EN

24.07.2023, 12:35 Wersja do druku

Żeby nie uścisnąć dłoni mordercy

Mam świadomość, że mogę już nigdy nie wrócić do Ukrainy. Jeśli wrócę, wszystko będzie tam inne - z ukraińską dramatopisarką Leną Laguszonkową, , laureatką The European New Talent Drama 2022,  rozmawia  Agnieszka Lubomira Piotrowska w w Biuletynie ”ZAiKS. Teatr”.

fot. Wojciech Sobolewski

Przed wybuchem pełnoskalowej wojny napisałaś trylogię dramatyczną mocno osadzoną w swojej biografii. Czytelnicy i widzowie dowiedzieli się z niej, że pochodzisz ze Stanicy Ługańskiej – tytułowej Pipidówy, że marzyłaś o studiach i karierze w Moskwie, że studiowałaś w Ługańsku i dorabiałaś tam m.in. w barze, grając w grupie udającej zespół romski. Kiedy zaczęłaś pisać?

Pierwszą część – Pipidówę napisałam w 2018 roku. To w zasadzie moja druga sztuka – miesiąc wcześniej napisałam sztukę o pracownicach seksualnych, niestety nie została nigdy wystawiona. Miałam tak wiele do opowiedzenia o mojej miejscowości, że po prostu usiadłam i napisałam. Jestem bardzo kiepska w wymyślaniu, tylko upiększam (śmiech). Napisałam ją w cztery dni. Zgłosiłam do konkursu, znalazła się na krótkiej liście, ale pamiętam, że jakaś krytyczka ją mocno zjechała.

Matkę Gorkiego, drugą część, napisałam w ogóle w jeden dzień, ale to było już w 2019 roku. Musiałam napisać sztukę w ramach warsztatów dramaturgicznych, w których wtedy uczestniczyłam. Ale wiedziałam, że nie dam rady. Prowadzący chciał historię o „prostych ludziach”, a ja nie rozumiałam – kim oni są? I kim w takim razie są ci skomplikowani?

W sąsiednim pokoju moja mama rozmawiała przez telefon ze swoją byłą sąsiadką. Obie wyprowadziły się z Donbasu, ale utrzymywały kontakt, ponieważ nie miały z kim więcej plotkować. Te rozmowy trwały po trzy, cztery godziny, mama nie mogła powiedzieć: dość! A sąsiadka opowiadała o swoim życiu w najdrobniejszych szczegółach. Musiałam coś z tym zrobić. To była historia, w której byłam nie tylko obserwatorką, ale i uczestniczką! Nie myślałam o formie czy inscenizacji. Ale tak się złożyło, że ten jeden dzień wciąż mnie karmi (śmiech). Wysłałam tę sztukę na Konkurs Aurora w Bydgoszczy, dostałam się do finału i udało mi się znaleźć tam schronienie. To moje epokowe dzieło.

A trzecia część, Mój sztandar zasikał kotek, pochodzi już z 2022 roku. Siedziałam w Kijowie w piwnicy już chyba dziesiąty dzień – tam człowiek nieszczególnie pamięta, który to dzień. Zebrałam swoje poprzednie notatki w pliku i byłam zaskoczona, że przeczucie wielkiej wojny i przełomu w historii miałam już wcześniej w głowie. Wysłałam to niemal bez redakcji na konkurs Aurora, bo byłam pewna, że umrę (śmiech).

To przerażające. Podczas mocnych ostrzałów Charkowa znajomy autor przesłał mi całe swoje archiwum – wszystkie utwory. Na wszelki wypadek. Żeby nie przepadły…

Tak mi wstyd za moje emocje w tamtym czasie! Naprawdę myślałam, że nie wyjdę z piwnicy, w naszym sąsiedztwie Rosjanie ostrzeliwali Elektrociepłownię. Teraz zdaję sobie sprawę, że to było nic w porównaniu z tym, co przeszli mieszkańcy Siewierodoniecka czy Mariupola.

Tak czy inaczej, w tej trylogii wyszedł mi taki cały wszechświat z mojej pipidówy i miasta Ługańska. Chciałam zamknąć ten temat. Niewyobrażalnie za nimi tęsknię. Czekam na wyzwolenie, ale wiem, że tam nie zamieszkam. Żeby nie uścisnąć dłoni mordercy.

