EN

4.08.2020, 13:57 Wersja do druku

Prawdziwy teatr. Lekcja życia i kunsztu artystycznego

Maciej Rałowski/mat. teatru

"Iwona, księżniczka Burgunda" Witolda Gombrowicza w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Pisze Ryszard Zatorski w miesięczniku Nasz Dom Rzeszów.

Być może to zwykły przypadek, ale premiera Iwony, księżniczki Burgunda Gombrowicza w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza, przeniesiona wskutek pandemii z końca marca na 11 lipca 2020 roku, wybrzmiała jakby dodatkowymi podtekstami w kontekście wystawienia tego dramatu wszak w przeddzień drugiej tury wyborów prezydenckich. Sceniczne szydzenie z inności, pogarda wyrażana przez dworskich zadufków o mizernej klasie intelektualnej, wrzaski i epitety kierowane wobec Iwony, czyli postaci gorszego sortu społecznego, wzajemne spory na tym tle i obnażanie najgorszych indywidualnych instynktów – to jakby odbita i zamknięta w teatralnej metaforze nicość form i treści wiecowych, które były już nie do zniesienia.

Ale widowisko, które przygotował w Teatrze im. W. Siemaszkowej profesor Śmigasiewicz, to przede wszystkim z wielkim kunsztem pokazanie, czym jest prawdziwy teatr i wielki szacunek dla artystycznego rzemiosła, oraz postawienie na piedestale aktorów, najważniejszego elementu scenicznego wydarzenia. Profesor Śmigasiewicz tym spektaklem, który powinien być obowiązkowo pokazywany adeptom reżyserii, wykazał, jak tworzyć dzieło sceniczne, przekładając twórczo utwór literacki i własną współczesną wizję nie wielością udziwnionych multimedialnych środków, ale poprzez czystą teatralną formę aktorskiej gry. Tę dopełniała dyskretna muzyka Mateusza Śmigasiewicza i takaż oprawa scenograficzna Macieja Preyera, w drugiej części budującej ową bielą jeszcze większy kontrast między wydarzeniami i zadzierzgającym się konfliktem aż do tragicznego finału, a w pierwszej tą aż pulsującą czerwienią i kłębami barw ostrych owych niby ścian ogrodów dworskich, a może metafory piekielnego ognia? Zwłaszcza że jak to u Gombrowicza, a w tym dramacie szczególnie, wzajemne relacje występujących postaci i rozgrywane przez nie zdarzenia piętrzą się chwilami wielostopniowo w rozmowach, a raczej monologach bardziej, by wskazać w końcowej części jeden z tych wywodów – królowej Małgorzaty, który to fragment w spektaklu tak mistrzowsko wykreowała Mariola Łabno-Flaumenhaft – że można by, jak obraz wyjąć z całości i oprawić w ramy, czyli pokazywać samodzielnie tę etiudę sceniczną, wielowymiarowo wymowną w treści i tak aktorsko wyrafinowanie uformowaną. Z puentującym wykrzyknikiem: „to nas pobudzi i wzmoże żądzę mordu”. Niczym w życiu i tej codziennej politycznej kotłowaninie zagmatwanych problemów i konfliktów.

W sztuce książę Filip to intrygująca postać, która próbuje przeciwstawić się dworskim konwenansom. I narasta w nas ciekawość w miarę jak Mateusz Mikoś subtelnie przemyślaną i wypracowaną grą buduje sympatię dla wolnościowych idei wyrażanych przez tego bohatera dramatu. A przy tym nie ma tu schematycznej przestrzeni. Wracając zaś do nastroju plastyczno-ideowego tego scenicznego przekazu, chciałoby się wręcz stwierdzić słowami Filipa, że „jest w tym jakaś piekielna kombinacja, jest w tym jakaś specyficzna, piekielna dialektyka”.

Takich wspaniałych etiud, jak już wspomniana, powiązanych wartko w dramatyczny strumień jest wiele – uczestniczy się w tym intelektualnie zbudowanym widowisku z podziwem dla artystów rosnącym z każdą minutą. Profesor Śmigasiewicz nie buduje przedstawienia farsowego, jak może by się niektórzy spodziewali, ale nie gubiąc tych walorów literackiego tworzywa Gombrowicza, syci naszą wrażliwość poprzez filozoficzną barwę przekazu, sięga w głąb człowieczych lęków, słabości i obnaża te ułomności chwilami w dramatycznej formie, ale nie unikając też żartobliwego tonu. By wspomnieć choćby o scenie prezentacji Iwony na dworze, gdy to na powitanie tak wszyscy prześcigają się w gestach, by pokazać tej, ich zdaniem prostaczce, jak należy ukłonić się królewskiej parze, że powstaje komiczny obraz – milczącej wyprostowanej Iwony i dostojników zastygłych przed nią w ukłonie.

