzu taki bękarci dzień, pomost w najdłuższym narodowym weekendzie, między peerelem i jego pierwszomajowym rozpasaniem a patriotyczno-bogoojczyźnianym Trzecim Majem. Idąc tym tropem autor sztuki, Andrzej Saramonowicz, sugeruje, że tak naprawdę wszyscy ugrzęźliśmy w nieszczęsnym drugim maja. Jedną nóżką w peerelu, drugą w kapitalizmie. Co za rozkrok nieprzystojny. Za obietnicą, jaką daje tytuł, niestety nie nadąża nic. Ani autor, ani reżyserka Agnieszka Glińska, ani aktorzy, ani przedstawienie. W piekle będzie taka sala, w której znajdą się zatroskani-o-los-ojczyzny-artyści. Wybrukowana ich dobrymi chęciami. Poprawna politycznie sztuka, pozbawiona pazura, pełna zgranych chwytów i obrazów, zrobiona tak, by nikomu się nie narazić, dzieje się w rezultacie w Polsce, czyli nigdzie, w jakiejś papierowej krainie z papierowymi sprawami i bohaterami. I chyba nie 2 maja, tylko 31 lutego, czyli nigdy. Martwy portret Pamiętacie telewi