„Pewnego długiego dnia” Eugene’a O’Neilla w reż. Luka Percevala i „Genialna przyjaciółka” Eleny Ferrante w reż. Eweliny Marciniak z Narodowego Starego Teatru w Krakowie na 44. Warszawskich Spotkaniach Teatralny. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
Zawsze sięgając po program Warszawskich Spotkań Teatralnych najpierw sprawdzam, czy będą w nim spektakle z Narodowego Starego Teatru w Krakowie. W tym roku idąc na przedstawienie „Pewnego długiego dnia”, z tyłu mojej głowy cały czas kołatały się nie tylko wszystkie rewelacyjne recenzje zawodowych krytyków, które napisano zaraz po premierze tego krakowskiego przedstawienia, ale również w pamięci odnajdywałem wielkie inscenizacje, które w latach wcześniejszych zrobiły na mnie duże wrażenie. W przypadku „Pewnego długiego dnia” znałem już opinie zwykłych widzów, takich jak ja, którzy po pierwszej prezentacji na WST nie kryli swojego zachwytu. Ja oglądałem przebieg drugi. Nie ma więc czemu się dziwić, że nastawiłem się na teatr totalny, który będzie strzałem emocjonalnym i nie pozostawi mnie obojętnym. Tym bardziej, że kilka lat temu widziałem „Trzy siostry” Luka Percevala które pamiętam do dzisiaj, bo też trudno o nich zapomnieć. Poza tym – tak jak wspomniałem – Stary Teatr w Krakowie zawsze był mocnym punktem na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych, prezentując przede wszystkich wysokiej jakości aktorstwo i inscenizacyjną efektywność. Cieszył mnie również fakt, że zobaczę na scenie znowu Romana Gancarczyka i Małgorzatę Zawadzką, których pamiętam ze świetnych kreacji w „Jeńczynie”, „Podopiecznych” czy „Triumfie woli”. Liczyłem też, że młodzi aktorzy – Paulina Kondrak, Mikołaj Kubacki, Łukasz Stawarczyk – w „Pewnego długiego dnia” również staną na wysokości zadania. I się nie zawiodłem, bo wszyscy zagrali na swoim wysokim poziomie. A czy wybitnym, to już nie mnie rozstrzygać.
Minimalistyczna scenografia, która ograniczona została do białego ekranu i wysłużonego fotela, miała zapewne pozwolić na skupienie się na tym, co dzieje się między bohaterami dramatu. A brak jakichkolwiek rekwizytów zastępują komentarze najczęściej skrytej pod sceną służącej Cathleen (Paulina Kondrak). Równie oszczędne było światło, czasami ograniczone do jednego reflektora, wyłącznie w białym kolorze. Podobnie jest z muzyką, też bardzo oszczędną – jakby jej nie było, to pewnie bym tego nie zauważył.
Problematyka dramatu zasadza się na eksplorowaniu różnych odmian patologii, obsesji, fobii czy zwykłych uzależnień – dzisiaj ta tematyka jest bardzo mocno eksploatowana nie tylko w sztuce, ale też w mediach społecznościowych. Na mnie, jako wychowanym na warszawskiej Pradze, tego typu problemy nie robią dzisiaj większego wrażenia, tym bardziej więc doceniam bardzo dobrą grę aktorską, ale na pewno nie do końca podzielam zachwyty zawodowych krytyków. Choć mogę być oczywiście niesprawiedliwy, jako że oglądałem przedstawienie z balkonu, a jak wiadomo widoczność i słyszalność w tamtym miejscu nie są najlepsze.
Liczyłem więc na to, że kolejny spektakl NST, czyli „Genialna przyjaciółka”, również okrzyknięty po premierze wydarzeniem, przyniesie taką ilość i jakość wrażeń, emocji czy ekscytacji, w których będę mógł się wreszcie w pełni odnaleźć. Tymczasem oglądam opowieść z włoskiego miasteczka, w którym młode dziewczyny dorastają, marzą o wspaniałych chłopakach i dalekich podróżach, opowiadają o szkole, o pierwszych miłosnych uniesieniach i doświadczeniach najbardziej intymnych… tylko czy jest to aby wystarczający materiał na prawie czterogodzinny spektakl? Mam wątpliwości. Tak samo jak do wszystkich zwrotów kierowanych bezpośrednio do widowni, skutecznie rozbijających narracyjny potencjał powieści Ferrante. Oczywiście mówię o tych fragmentach, które zdołałem usłyszeć i zrozumieć, gdyż zdecydowaną większość tekstu mówionego skutecznie zagłuszał Wacław Zimpel, który siedział na scenie bezpośrednio przede mną i stwarzał całą gamę ilustracyjnych dźwięków. Powiedzmy od razu, że dźwięków bardzo dobrych. Komputerowe, eklektyczne sample, klawisze, również takie dmuchane, skrzypce, saksofon, delaye, pogłosy… słucha się tego znakomicie, bo ogrom brzmień, a przede wszystkim emocjonalnych kontrastów pozwala na wejście w magiczny świat muzycznych obrazów. Mnie akurat te brzmienia bardzo odpowiadały, jako że urozmaicały nudną i długą opowieść sceniczną. Jednak chyba nie wszystkim widzom przypadło to do gustu, bo po przerwie kącik w pobliżu Pana Wacława mocno opustoszał. Chyba że widzowie przesiedli się, by cokolwiek słyszeć oprócz muzyki?
Część akcji rozgrywa się również na widowni… ale o czym rozprawiały bohaterki nie bardzo potrafię powiedzieć… być może o dozgonnej przyjaźni, być może o ucieczce do lepszego świata, a może było i w tym wszystkim nawet jakieś mądre przesłanie feministyczne? Pewnie tak, ale w inscenizacji „Genialnej przyjaciółki” nie znalazłem wystarczających powodów, by o tym właśnie mówić. Dlatego nie do końca rozumiem, dlaczego ten spektakl w ogóle powstał.
Jak widać, nie zachwycił mnie tegoroczny wybór krakowskich spektakli przywiezionych na WST, a szkoda, bo potencjał aktorów NST jest wciąż imponujący.