Ogólnie zauważyłam, że piszę w cyklach. Mam „historyczną”, renesansowo-barokową serię o dżumie w Londynie, kolonizacji Meksyku i – nieukończoną – o Nocy Bartłomieja.

Na początku tego roku skończyłam pierwszą część „rosyjskiej trylogii” o matce z rosyjskiego miasta Kamyszyn, która szuka w Ukrainie swojego syna żołnierza kontraktowego. Następna część będzie o ukraińskiej snajperce, która stała się twarzą armii ukraińskiej jak pies Patron. To komedia (śmiech). Trzecia część, nie powiem o czym, będzie bardzo osobista.

Ale temat pipidówy nie odpuszcza i teraz na rezydencji w Finlandii piszę książkę. Ciężko mi idzie. Przestawienie się na tryb introwertyczności przychodzi mi z wielkim trudem. Znowu będą te wszystkie Dianki z synami w areszcie, dziadkowie od urynoterapii i czarne kury. Podobno, wychodzi z tego trochę Marquez (śmiech).

Jesteś jedną z najważniejszych dramatopisarek ukraińskich. Byłaś finalistką I edycji Nagrody Aurory, otrzymałaś nagrodę The European New Talent Drama 2022. Jak wyglądało twoje życie zawodowe przed 24 lutego 2022 i jak się zmieniło po nim?

Wszystko się zmieniło. To są różne osoby. Jak Edmond Dantes i hrabia Monte Christo (śmiech).

Przed 2022 rokiem miałam premierę w Odessie, gdzie pracowałam jako główna dramaturżka. Następnie razem z aktorką Żenią Dolak zostałyśmy stamtąd zwolnione w ramach redukcji etatów, ale Żenia ma teraz etat w teatrze w Bydgoszczy dzięki dyrektorom Julii Holewińskiej i Wojtkowi Farudze. Miałam wiele planów – na przykład musical o Bablu Babilon na jesień i premiery z konkretnymi datami: 27 lutego, 5 marca i 25 czerwca. Bilety zostały wyprzedane. Razem z koleżanką Katią Pieńkową organizowałyśmy Festiwal Dramaturgii Miłości i Bobra. Chciałyśmy coś zmienić w ukraińskim teatrze.

Mam świadomość, że mogę już nigdy nie wrócić do Ukrainy. Jeśli wrócę, wszystko będzie tam inne. Wiesz, pewnego dnia jechałam samochodem z chłopakiem, który właśnie stracił nogę. Wciąż to do niego nie docierało i próbował wstać. Wydaje mi się, że nie rozumiemy jeszcze naszych strat. Piątego marca dotarłam do Polski. Miałam do wyboru trzy kraje. Kategorycznie nie chciałam jechać do Niemiec, a Litwa wydawała mi się za mała, żeby znaleźć tam pracę. Byłam pewna, że będę zbierać truskawki albo śpiewać w restauracji. Mam w tym doświadczenie. Lena Tworkowska, producentka z teatru w Bydgoszczy, odebrała mnie prosto z granicy. Jestem bardzo wdzięczna Julii i Wojtkowi, nie wiem, co bym zrobiła. To, co słyszę o obozach dla uchodźców, napawa mnie przerażeniem. A szóstego marca odbyło się już czytanie mojej sztuki w teatrze. Ale szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, gdzie jestem i kim jestem. Przyjechała ze mną jeszcze mama i kot.

I zaczął się nowy etap w życiu.

Tak, miesiąc później zaczęliśmy pracę nad projektem dokumentalnym – koprodukcją bydgoskiego teatru, centrum kultury i teatru w Toruniu. Zdaję sobie sprawę, że było to dla mnie jakieś wyjście z głupiego stanu. Potem Roman Pawłowski zaprosił mnie na festiwal teatru dokumentalnego w Sopocie. Praca z polskimi aktorami była bardzo ciekawym doświadczeniem.

Następny projekt zrealizowałam w Stuttgarcie w Niemczech. Podczas ceremonii wręczenia Europejskiej Nagrody Dramaturgicznej zaprezentowano spektakl według mojej Matki Gorkiego.