Iwona, niedoszła księżna, dręczona przez wszystkich i jak skała wydawać by się mogło milcząco odporna na arogancję tego kulturowo obcego jej świata, w rzeszowskim przedstawieniu zbudowana jest niezwykle kreatywnie przez Justynę Król, że chwilami chciałoby się przywołać wielki epizod, wielką rolę Starego Wiarusa Ludwika Solskiego w Warszawiance Wyspiańskiego. I to tak do ostatniego wręcz tchnienia. Wymowna cały czas w tym milczeniu i jakby zakłócająca przenośnie ów dialog skłóconego i absurdalnego w rzeczywistości świata. Odzywa się rzadko, w zaledwie kilku zdawkowych zdaniach, jak to, gdy odpowiada: „Ja wcale nie jestem obrażona. Proszę mnie zostawić”. Mimo że najdelikatniejszym określeniem w tych atakach słownych na nią jest Cimcirymci, którym naznaczył ją król. Bo inne postaci dramatu wcale nieprzypadkowo myślą i mówią o Iwonie, m.in. „potwora”, „zmokła kura”, „niezdarzona”, „flądra”, „dumna Anemia”, „koczkodan” „brzydota”, „koza ofiarna”, „niedorajda”, „glista”.

I tak do końca tkwimy w tym, chciałoby się rzec, dreszczowcu, gdzie nie brak – zarówno w opowieściach bohaterów, jak i samej akcji scenicznej – także scen miłości ze smakiem artystycznym uformowanych. Zwłaszcza tej szczególnej, z udziałem księcia Filipa i pięknej dwórki Izy, zagranej mistrzowsko przez Dagny i Mateusza Mikosiów. Scen wykwintnie dopracowanych aktorsko w duetach jest więcej. Jak owe dyskursy następcy tronu Filipa z jego przyjacielem dworzaninem Cyrylem, które tak wymownie i świeżo kreują Mateusz Mikoś i Kacper Pilch. A diamentami, chciałoby się rzec, są owe rozmowy i sceny z udziałem Marka Kępińskiego w roli króla Ignacego z szambelanem dworu, czyli swoim scenicznym przyjacielem i doradcą, którego gra Robert Chodur. To dwie wielkie aktorskie osobowości, o niezrównanych możliwościach ekspresji artystycznej i kreatywności, które zawsze wzbudzają podziw widzów. A w tym zespole dobranym przez profesora Śmigasiewicza wszyscy się dopełniają – wszystkich się podziwia, nawet gdy pojawiają się epizodycznie w tej akcji, jak Waldemar Czyszak w roli lokaja Walentego, Wojciech Kwiatkowski jako majordomus i klecha w prologu sztuki, Adam Mężyk w roli dworzanina i wielbiciela Iwony, wytrawny i zasłużony scenicznie Piotr Napieraj jako dworzanin Cyprian, jak i Barbara Napieraj z Małgorzatą Machowską w rolach ciotek Iwony.

Ten dwór sceniczny, to umowne siedlisko władzy, to piekło ludzkie, w którym każdy – nie tylko bohaterowie dramatu – mogą się jak w lustrze prawdy przejrzeć i dostrzec najbardziej skrywane ułomności i przywary duchowe, profesor Śmigasiewicz nie przebiera w bajkowe wymyślne kostiumy. Aktorzy występują w garniturach współczesnych, których „dworskość” podkreślają tylko bardziej zdobne kamizelki, jakby wyszli z widowni. Sceniczne problemy i dylematy ludzkie są naszymi, szczucie i knucie zbrodni brzmią prawdziwie, jak wyjęte z codzienności życia. To jest mądra lekcja życia i wykwintna lekcja artystycznego kunsztu. Otrzymaliśmy taki prezent nie pierwszy już raz od profesora Waldemara Śmigasiewicza.

Źródło:

Materiał nadesłany
Nasz Dom Rzeszów nr 178/08.2020

Data publikacji oryginału:

04.08.2020