EN

6.03.2023, 10:04 Wersja do druku

Wyzwalanie poprzez ruch

„Stella Walsh. Najszybsza kobieta świata" Anny Mazurek w reż. Jana Jelińskiego w Teatrze Polskim im. H. Konieczki w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak.

fot. Monika Stolarska/mat. teatru

O hermafrodytyzmie mistrzyni olimpijskiej z okresu międzywojnia, Stelli Walsh świat dowiedział się nie z jej woli, a przypadkiem, po jej niespodziewanej śmierci w efekcie ulicznego napadu. Ani jej rodzina, ani mąż, też się na ten temat publicznie nigdzie się nie wypowiadali. Tymczasem na bydgoskiej scenie Teatru Polskiego ze Stelli Walsh uczyniono narzędzie do walki z homofobią,  czy seksizmem panującym zwłaszcza w środowiskach związanych ze sportem na poziomie olimpijskim.

Ale czy wolno, nawet w imię najwyższego dobra, posługiwać się tragedią osoby już nieżyjącej, konfabulując na temat jej uczuć, wkładać jej w usta słowa, których prawdopodobnie nigdy nie wypowiedziała? Chociaż sceniczne postaci, a nawet samą bohaterkę, chwilami czyni się w spektaklu narratorem, czy aktorem domyślającym się tylko prawdy a rzeczywiste informacje o Stelli i jej sukcesach sportowych są wyświetlane na bocznej planszy. Poza główną linią fabularną też przedstawia się poglądy Pierre’a Coubertina, prezentowane przez Jerzego Pożarowskiego, to przecież sceny dialogowe między postaciami są tak sugestywnie grane, że przede wszystkim je widz zapamięta, a o cudzysłowach większość zapomni.

Ustami Zheni Doliak Stella opowiada  o nazistowskiej olimpiadzie w Berlinie i panującej tam atmosferze. Tekst Anny Mazurek jest bardzo interesujący, a spektakl fantastycznie przez Jana Jelińskiego skonstruowany. Wyobraźnię widza pobudza uniwersalna, a jednocześnie bardzo wymowna scenografia Doroty Nawrot, kojarząca się  np. z unoszeniem się w przestrzeni, przekraczaniem granic. I na bieżni i w życiu.

Fantastycznie wręcz postać Matki kreuje tu Małgorzata Witkowska. Na początku, kiedy Stella jest jeszcze mała, rozmawiając z nią o konieczności ukrywania przed innymi intymnych fragmentów ciała, rozmawia na wesoło, z uśmiechem, potem coraz bardziej poważnie. W pewnym momencie podczas wspólnej kąpieli córek na jej twarzy pojawia się przerażenie, a kiedy dochodzi do poważnej dyskusji z dorosłą już Stellą bezradność, a nawet rozpacz. Zresztą jej nastroje zmieniają się co chwilę. Innym tonem rozmawia z Clarą, innym z Harrym.

fot. Monika Stolarska/mat. teatru

Wspaniałą aktorsko sceną jest też rozmowa sióstr o seksie. Clara Emilii Piech jest bardzo naturalnie ekscytującą się tematem nastolatką. Stella Zheni Doliak w tej scenie chłodno i rzeczowo odpowiada na pytania młodszej siostry. Jej domeną jest bieganie. Reszta to niemożliwa do wypełnienia czymkolwiek pustka. A jednak na chwilę zaskakuje rodzinę niespodziewanym, choć  krótkotrwałym  małżeństwem. Matka podczas wspólnej kolacji usiłuje nawiązać pozytywną relację z nowopoznanym zięciem. Ale zagorzałej katoliczce, imigrantce z Polski i rdzennemu Amerykaninowi  średnio to porozumienie wychodzi. To jedyna komiczna scena w spektaklu. Na szczęście nie próbowano w scenariuszu domniemywać słowami  powodów rozstania Stelli i Harrego Olsona, w którego  mentalność ex boksera prawdopodobnie wciela się Michał Surówka. Pozostawiono tu miejsce dla wyobraźni widza.

Zhenia Doliak Stellę gra powściągliwie, przeważnie z nie do końca tłumionym smutkiem, i jakby ukrywaną tajemnicą. Aktorka bardzo dobrze dobiera środki, by pokazać wewnętrzną walkę z samą sobą i poskramianie reakcji, jakie chwilami mogłoby obudzić w niej otoczenie.

Rewelacyjna jest scena finałowa. Tak dzięki doskonale do psychodelicznej muzyki dobranej choreografii Wojciecha Grudzińskiego, jak i sprawności fizycznej oraz umiejętnemu przekazywaniu wewnętrznych emocji przez aktorów. Dla Stelli ten taniec jest niczym wyzwalanie się ze swego zakłamanego życia, co ukazuje nie tylko ruchem, ale i wyrazem twarzy. Bardziej wymownego końca nie można było wymyślić.

* recenzja spektaklu przedpremierowego

fot. Monika Stolarska/mat. teatru

Źródło:

Materiał nadesłany

Autor:

Anita Nowak