Jednocześnie wymyślam i składam wiele projektów na rezydencje i granty, ale dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięć dziesiątych z nich kończy się niepowodzeniem. Ale ja mam mnóstwo pomysłów, masakra, one nie dają mi spać. Jestem szalona (śmiech).

Podczas rezydencji w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie skończyłam pisać sztukę o matkach rosyjskich żołnierzy, które poszukują swoich synów w Ukrainie – Zakon zaścielonych łóżek. Zdaję sobie sprawę, że taka sztuka raczej nie zostanie nigdzie wystawiona, ale czułam się w obowiązku ją napisać. No a w kwietniu miałam premierę w TR Warszawa w reżyserii cudownej Oli Popławskiej ze wspaniałymi aktorkami i aktorami, zaś teraz w Finlandii piszę swoją pierwszą powieść.

Jak wyglądała codzienność na Donbasie przed 2014 rokiem i niedługo po nim?

Mogę mówić tylko o mojej rodzinie, moich bliskich i o tym, co znajdowało się w zasięgu mojej uwagi. W mojej mieścinie ludzie byli bardzo przywiązani do Ługańska, oddalonego o 18 kilometrów. Jeździli tam do pracy w fabrykach i do szkół średnich i wyższych. W drugą stronę była Rosja. Chociaż wiele osób miało tam krewnych, główne powiązania gospodarcze były z Ługańskiem i Ukrainą. Moja mama całe życie przepracowała w fabryce w Ługańsku. Ja tam studiowałam. Ale całe życie marzyłam, żeby stamtąd nawiać. Nawet Donieck wydawał się metropolią. To z perspektywy Warszawy czy Helsinek może wyglądać na jedno i to samo, a to dwie różne kultury (śmiech). Donieck to centrala hajsu i oligarchów, z Euro 2012, z koncertami Rihanny.

Oczywiście przed wojną.

Ługańsk to miasto postindustrialne, wszyscy porównują je z Detroit, a należałoby z zadupiem. Tu stoi centrum handlowe i klub nocny, a kawałek dalej drogę przechodzą gęsi. Nikt nie myślał o wojnie. Jakieś przygłupy chodziły i truły coś o gejach i przeklętym Zachodzie, ale nikt ich nie słuchał. A latem 2014 roku te przygłupy znalazły się na pierwszych stronach światowych gazet. Ja w tym czasie byłam w Ługańsku. To tak surrealistyczna sceneria, że wystarczy na niejeden tekst. Puste miasto, ktoś gra na akordeonie, jakaś wariatka idzie i tańczy. Jakieś takie przyczajone miasto. Potem zaczął się ostrzał i działania wojenne.

Moja mieścina przez pewien czas znajdowała się w szarej strefie. Ludzie siedzieli w piwnicach. Na początku 2015 roku ustanowiono ukraiński rząd. Do 26 lutego 2022 r. Ale obok był okupowany Ługańsk, a tytułowa Pipidówa stała się takim portem, do którego ludzie z okupowanych terytoriów przybywali po emerytury i artykuły spożywcze. Rosyjskie jedzenie było niedobre, wielu przeklinało Ukrainę, ale jednocześnie: A jedzenie u Bandery smaczniejsze (śmiech). Na dworcu autobusowym znajdował się punkt kontrolny. Po jednej stronie byli Kozacy, Czeczeni i kolaboranci, po drugiej stronie było ukraińskie wojsko. Ludzie umierali w kolejkach. Po 2015 walki ucichły, ale poczucie zagrożenia pozostało.

Pamiętam, jak przyjechałam tam wiosną 2021 roku. Wtedy też wszyscy mówili, że Putin zaatakuje i że na granicy odbywają się jakieś ćwiczenia. Wielu moich znajomych, nauczyciele, nie przywitało się ze mną – bali się. Było wrażenie jak przed potopem.

Czego się bali?

