EN

25.01.2023, 19:44 Wersja do druku

Zrodzona z dymu i kart

„Carmen” Georges'a Bizeta w chor. Liama Scarlett'a w Oopera i Baletti w Helsinkach. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.

Inne aktualności

Ta historia zachwyca scenę operową od paryskiej premiery w roku 1875. To wszystko za sprawą zjawiskowej muzyki Georgesa Bizeta, której kolejne fragmenty utworu są pełnymi emocji i werwy przebojami, rysującymi narrację miłosnego trójkąta. Co ciekawe trzydzieści lat wcześniej wersję baletową przygotował, dla sceny madryckiej – Marius Petipa, posiłkując się nowelą Prospera Merimee. Mowa o Carmen, która znajduje się w repertuarze wszystkich scen operowych świata. A zespoły baletowe nie pozostają w tyle, czerpiąc z dobrodziejstwa francuskiego kompozytora. Najbardziej znana jest jednoaktowa Carmen-Suita w opracowaniu i orkiestracji Rodiona Szczedrina, której premiera miała miejsce w roku 1967 w moskiewskim teatrze Bolszoj. Libretto i choreografię, owego wykonania, przygotował Alberto Alonso, a na scenie błyszczała wielka gwiazda tańca Maja Plisiecka. I do dnia dzisiejszego poszczególne kompanie taneczne prześcigają się w nowych prezentacjach dzieła. Tylko w tym sezonie warte polecenia są wykonania w Ostrawie, gdzie dla baletu Moravskoslezskie Narodni Divadlo, oryginalną choreografię przygotował Jiri Pokorny, a sceny europejskie podbija realizacja Johana Ingera w wykonaniu hiszpańskiej Compania Nacional de Danza. Te przykłady można mnożyć. Do owego grona dołączyły Helsinki, wznawiając inscenizację Liama Scarletta. I w odróżnieniu od dwóch wspomnianych prac, balet Brytyjczyka posiada niesamowitą wartość. Jest wielkim widowiskiem do specjalnego, dedykowanego opracowania muzyki Bizeta, wykorzystującego nie tylko fragmenty Carmen, ale również suity Arlezjanki, które przygotował dyrygent Martin Yates. I z owego połączenia sił brytyjskiego tandemu powstała nowa, zjawiskowa, pełna pasji taneczna opowieść.

Jednak wznowienie wykonania, bowiem premiera miała miejsce w lutym 2020 roku, wymagało wysiłku i chyba nawet odwagi. 16 kwietnia 2021 roku Liam Scarlett w wieku trzydziestu pięciu lat popełnił samobójstwo. W do końca nieupublicznionej sprawie, pełnej oskarżeń o molestowanie seksualne, nie wytrzymując ostracyzmu i odrzucenia, targnął się na swoje życie. Uznawany był za jednego z najzdolniejszych choreografów, a pozycja w Royal Ballet doprowadziła go na sam szczyt, gdyż tylko najwięksi dostępują honoru, aby na deskach w Covent Garden przygotować układ Jeziora łabędziego. Publiczność polska miała szansę również zapoznać się z jego językiem tańca, bowiem z Polskim Baletem Narodowym, kilka lat temu, przygotował jeden z koncertów fortepianowych Fryderyka Chopina. Mogłem obserwować jego pracę. Był jej pochłonięty, kochał to co robił, a efekt przelewał na scenę. Nie inaczej było w Kopenhaskiej zjawiskowej Damie Pikowej. Jego prace, szczególnie dużych, autorskich inscenizacji oddawały pierwszeństwo kobietom. Jako osobom naznaczonym przez los i przeznaczenie. I nie inaczej jest w Carmen.

