55 lat temu, 25 listopada 1967 r., w Teatrze Narodowym odbyła się premiera „Dziadów” Mickiewicza w reż. Kazimierza Dejmka. Spektakl stał się iskrą zapalną studenckich protestów Marca '68.
Janusz Majcherek i Tomasz Mościcki w książce "Kryptonim Dziady. Teatr Narodowy 1967-1968" (2018) wskazują, że do dziś trwają dyskusje, kto był pomysłodawcą wystawienia przez Teatr Narodowy "Dziadów". Jak napisali, pod koniec lutego 1968 r., a więc w chwili, gdy wokół zdjętego już z repertuaru przedstawienia szalała dziejowa burza, reżyser Kazimierz Dejmek utrzymywał, że tym kimś był on sam.
"W końcu roku 1966 i początku 1967 wystąpiłem z propozycją wystawienia premiery Dziadów w ramach obchodów ku czci 50-lecia Rewolucji Październikowej — uzasadniając tę propozycję. Uzasadnienie zostało uznane i pozycja, ze zrozumiałych powodów, została przyjęta, choć od samego początku budziła w jednych kołach wątpliwości, w drugich zrozumiałe zainteresowanie, jeśli nie sensację" - opowiadał Dejmek.
W 1979 r. Dejmek w rozmowie z Anną Chmielewską (pseudonim Teresy Boguckiej) i Wiktorem Woroszylskim dodawał: "Ministerstwo zaakceptowało moją propozycję, a nawet przychyliło się do myśli, aby w czasie występów gościnnych w Moskwie przedstawić tam m.in. Dziady, oczywiście, jeżeli mi się uda zrobić przyzwoity spektakl".
Odmienny obraz tej sytuacji przedstawił krytyk teatralny Zygmunt Greń w książce "Teatr zamknięty" (1984): "Dejmek bierze winę czy zasługę na siebie. Nie jest to ścisłe. Od 1966 r., odkąd objął stanowisko dyrektora generalnego w Ministerstwie Kultury i Sztuki, nosił się z tą myślą Stanisław Witold Balicki. Czy był to jego pomysł własny, czy wypracowany z kimś wspólnie, czy przez kogoś zainspirowany, nie wiem. Balicki traktował go jak własny i nie pomagały moje perswazje w jego gabinecie czy salonach Bristolu. Opowiadał o ciężkich rozmowach, jakie musi prowadzić z Dejmkiem, aby go, nieznoszącego wielkiej dramaturgii romantycznej, do tego pomysłu przekonać. I przekonał".
Jeszcze inaczej sprawę opisała Irena Heppen. Z jej relacji wynika, że Dejmek zgłosił propozycję wystawienia "Dziadów", a "Balicki wpadł w popłoch". "[...] Po wielu namowach Balicki propozycję przyjął, zaakceptował i podjął się pertraktować wyżej. Co, jak zaznaczał, nie będzie łatwe. Nie mogło być jednak specjalnie trudne, skoro więcej do tematu nie wracał" ("Pół jawa, pół sen. Teatr Narodowy – Dziady w sezonie 67/68", "Res Publica", 1988).
Próby do przedstawienia rozpoczęły się 20 czerwca 1967 r. Jerzy Eisler w książce "Polski rok 1968" (2006) napisał, że "wokół przygotowywanej inscenizacji narastało napięcie".
Podczas jednej z prób generalnych na widowni pojawił się cenzor, to nie jego przybycie wzbudzało zdziwienie - przed premierą było to normalne - ale fakt, że zjawił się sam. "Kiedy na próbie dla cenzury zjawił się tylko jeden trzeciorzędny cenzor, już wiedziałem, że coś jest naprawdę źle; do premiery jednak doszło" - wspominał Dejmek.
Początkowo premiera "Dziadów" była zaplanowana na rocznicę wybuchu Rewolucji Październikowej, czyli na 7 listopada, ale ostatecznie doszło do niej 25 listopada 1967 r.
"Oprócz oficjeli widownię wypełniali artyści, dziennikarze, recenzenci oraz uczeni. [...] Na widowni zasiadło także czterech wysokich przedstawicieli władz PRL: członek Biura Politycznego KC PZPR, wicemarszałek Sejmu, przewodniczący klubu poselskiego PZPR Zenon Kliszko (uznawany za drugiego w partyjnej hierarchii po Władysławie Gomułce), minister obrony narodowej generał Marian Spychalski, członek Rady Państwa Jerzy Zawieyski i dyrektor generalny Ministerstwa Kultury i Sztuki Witold Balicki. Obecność Kliszki miała okazać się kluczowa" - napisali autorzy książki "Kryptonim Dziady. Teatr Narodowy 1967-1968".