Cóż, ludzie na linii frontu boją się wszystkiego, ponieważ muszą się dostosować. Obawiali się, że przywitają się ze mną i zostaną oskarżeni o współpracę z Ukrainą. Albo że powiedzą mi coś za dużo, a ja doniosę, że są separatystami…

W Pipidówie jest postać nauczycielki języka ukraińskiego. Uczniowie i ich rodzice buntują się przeciwko nauce ukraińskiego. Jak to możliwe? Czy mieszkańcy Ługańska i szerzej Ługańszczyzny nie czuli się Ukraińcami? Mieli przecież ukraińskie paszporty, żyli w Ukrainie, a mówili po rosyjsku i ukraiński był dla nich jak język obcy, nauczany w szkole dodatkowo?

Starsi ludzie czuli się w dziewięćdziesięciu procentach „ludźmi radzieckimi”. Mój dziadek kochał Stalina i nazywał siebie komunistą. Większość była „poza polityką”. Bardzo niewielu było otwarcie prorosyjskich. W ośrodkach przemysłowych, dokąd po wielkim głodzie przybyło wielu robotników z Rosji, mówiono po rosyjsku, a na wsiach po ukraińsku. W związku z tym istniało trochę aberracyjne podejście: ukraiński jest językiem wsi. Ale jeśli ktoś w Ługańsku prezentował proukraińskie stanowisko, to już był twardziel (śmiech). Wiesz, łatwo jest być jak wszyscy inni, znacznie trudniej iść pod prąd.

Ponadto obwód ługański jest miejscem z wieloma zakładami karnymi. To również wpływa na język i mentalność. „Nie wierz, nie bój się, nie proś” – myślałam, że to ludowe przysłowie. A to jest prawo złodziei. (śmiech)

Ja też tak myślałam! To często powtarzana fraza na Uralu… A wracając do szkoły?

Nasz program szkolny obejmował język i literaturę ukraińską, ale szkoła była rosyjska. Był plan utworzenia klas ukraińskich, ale nie było chętnych. Na uniwersytecie większość przedmiotów była już po ukraińsku i nie stanowiło to problemu. Większość osób miała ukraińskie paszporty. Spokojnie mogli jeździć do Moskwy do pracy, tak jak ludzie z zachodniej Ukrainy jeździli do Polski.

W sztuce major zarzuca nauczycielce, że przyjechała z przydziału z banderowszczyzny. Czy takie podziały długo się utrzymywały?

Teraz wydaje mi się, że w tej kwestii nastąpiło całkowite rozminięcie się z rzeczywistością. Na wschodzie ludzie wierzą w komary bojowe i biolaboratoria. Kwestia podziału na wschód i zachód była bardzo mocno podkręcana od 2014 roku. Podczas gdy na terytoriach okupowanych nadal jest albo próżnia informacyjna, albo gówno z rosyjskich mediów.

Co masz na myśli?

Wiesz, ludzie pod okupacją, gdy tylko wkraczają tam wojska rosyjskie, tracą zewnętrzne źródła informacji. Internet jest zablokowany, a rosyjskie kanały informacyjne mówią, że banderowszczyzna, czyli nieokupowana Ukraina, uważa ich za zdrajców i kolaborantów. Ludzie są zastraszani, że czeka ich kara. Tak naprawdę przez „rosyjski mir” cierpią głównie regiony rosyjskojęzyczne. Podczas podróży na Donbas rozmawiałam z „czekaczami” - tymi, którzy czekają na armię rosyjską. Naprawdę chciałam zrozumieć, na co czekają. W 2014 r. były to głównie emerytury. Ale teraz stało się jasne, że do emerytury dołączone jest całkowite zniszczenie. A ludzie nie umieli mi odpowiedzieć. Przez długi czas coś kręcili, unikali odpowiedzi albo mówili coś o biolaboratoriach. Nie ma pozytywnego programu. A bać się komarów bojowych z biolaboratoriów możesz tylko wypadając z rzeczywistości.

Czyli wojna na pełną skalę nie zatarła różnic i ludzie wciąż walczą jak bracia z Pipidówy po różnych stronach barykady?

Mam taką sytuację w rodzinie. Ale nie chcę publicznie o tym mówić.

Byłaś niedawno na Donbasie. Nie bałaś się? Jaki był cel tej podróży teraz, w czasie zaciekłych walk? Szukałaś inspiracji, tematów?

