„Życie pani Pomsel” to polska prapremiera wstrząsającego monologu na podstawie pamiętników sekretarki Goebelsa, granego już z ogromnymi sukcesami w wielu krajach na całym świecie. Premiera spektaklu w reżyserii Grzegorza Małeckiego już 22 września w Teatrze Polonia.
Rzecz o narodzinach zła, ale przede wszystkim o konformizmie, wyparciu i odpowiedzialności każdego i każdej z nas za podejmowane decyzje. Stawia pytania, które z przerażającą aktualnością musimy na nowo stawiać także dziś.
Autor sztuki, Christopher Hampton, jest zdobywcą Oscara za scenariusz do „Niebezpiecznych związków". Podczas londyńskiej premiery w rolę Pomsel wcieliła się wybitna brytyjska aktorka filmowa i teatralna Maggie Smith. Na deskach Teatru Polonia w tej roli zobaczymy Annę Seniuk, która po raz pierwszy w swojej karierze występuje w monodramie.
Data premiery: 22 września
Kolejne spektakle: 23-26 września, 8-9 października, 12-13 listopada
POMSELCIA [tekst z programu teatralnego]
Zwykła dziewczyna. Ani wyjątkowo piękna, ani szczególnie brzydka, bystra, ale niezbyt ambitna. Przeciętna. Dla znajomych – Pomselchen. Pomselcia. Z normalnej, porządnej niemieckiej rodziny, takiej, w której ojciec jest bogiem, a dzieci wychowuje się surowo i nie szczędzi ręki, gdy są niegrzeczne. Porządek bowiem musi być, a dyscyplina to podstawa. I było to dobre wychowanie; dobre, bo skuteczne: Brunhilde wyrosła na dziewczynę posłuszną, pracowitą i sumienną – taką, co to do pracy pójdzie nawet wtedy, gdy Brama Brandenburska jest pod ostrzałem, a Rosjanie i Amerykanie zamykają okrążenie miasta. „No cóż, mój problem zawsze polegał na tym, że byłam zbyt gorliwa i obowiązkowa”.
Taka stenotypistka to skarb w każdej instytucji. Także w Ministerstwie Propagandy III Rzeszy.
Na historię Brunhilde Pomsel dramaturg Christopher Hampton trafił w 2016 roku: przyjaciel polecił mu austriacki film dokumentalny o sekretarce Goebbelsa. Gdy dostał od jego autorów zapis 30 godzin rozmów z ponad stuletnią wtedy Pomsel, zobaczył materiał na sztukę o – jak to ujął w angielskim tytule – niemieckim życiu. Takim zupełnie zwykłym, niezbyt zainteresowanym polityką i pozbawionym ambicji zmieniania świata, życiu, które zazwyczaj jest udziałem większości ludzi. Czy było ono możliwe w państwie totalitarnym? Czy w III Rzeszy można było, wzorem japońskich mądrych małpek, nie widzieć zła, nie słyszeć zła, nie mówić nic złego, no i, przede wszystkim, nie czynić zła? Na ile odpowiedzialni za zbrodnie nazizmu byli zwykli Niemcy i zwykłe Niemki, którzy przecież tylko chcieli żyć w spokoju, sumiennie wykonywać swoją pracę i się nie wychylać? Czy to ich wina, że przejechał po nich walec historii?
Pomsel uważa, że nie. Ona przecież robiła tylko to, co do niej należało i zgodnie z tym, jak ją wychowano. Była robotna i posłuszna, i była z tego dumna. Do partii wstąpiła, bo jej powiedziano, że w pracy legitymacja będzie potrzebna. Do radia trafiła przypadkiem, do ministerstwa propagandy – bo świetnie stenografowała. Płacili bardzo dobrze, dla dziewczyny z klasy robotniczej wręcz fortunę, jak mogła powiedzieć „nie”? Koleżanki były miłe, koledzy cudowni, szef, Goebbels – OK, może i traktował podwładnych jak powietrze i castingi aktorkom urządzał we własnej garsonierze, ale są gorsi przełożeni. Miał też, nie zapominajmy, urocze dzieci i życzliwą żonę. Co Pomsel przepisywała, nie pamięta. Nic interesującego w każdym razie. Jeśli dostała zakaz czytania dokumentów, to nawet nie zajrzała, choćby nie wiem, jak ją zżerała ciekawość. Polecenie to polecenie. Co by to zresztą zmieniło, gdyby go nie wykonała? Gdyby drążyła, gdzie zniknęli znajoma praczka i sąsiadka, i spiker z radia, i były szef? Trafiłaby na gilotynę jak to głupie rodzeństwo Schollów. A ona chciała żyć. Wy byście nie chcieli?
