EN

17.02.2021, 10:05 Wersja do druku

Wrocław jako zagadka

„Wrocław. Escape room” w  reż. Arkadiusza Buszko, spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Lalkarskiego Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu. Pisze Kamil Bujny w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Tobiasz Papuczys / mat. teatru

Jak można opowiedzieć miasto? Nie „opowiedzieć o mieście”, tylko „opowiedzieć miasto”, czyli wyrazić je, pokazać, uchwycić jego fenomen, oddać w strukturze mowy czy tekstu kultury całą złożoność jego przestrzeni. Nie jest to łatwe, choć wiele grup twórczych oraz wielu artystów próbowało tego dokonać. Miasto inspiruje, budzi zachwyt lub przerażenie, a przy tym istnieje na wielu poziomach kulturowych i społecznych naraz. We wrocławskiej Akademii Sztuk Teatralnych studenci IV roku Wydziału Aktorskiego podjęli się takiego zadania. W spektaklu „Wrocław. Escape room”, który wyreżyserował Arkadiusz Buszko, spróbowali bowiem wyrazić Wrocław, uwzględniając nie tylko własne doświadczenia życia w stolicy Dolnego Śląska, ale również jego historię i kulturowe reprezentacje.

Życie warto opowiadać od końca, nie od początku – zauważa jedna z postaci. Piszę „jedna”, bo trudno mi przypomnieć sobie, która dokładnie. W ostatnim przedstawieniu wrocławskiej AST występuje bowiem wielu bohaterów, a każdy z nich wydaje się konkretny i odrębny, jednak to nie pojedyncze doświadczenia są w tej prezentacji najważniejsze. Chodzi w niej raczej o wypadkową poszczególnych opowieści, o wrażenie powstające wyłącznie na przecięciu różnych historii. W takim też zamyśle prowadzony jest pokaz: jak w kalejdoskopie zmieniają się w nim wątki i postaci, co chwilę inna mikrofabuła zajmuje widza, a to, co kilka minut wcześniej jawiło się jako istotne, prędko odchodzi w zapomnienie. Dla spektaklu „Wrocław. Escape room” kluczowa okazuje się zatem nie narracyjność, tylko wikłanie odbiorcy w ulotne wrażenia, wymuszanie na nim przeżywania różnych stanów. Na pierwszy plan wysuwa się poczucie bezradności. Jest ono oczywiście nieprzypadkowe, wynika poniekąd z postrzegania miasta jako escape roomu – określonej, acz tajemniczej przestrzeni, z której trzeba się wydostać. W ten sposób twórcy przekazują oglądającemu, niejako w doświadczeniu, dwie rzeczy: świat, jaki znamy, przestaje (i to wcale nie powoli) istnieć, a Wrocław to miejsce-zagadka. O ile ta pierwsza intuicja (zupełnie niepotrzebna – wątek ekologiczny pojawia się w zasadzie dwukrotnie, na początku i końcu prezentacji, ale w obydwu razach nie ma żadnego politycznego czy społecznego znaczenia; jest dość instrumentalnie wykorzystany) wydaje się sztucznie wprowadzona, o tyle ta druga, związana z tytułowym escape roomem, intryguje.

Wszystkie postaci, jakie obecne są w przestrzeni spektaklu (a jest ich całkiem dużo i pochodzą z różnych okresów – dla przykładu wymieńmy Zbyszka Cybulskiego, Edith Stein i Wandę Rutkiewicz), łączy Wrocław – miasto historyczne i ahistoryczne, realne i nierealne, istniejące i nieistniejące, polskie i niemieckie zarazem. Co więcej, stolica Dolnego Śląska potencjalnie mogłaby mieć nawet własną Matkę Boską, choć ta w przedstawieniu jest raczej temu pomysłowi przeciwna. Pojawia się jako Matka Boska od Niczego, bo nikt jej z niczym nie kojarzy, ktoś wpada po chwili na pomysł, by stała się Matką Boską od Szczurów (z którymi przecież Wrocław, zwłaszcza latem, miewa duże problemy), jednak to ponoć niezgodne z niebiańskim regulaminem, więc pozostaje Matką Boską od Niczego. Mniejsza z tym. Ważne dla tej postaci jest bowiem nie tyle religijno-kulturowe znaczenie, ile jej porównawcze zestawienie z Wrocławiem: tak jak ona może być dla kogoś ważna przez to, co reprezentuje, tak fenomen miasta tkwi w jego potencjale (w tym, czym może być dla innych). Czym w takim razie jest Wrocław? Dobre pytanie. Choć przyświeca ono przedstawieniu, to widzowie nie doczekują się klarownej odpowiedzi. Pojawia się za to kilka pomysłów, równorzędnych wariantów, ale żaden z nich nie zostaje wysunięty na pierwszy plan.

Jakie perspektywy poznawcze proponują twórcy? Różne, jest ich dużo. Powiedziałbym nawet więcej – za dużo. Przez to, że sam spektakl jest formalnie dość skomplikowany (jak to dobrze ujęto w opisie prezentacji: „gra w teatr, teatr w grze”), można odnieść wrażenie, iż wszystkie metafory, jakie są wykorzystywane do opisywania fenomenu Wrocławia, pozostają nieczytelne. To znaczy nie tyle nieczytelne, ile przez widza od pewnego momentu nieodczytywane. W przedstawieniu miasto zostaje ukazane bowiem jako drzewo (które najpierw się rozrasta, a potem usycha), proces („W tym mieście nic nie ginie, tylko zmienia status”), gra (komputerowa), język (podział na langue i parole), energia oraz ciało (dlatego też na scenografię i kostiumy składają się niemal wyłącznie kończyny manekinów – jako wyraz rozpadu/rozkładu przestrzeni miejskiej). Jest jednocześnie czymś konkretnym, fizycznym oraz nierealnym, konstruowanym wyłącznie poprzez interpretację. A do tego dochodzi jeszcze operowanie faktami historycznymi, przywoływanie różnych postaci i związanych z nimi opowieści, nawiązywanie do bieżących wydarzeń (między innymi epidemii koronawirusa) i tego, co przyniesie przyszłość (przede wszystkim w zakresie zmian klimatycznych). Sporo tego, nieprawdaż? Należałoby dla porządku zwrócić również uwagę na rozmach inscenizacyjny: bogata, choć monotematyczna scenografia, spektakularne kostiumy (za obie te rzeczy odpowiadają Dżesika Zemsta oraz Wojciech Bereś), wyświetlane z trzech stron sceny wizualizacje (przygotowane przez Katarzynę Trzewik), lalki, zespołowe choreografie, fabularna kompozycja klamrowa i stałe przełamywanie czwartej ściany. W całej tej widowiskowości zatraca się potencjał polityczno-społeczny przedstawiania (wynikający z mówienia o ociepleniu klimatu), a jego poszczególne elementy tracą na wyrazistości. Ale… możliwe, że tak miało być, bo takie też w istocie jest miasto – nagłe, wielorakie, dziejące się na wielu poziomach naraz. Czyżby? Być może.

Tytuł oryginalny

Wrocław jako zagadka

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Kamil Bujny