I bałam się, i nie. Ci, którzy mówią, że się nie boją, raczej nie mówią prawdy. Najpierw szukałam medium, które mogłoby zamówić u mnie materiał. Zajęło mi to sześć miesięcy i już jechałam szczęśliwa, że udało mi się wyjechać. Gdyby zlecano mi pisanie tekstów, wyjeżdżałabym cały czas. Nie wiem, co media powstrzymuje.

A jaki był cel – sama nie wiem, raczej rozwiązywanie osobistych problemów. Chciałabym, żeby mnie pocisk trafił w dupę, a wszyscy pogrążyliby się w smutku i mówili: ooo, kogo straciliśmy. Czy szukałam inspiracji? Nie do końca. Inspiracji mam aż nadto – teraz tematy walają się pod nogami. Nic tylko bierz i pisz. Bardziej przeszkadza mi brak motywacji. Fundusze zagraniczne i wsparcie wcale nie trafiają do najlepszych twórców. Dlatego powstał nawet mem: nie wsparli twojego projektu? To znaczy, że jest dobry. To znak jakości.

Pojechałam raczej, żeby zebrać fakty i materiały. Pogadałam z mnóstwem wspaniałych ludzi – kierownikiem magazynu żywności, który od razu się oświadczył (i to świetna opcja!), polskim ochotnikiem, któremu urwało nogę, ale do niego to wciąż nie dociera i szykuje się do powrotu na front (dosłownie fizycznie się zbiera), z wojownikami z czeczeńskiego batalionu „Szejka Mansura”, pięknymi snajperkami, które przychodzą z karabinami na manicure, spekulantami i komisarzem wojskowym z Sołomienki.

W Kramatorsku po raz pierwszy spokojnie zasnęłam, mimo że w moim pokoju nie było okien. Zwykle budzę się, gdy coś zadudni czy upadnie: bo może jakaś rakieta leci? Ale w Kramatorsku jest jasne, że leci, a ty śpisz spokojnie.

O czym można pisać w czasie, kiedy w twoim kraju trwa wojna? I jak pisać o wojnie, kiedy ona wciąż trwa?

To pytanie zajmuje mnie teraz najbardziej. No, nie najbardziej, ale bardzo. Niestety, na pierwszy plan wysuwają się kwestie bytowe, polityczne, zupełnie nie twórcze.

Przez pierwszy miesiąc inwazji miałam wrażenie: to koniec, nie ma sensu nic pisać. Komu to potrzebne? Ale, choć może się to wydawać banalne, potrzebowałam pieniędzy, a pisanie to jedyna rzecz, jaką umiem robić. No, jeszcze doić krowy (śmiech). Potem było trochę lepiej. W dużej mierze dzięki zamówieniom, które otrzymywałam. Najgorsza jest utrata tożsamości i podmiotowości. Kim jesteś? Jesteś uchodźczynią. Beneficjentką ONZ, posiadaczką statusu UKR. Nie do tego dążyłaś przez całe życie, prawda? A ta praca pozwala ci odzyskać siebie.

Wojny były zawsze i ludzie o nich pisali. Każda wojna wymaga własnego języka. Pod wieloma względami o wojnie rosyjsko-ukraińskiej mówimy językiem II wojny światowej. Socrealizm pozostawił w nas ogromną dziurę. Podczas gdy za żelazną kurtyną panował hiperrealizm, absurd i tak dalej, my mieliśmy bohaterów pionierów.

O czym pisać – nie mam odpowiedzi na to pytanie. Chyba ma znaczenie, gdzie i do kogo. Teoretycznie myślę, że o wszystkim.

Ale oto Siergiej Łoźnica wystawia w Litwie sztukę opartą na Łaskawych Littella o pogromach żydowskich – i po co? Nie uważam, że potrzeba czasu na refleksję, 20 czy 30 lat. Dla mnie to pewna forma cenzury. Czekanie na właściwą pozycję. Po prostu za 20-30 lat teksty będą inne. Ale gdzie jest gwarancja, że w tym czasie nic się nie wydarzy? I wszystko znowu zapadnie się pod ziemię. Jak długo jeszcze możemy to ciągnąć? Mamy historyczną traumę za historyczną traumą, musimy nauczyć się żyć tu i teraz. Nie odkładać tego na później. Sztuka jest tarczą, przez którą można spojrzeć, aby nie skamienieć na widok koszmaru, który się dzieje.