No i, nie zapominajmy, Brunhilde Pomsel była kobietą.
Faszyzm fetyszyzował męskość. Sprzedawał wagnerowski mit blond supermana z kwadratową szczęką, żelazną pięścią i czołem nieskażonym wątpliwością, uosobienie młodości, siły fizycznej, dominacji i potencji. Prawdziwy aryjski mężczyzna znajdował się najwyżej w hierarchii bytów, prawdziwa, nieskażona bolszewickimi mrzonkami o emancypacji aryjska kobieta znała swoje miejsce: była odpoczynkiem wojownika i, przede wszystkim, matką jego dzieci. Jak powiedział Adolf Hitler, nie ma dla Niemki większego honoru niż być matką synów i córek narodu. Patriarchalny podział ról miał wynikać z komplementarnej natury obu płci. Jeśli mężczyźni są aktywni, agresywni, decyzyjni, zdolni do abstrakcyjnego myślenia i przejęcia inicjatywy, to kobiety muszą być bierne, pozbawione ambicji, emocjonalne i słabe – i nigdy tak naprawdę do końca dorosłe.
I to jest druga, ta mniej oczywista, linia obrony Brunhilde Pomsel. Jak możesz być winna, skoro nie posiadasz żadnej sprawczości? Skoro nikt nie traktuje cię poważnie? Przecież kiedy ojciec powiedział, że dość nauki, przerwała naukę. Przecież jej chłopak nawet nie próbował z nią rozmawiać o polityce, bo była dziewczyną – nie przyszło mu do głowy, że kobieta może się interesować takimi rzeczami. Przecież, jak mawiał Hermann Goering, kobieta ma „wziąć garnek, szufelkę i zmiotkę i wyjść za mąż”. Jaką odpowiedzialność ponosi osoba ze zmiotką?
We wpajanych od dzieciństwa posłuszeństwie, podrzędności i bierności można się całkiem wygodnie umościć, nawet jeśli bywa ciasno, duszno i czasem jakieś uparte poczucie winy próbuje przebić się przez ten kokon. Można ich użyć jako tarczy, gdy zapytają, co zrobiłaś, by pomóc żydowskiej przyjaciółce. Koledze gejowi. Wszystkim współobywatelom, których twój pracodawca, rząd III Rzeszy, wysyła na śmierć, bo nie podoba mu się ich pochodzenie, orientacja seksualna czy poglądy polityczne. To jest, przepraszam, wysyła na reedukację. O tym, co naprawdę działo się w obozach koncentracyjnych, Brunhilde Pomsel przecież nic, ale to zupełnie nic nie wiedziała. Nikt w pracy o tym nie mówił, a już na pewno nie stenotypistce.
„Życie pani Pomsel”, masterclass w samousprawiedliwianiu i znakomita analiza procesu myślenia hilbergowskiego biernego świadka, jest dziś boleśnie aktualne w kontekście rosyjskim. Tam też goebbelsowska w skali i bezczelności propaganda uzasadnia mordowanie sąsiadów i aneksję terytoriów pseudohistoryczną mitologią i zmyślonym zagrożeniem, i też świat się zastanawia, ile naprawdę wiedzą tak zwani zwykli Rosjanie. I czy oni także w gruncie rzeczy po prostu nie chcą wiedzieć.
Ale to jest ta łatwa interpretacja. Asekurancka. Bo pytanie oczywiście brzmi: czy ja chciałbym wiedzieć? Czy ja bym zaprotestowała?
Katarzyna Wężyk
Publicystka „Gazety Wyborczej”, autorka książek: Kanada. Ulubiony kraj świata i Aborcja jest. Prowadzi podcast „Herstorie Wysokich Obcasów”