Akcja tanecznej opowieści osadzona jest w roku 1931 w hiszpańskiej Sewilli. Czasu szczególnego, początku drugiej republiki, gdy kolejne rządy starały się wprowadzić równościowe i laickie reformy. Ten duch wolności, rozwiązłości, zmiany i odejścia od konserwatywnego wzorca, unosi się nad sceną. Nazwanie widowiska jako gorącego i przeszytego erotycznym pragnieniem, jest niewystarczające. Scarlett nie odchodzi od opowieści trójkąta Carmen-Don Jose-Escamillo, ale bardzo dobrze rysuje odmienne charaktery. Pracownica fabryki papierosów jest pewną siebie, demoniczną, nawet łobuzerską i zalotną, dziewczyną. Zna swoją wartość, wie o co walczy. Raz o uczucie, raz o pieniądze, aby godnie żyć. Wojskowy to marzyciel, idealista, wierzący w piękno miłosnego uniesienia i prawdę uczuć. Torreador to istna gwiazda, zdobywca i pogromca byków, ale także niewieścich serc. Jego zapatrzenie w siebie rozkochuje nie tylko kobiety, ale całą publiczność. Jednak w centralnym punkcie opowieści jest właśnie Carmen. Zrodzona z dymu papierosa, który staje się jej nieodłącznym atrybutem, wierzy własnej intuicji, a także nierozłącznej talii kart, którą przepowiada i wróży przyszłość. Droga do zatracenia, zniewolenia mężczyzn, upojenia miłością, aż do szaleństwa zakochanego Don Jose, staje się jej ścieżką, z której nie ma odstępstwa. Dziewczyna idzie dalej, dalej, dalej. Kroczy po cienkiej linie uczuć, wystawiając mężczyzn na próbę i nowe doświadczenia. Kończy tragicznie. Miłość bowiem to nie tasowanie kart, ale realny dramat codzienności. Opowieść w Helsinkach to nie tylko relacje trójkąta, ale zjawiskowe tło zarówno w fabryce papierosów, tawernie Lillias Pastii czy arenie, chwile przed dramatem śmierci. Choreograf nie daje chwili wytchnienia tancerzom. Są w pełnym ruchu, ekspresji, nieustannym wirze układu. Zjawiskowe są podnoszenia w duetach, a każdy z nich jest zindywidualizowany i odmienny. Jednak najwięcej emocji i wielkie brawa widowni wzbudzają fragmenty zespołowe, szczególnie te, którym przewodzi Escamillo. Strona plastyczna, przygotowana przez Jona Bausora, jest symboliczna i sugestywna. Szczególnie widać to w akcie pierwszym, gdy prostymi znakami definiuje czas i miejsce akcji. 

Na szczególne uznanie zasługuje odtwórczyni partii tytułowej Rebecca King. Jej Carmen jest zadziorna, pewna siebie. Taniec niezwykle sprawny, miejscami nonszalancki a przez to świetnie korespondujący z charakterem bohaterki. Liam Scarlett, był mistrzem techniki neoklasycznej, a jego układy przesiąknięte są sporą skalą trudności. Świetnie z tym wyzwaniem poradziła sobie solistka. Jej adoratorzy wypadają przy niej blado. Don Jose, Fransa Valkamy, nie ma odpowiednich warunków na amanta i już tym przegrywa ze swoim rywalem. Świetnie odtwarza emocje, gorzej z wykonaniem układu. Tuukka Piitulainen jak Escamillo, posiada zjawiskowe warunki fizyczne, jest niczym chłopak z plakatu reklamującego markowe ciuchy lub bieliznę, w pełni zakochany we własnym wyobrażeniu, ale w niektórych scenach wypada zbyt statycznie. Owym protagonistom towarzyszy dobrze przygotowany zespół prowadzony od tego sezonu przez Javiera Torres Lopeza. W tej grupie na szczególne brawa zasługuje Atte Kilpinen, brylujący techniką i świetną rotacją w akcie pierwszym i drugim. Zdumiony byłem, że tak świetny tancerz nie odtwarza jednej z głównych postaci. Co ciekawe kompania stolicy Finlandii to międzynarodowy ansambl, ale z bardzo dużym odsetkiem reprezentantów ojczyzny. To ewenement wśród europejskich zespołów baletowych.

Wizyta w Helsinkach to spotkanie z wielką, wspaniałą opowieścią taneczną. Pożegnanie artystyczne Liama Scarletta. A jego Carmen jest jak testament i refleksja życia. Bowiem posiada ono swój nieubłagany kres, ale czasem warto ryzykować, kochać i zdradzać, aby nigdy niczego nie żałować.

Carmen, Georges Bizet, choreografia Liam Scarlett, dyrygent Mikhail Agrest, Oopera i Baletti w Helsinkach, pokaz: styczeń 2023.

Tytuł oryginalny

ZRODZONA Z DYMU I KART – „CARMEN” – OOPERA I BALETTI W HELSINKACH

Źródło:

kulturalnycham.com.pl
Link do źródła