No nic, wystarczy. Mogłabym dużo o tym mówić, bo obecnie przygotowuję warsztaty na temat tekstów wojennych, które w lipcu odbędą się w Iwano-Frankiwsku.

Miałaś w planach napisanie sztuki o kotach w czasie wojny. Kotach wożonych tysiące kilometrów z Ukrainy do Europy, kotach ratowanych z gruzowisk, ale zapewne też tych, o których niedawno mi opowiadałaś po powrocie z Donbasu – tłustych, przejedzonych ludzkimi zwłokami. Nie mogę się pozbyć z głowy tego obrazu. Jakie jeszcze sceny wojny chcesz przekazać widzom?

Kotki, pieski wszelkiej maści są moją miłością. Rozmawiamy w czasie, gdy Rosjanie wysadzili elektrownię wodną w Kachowce i ta sytuacja naprawdę mnie rozwaliła. Kiedy nałożono sankcje, jednym z produktów objętych nimi była karma dla kotów. A ja mam chorego kota. Wiem, jakie to ważne. Jeśli on, stwór futrzasty, nie zje swojego Royal Canin, zachoruje i umrze. Nie chcę, żeby w Rosji umierały kotki. I właśnie dla mnie koty – to kwestia stopnia winy. Oczywiste jest, że ten, kto wydaje rozkaz, jest bardziej winny niż wykonawca. Ale ten pilot, który w styczniu tego roku zbombardował dom w Dnieprze? To nie Eichmann, to mały Hitler. A ten, kto zamiata lotnisko, kto płaci podatki, kto wychowuje dzieci w przedszkolach i wkłada im na głowy pilotki?

Koty jednoznacznie nie są niczemu winne.

Co robiłam w czasie wojny w Gruzji? Żyłam swoim życiem i jak mawiał mój dziadek – zbijałam bąki. Co wiemy o Syrii i Aleppo? Powzruszaliśmy się i rozeszli. Niestety, bycie poza polityką jest teraz luksusem.

Oglądałam wideo z kotem, który zjada Rosjan, kiedy pisałam sztukę o matkach rosyjskich żołnierzy. Moja znajoma dziennikarka opowiadała mi, jak przyjechali do nowo wyzwolonej wioski i z budynku, w którym znajdowało się rosyjskie stanowisko dowodzenia, wyszedł kotek. Taki grubiutki i puszysty. Bardzo słodki mały zdrajca. Ona kocha zwierzęta, ale nieprzyjemnie było sobie wyobrazić, że on też tak do nich się łasił. Futrzasty skurwiel.

A sztukę o zwierzętach na wojnie mam nadzieję skończyć. Miałam ją napisać na czytanie w Teatrze Powszechnym, ale nawaliłam, zabrakło mi środków, przede wszystkim psychologicznych. Bardzo żałuję, że nie wyszła ta praca u nich. Trzeba być w bardzo stabilnej formie, żeby wejść w ten temat.

Pisząc teraz sztuki, kiedy mieszkasz za granicą – myślisz bardziej o widzu zagranicznym czy ukraińskim?

Kiedy wpadam na pomysł, jest jasne, gdzie i kiedy zostanie to wystawione. Miejsce bardzo często samo dyktuje ci, co powinno się tam znaleźć. W Niemczech mieszkałam obok burdelu. Tak wymyśliłam projekt o niemieckim porno. Od dawna jest to znak firmowy i mem, ale myślę, że jest to niewypowiedziana trauma, zakopana w podświadomości: jednocześnie chęć bycia ukaranym za nazizm, jak i temat tabu masowych gwałtów na Niemkach przez Sowietów.

Obecnie czytam biografię Toma z Finlandii, artysty, który urodził się niedaleko Turku, studiował w Helsinkach i walczył w II wojnie światowej przeciwko ZSRR. Jego prace to rozpoznawalni mężczyźni w mundurach, wyglądający jak Mr. Slave z South Parku i kolesie z Baru Błękitna Ostryga z Akademii Policyjnej. Zainteresowało mnie to, bo teraz mieszkam w Finlandii.

