W PIERWSZYCH TYGODNIACH nowego roku sezon teatralny nabrał wreszcie rozmachu - premiera goniła premierę, było komu i było za co bić gorące brawa. Przede wszystkim udało się - ku ogólnemu, radosnemu zadziwieniu - zrealizować kolejne, XXI Warszawskie Spotkania Teatralne, bo już niemal pogodzono się z myślą, że jeśli nie ma pieniędzy, nie może być Spotkań. Tymczasem okazało się, iż niestrudzony dyrektor Marszycki zdołał pozyskać na tyle szczodrych sponsorów, iż mógł sprowadzić do Warszawy wybitne przedstawienia. Co prawda tylko cztery, ale za to jakie!
Jakie? A więc Teatr Cricot 2 (po raz pierwszy, niestety, bez Tadeusza Kantora) przywiózł "Aujourd'hui c'est mon anniversaire" (pięknie wydany 24-stronicowy program ogromnego formatu, jaki nabyłem nie szczędząc sporych kosztów, nie podaje nigdzie polskiego tytułu przedstawienia, ale ktoś życzliwy wyjaśnił mi, iż znaczy to po prostu, że "Dziś są moje urodziny"). Stary Teatr z Krakowa, bez którego Warszawskie Spotkania byłyby chyba nieważne, przyjechał z głośnym już spektaklem "Ślubu" Gombrowicza; Towarzystwo "Wierszalin" pokazało obsypanego wieloma nagrodami na rozmaitych festiwalach "Turlajgroszka" Piotra Tomaszuka i Tadeusza Słobodzianka; Stowarzyszenie Teatralne "Gardzienice" powtórzyło grany już w Warszawie "Żywot protopopa Awwakuma" i przywiozło nowy utwór: "Carmina burana" - oba przygotowane przez Włodzimierza Staniewskiego. Być może dlatego, że tym, co w teatrze najbardziej mnie mierzi, jest pretensjonalność, a tym, co cenie najwyżej, jest