„Tramwaj zwany pożądaniem” Tennessee Williamsa w reż. Macieja Prusa w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Łukasz Maciejewski w AICT Polska.
Planowałem w zasadzie od paru lat, ale udało się dopiero parę dni temu.
Spektakle operowe wystawiane są tak rzadko.
„Tramwaj zwany pożądaniem” w Teatrze Wielkim w Łodzi, chciałem zobaczyć z kilku powodów.
Dla duetu Jagna Janicka-scenografia – Maciej Prus-reżyseria.
Maciej Prus zmarł dwa lata temu, powoli z afisza schodzą ostatnie spektakle w jego reżyserii, teatralne i operowe, „Tramwaj…” miał premierę w 2018 roku, siedem lat temu.
Kto wie, czy to nie była jedna z ostatnich możliwości zobaczenia tego jednego z najhojniej nagradzanych przedstawień łódzkich ostatniej dekady?
Powód drugi – kompozytor, André Previn i libretto Philipa Littella na podstawie dramatu Tennessee Williamsa.
Powód trzeci i najważniejszy – Szymon Komasa w roli Stanleya Kowalskiego.
Miałem rację, i trzeba, i warto było zobaczyć ten utalentowany zespół.
Ostatni błysk Prusa – reżysera i człowieka. A miałem zaszczyt znać Pana Maćka i lubiliśmy się bardzo, tak myślę. Twórca z reżyserskiego, również środowiskowego, topu, zbyt pospiesznie zapominany.
I Szymon – jeden z najpiękniejszych barytonów w tej części Europy.
Wspaniały, piękny głos, aktorski talent.
Nie trzeba wcale ekwiwalentu z arcydzieła Kazana z rolami Brando i Leigh (mam ten film wciąż pod powiekami), żeby zachwycić się siłą tej kreacji.
Siłą wokalną i artystyczną.
Cham, prostak, siłacz – chory na siebie, chory na rozpacz, w atłasowej bordowej piżamie (i scenografia, i kostiumy Janickiej wspaniałe) – najbliżej mu do Blanche (ciekawa Anna Wierzbicka), dlatego mszcząc się na niej, mści się przede wszystkim na sobie.
Wierzę, że ten spektakl zostanie jeszcze w repertuarze Teatru Wielkiego.
Grany nawet raz na wiele miesięcy – dla pamięci Macieja Prusa, dla talentu Szymona Komasy.
To perła.