Ale kiedy już piszę, nie obchodzi mnie, jaka będzie publiczność – używam cytatów, odniesień, wyrażeń, które bardzo słabo nadają się do tłumaczenia. Ale to już jak Bozia da. Lubię pracować z tłumaczem i wspólnie szukać analogii w obcych kulturach. A jeśli nie piszę na zamówienie, w ogóle o niczym nie myślę. W sensie, dla kogo piszę.

Wydaje mi się, że polscy autorzy i autorki przeorali pole polskiej historii wzdłuż i wszerz. Zależy mi jednak na znalezieniu tematów ciekawych dla polskiego widza. Interesujące jest szukanie wspólnych tematów. Myślę, że to efekt imigracji.

Z jednej strony jest to ślepy zaułek, gdy Ukraińcy wyjeżdżają do pracy w Polsce. Wyjaśnić, jak się czujesz przed strażnikiem granicznym można tylko osobom w wieku 45+, które wyjeżdżały do Wielkiej Brytanii na podstawie wizy. Do 2022 roku musiałam nieustannie udowadniać, że nie jadę do UE w celu prostytucji: musiałam pokazać pieniądze, które wiozłam, bilety, rezerwację hotelu i wyjaśnić, dlaczego nie mam męża.

Ale rozmawiałam z kobietą na lotnisku, kiedy czekałam na samolot. Leciała do Stuttgartu i zdziwiła się, gdy zapytałam: dlaczego w niemieckich automatach jest język francuski, a polskiego nie ma? Czy w Niemczech jest mniej Polaków? Było to dla niej ciekawe spostrzeżenie.

Poza Polską ciągle biorą mnie za Polkę. Tutaj jesteśmy tacy sami dla wszystkich po drugiej stronie Muru Berlińskiego. To nasz wspólny kompleks – krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Jeśli przełożyć to na ludzkie warunki, nasze kraje – będące pod okupacją sowiecką – próbują przypodobać się Zachodowi: patrzcie, nasza kuchnia jest dobra, nasza kultura sięga starożytności i wspieramy europejskie wartości, podczas gdy on chce umówić się z tą, która smarka w zasłonę, dusi kocięta, ale jej tata ma stację benzynową. To znaczy z Rosją.

Naturalnie powoduje to poważny resentyment: Ach, nie lubicie nas? To dostaniecie zakaz aborcji wraz ze wszystkimi innymi konserwatywnymi dowcipami.

Cóż, wracając do sfery sztuki, uważam, że bardzo interesujące jest obserwowanie, jak różnie odbierany jest dany tekst. W Polsce czy Niemczech mogę pozwolić sobie na więcej.

Chciałabym, żeby Ukraina też wyskoczyła wreszcie z XIX-wiecznej słomy.

Jak funkcjonują ukraińskie teatry w czasie wojny?

Teatry narodowe zaczęły działać jako pierwsze, bo mają zarówno pieniądze, jak i schrony. Niezależne pozostały na skraju wymarcia. Niektóre usunęły rosyjskich autorów ze swoich repertuarów, a niektóre wciąż uparcie próbują ich wciskać. Reżyserzy czasami realizują spektakle w krajach UE. Na całym świecie odbywają się czytania dramatów z antologii powstałej tuż po wybuchu wojny, ale nie jestem dumna z tekstów, które dla nich napisałam.

Zasadniczo utraciłam kontakt z ukraińskimi teatrami. Mówią mi, że jestem bardzo specyficzną autorką. Dlaczego, nie wiem i pieprzę to. To dla mnie bardzo bolesna sprawa. Wszystkie moje projekty przepadają w Ukrainie. Obawiam się regresu jeszcze większego niż dotychczas – na poziomach od komunikacji po repertuar i sposób rozmowy z publicznością.

Teraz Ukraina ma szansę wyrwać się z szarawarów uszytych przez Moskwę na pokaz i stać się częścią europejskiej przestrzeni. Mam nadzieję, że wszystko jest jeszcze przed Ukrainą, jeśli nie systemowo, to przynajmniej na poziomie poszczególnych nazwisk.

Jaką literaturę czytasz? Czy są jacyś autorzy współcześni lub klasyczni, którzy cię inspirują?

