Warlikowski to piękny przykład dojrzewania w teatrze. Ociosywania młodzieńczego buntu, z którego zostaje tylko to, co najbardziej twórcze i prawdziwe. Ciekawe, że kiedy w Polsce uważaliśmy go za naśladowcę europejskich reżyserów, na Zachodzie chwalono go za oryginalny, polski styl - pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.
W przeddzień premiery jego "Aniołów w Ameryce" w Teatrze Rozmaitości zastanawiamy się nad "przeklętymi" tematami, którymi żywi się jego sztuka. Najważniejszy z nich to problem "innego", który patrzy na "normalny" świat. Pokolenie reżyserskie Warlikowskiego w latach 1997-2001 zmieniało polskie sceny. Nazywano ich do niedawna "barbarzyńcami". A teraz 44-letni "barbarzyńca" przemienił się we wzór dla młodszych kolegów. W teatralnego klasyka obsypywanego międzynarodowymi nagrodami. Sceny z teatru Warlikowskiego zostają w głowie na długo. Pamiętam hipnotyczny trans z wesela Perdity w Szekspirowskiej "Zimowej opowieści", uderzające o siebie ciała dziewczyny i chłopaka do wtóru hardcore'owej muzyki. Chichotałem na widok rozdokazywanych transwestytów na dworze Petrucchia w "Poskromieniu złośnicy" uczących Kasię, jak być kobietą. Wstydziłem się słuchać monologu nagiego Hamleta Jacka Poniedziałka kulącego się na kolanach starej matki. W scenie z "Kru