Uwielbiam dramatopisarza Łesia Poderwianskiego. Uważam go za prawdziwego ojca ukraińskiego dramatu. Zrobił znacznie więcej dla mojej ukrainizacji niż wszystkie portrety klasyków w klasie literatury. A niedawno przeczytałam Trylogię kopenhaską Tove Ditlevsen: Dzieciństwo, Młodość i trzecią część Uzależnienie. Byłam nieco zszokowana, widząc, jak bardzo dorastanie autorki w Danii, w jednej z europejskich stolic, przypominało moje dorastanie w donbaskiej pipidówie. Zmotywowało mnie to do dalszego pisania książki. Od czasu do czasu tracę tę motywację. Ponieważ poza Ukrainą trudno jest przetłumaczyć kontekst, a w Ukrainie boję się, że moja książka znów nie trafi w format.

Obecnie ponownie czytam powieść Jurija Dombrowskiego, autora, który był więziony na Kołymie. To genialna powieść, nie rozumiem, jakim cudem jeszcze nie trafiła na scenę. Chciałabym ją zaadaptować na scenę z szacunku dla autora. Nie podano nazwy kraju, ale wiadomo, że chodzi o Francję. Wkraczają naziści. Trochę bombardują, zoo jest zniszczone, a ludzie zastanawiają się, jak żyć pod okupacją. Profesorowi antropologii były uczeń sugeruje, aby ten wykorzystał swój autorytet i powiedział, że czaszka Aryjczyka jest bardziej kompletna niż jakakolwiek inna. Historia opowiadana jest w imieniu syna profesora. O tym, jak żyć obok nazistów, kolaborantów. O przebaczeniu, nieprzebaczeniu, walce i konformizmie. To bardzo aktualne. Dombrowski napisał też wiersz zatytułowany Amnestia, jest piękny.

Moim ulubionym prozaikiem jest Wasilij Grossman. Powieść Życie i los – wracam do niej co roku. Autor jest dla mnie w pewnym sensie odpowiedzią na pytanie, jak pisać o wojnie w czasach wojny. A moim ulubionym nowelistą jest Izaak Babel. Przede wszystkim Armia konna, niestety bardzo duża część jego twórczości została zniszczona. W tym tekst o kolektywizacji i wielkim głodzie w Ukrainie Wielka Krynica. Przeżywam to jako osobistą tragedię. Reżyser Maksym Golenko żartuje, że sama jestem jak Babel, tylko dziewczyna. A moim ukochanym poetą jest Boris Słucki, autor z Charkowa, który walczył w II wojnie światowej. Wiele jego wierszy znam na pamięć. Moje ulubione to Klucz, Bukareszt, Koloński dół – to swego rodzaju „wiersze po Auschwitz”.

Cóż, jako dziecko masz niewielki wybór i czytasz najpierw to, co masz w domu, potem to, co mają twoi krewni, a następnie to, co jest w bibliotece szkolnej. Czytałam wszystko, od Dumasa i Angeliki, markizy aniołów, po socrealizm i wiersze o Stalinie. Przeczytałam wielu rosyjskich klasyków i nic nie mogę z tym zrobić, to znaczy odwidzieć.

Myślę, że cancel culture to dość infantylne podejście, które odbije się czkawką w przyszłości. To wszystko trzeba brać, rozebrać na czynniki pierwsze, przemyśleć. Polacy bardzo dobrze rozumieją imperializm Puszkina, a my w Ukrainie jeszcze nie bardzo. Chociaż myślę, że większość po prostu go nie czytała. „Uniż się, Kaukazie, nadchodzi Jermołow”. Książka Sołżenicyna była punktem zwrotnym w moim osobistym rozumieniu historii, a także w historii świata w ogóle. Ale Sołżenicyn nieźle popłynął na „kwestii ukraińskiej” i pod koniec życia zapuścił brodę imperializmu. Ale dzięki niemu dowiedziałam się o powstaniu więźniów w Kengirze. Czytam dużo literatury faktu. To pierwsza rzecz, która pojawia się podczas wojen. I poezja.

Źródło:

Biuletyn „ZAiKS. Teatr" nr 31

Wątki tematyczne