Gustawem-Konradem był Gustaw Holoubek. Zagrali także m.in. Kazimierz Opaliński (Guślarz), Kazimierz Wichniarz (Widmo), Zdzisław Mrożewski (Senator), Jan Kobuszewski (Pelikan), Barbara Rachwalska (Rollisonowa), Józef Duriasz (Ks. Piotr).
Dejmek skorzystał z części II i III "Dziadów", a układ scen wywołał emocje.
Jak opisywała dla PAP w 2017 r. historyk teatru prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska, "na scenę wkraczała najpierw gromada z Opalińskim jako Guślarzem, który przeprowadzał obrzęd dziadów. Obrzęd odbywał się w kaplicy, którą stanowił trójdrzwiowy ołtarz zaprojektowany przez scenografa Andrzeja Stopkę. Zanim gromada opuściła scenę, Guślarz z krzyżem w ręku i na piersiach, z różańcem w dłoni, wygłosił motto-wstęp do III części +Dziadów+ pisany w 1832 r. w Dreźnie, już po klęsce Powstania Listopadowego. Mickiewicz dedykował tę część z imienia i nazwiska swoim przyjaciołom, a więc współwyznawcom i współmęczennikom poległym w odległych śniegach rosyjskich".
"Ledwo gromada zeszła ze sceny, kiedy zaczęły rozgrywać się, zgodnie porządkiem III części "Dziadów", sceny z udziałem więzionych przez carat. Zanim jednak weszli więźniowie, po tej dedykacji – teatralnym sposobem – zniknął ołtarz, a z nieba teatralnego zjechała ogromna szarfa przybrudzona na czerwono, czyli znak polskiego męczeństwa. Szarfa z czerwonymi kroplami krwi – tak ją odczytano. Ona zawisła nad scenami więziennymi" - wyjaśniała badaczka.
Momentem, który wszyscy zapamiętali, była scena "Wielkiej Improwizacji", wypowiedziana przez Holoubka w śmiertelnej ciszy. To była pierwsza w dziejach teatru całość "Wielkiej Improwizacji".
Jak mówiła prof. Kuligowska-Korzeniewska, "Holoubek powiedział ją z wielki żarem, samotnością, młodzieńczą żarliwością". "To był ten moment, który wszyscy zapamiętali. To Holoubek i Wielka Improwizacja, jak później mówiono, stanowili o wielkości przedstawienia" - podkreśliła.
Prof. Kuligowska-Korzeniewska przypomniała, że kształt inscenizacji nie był do końca przesądzony, a walka o jej finał toczyła się jeszcze po premierze między przedstawicielami władzy a Dejmkiem. Holoubek, zgodnie z tekstem, wychodził na proscenium z głębi sceny prowadzony przez żołnierzy, mając ręce skute kajdanami. Tak podchodził wprost do widowni. Publiczność w pierwszym rzędzie żądała, aby zdjąć Holoubkowi kajdany. Stało się to - prawdopodobnie - dopiero na dwóch ostatnich spektaklach.
Przedstawienie trwało 175 minut. Historyk teatru Zbigniew Raszewski, siedzący wtedy na widowni, w swoim "Raptularzu 1967/1968" (1993) odnotował premierową owację: "[...] długa, burzliwa [...], chyba największa po wojnie. [...] Wielkie brawa dostał Mrożewski. Holoubka powitano huraganem oklasków i krzykiem (rzecz zupełnie wyjątkowa w naszych teatrach), co powtórzyło się potem jeszcze ze dwa razy. Wreszcie zaczęto skandować: Dej-mek. Dej-mek! Reży-ser! Po chwili Dejmek wyszedł z lewej, tam stanął, ukłonił się publiczności i aktorom stojącym na podeście (Holoubek, Mrożewski i jeszcze ktoś?), jeszcze raz ukłonił się publiczności i zszedł ze sceny".
Zawieyski z kolei zapisał w swoim dzienniku: "Jest to wielkie dzieło inscenizatorskie Kazimierza Dejmka. Inny teatr ogromny niż Schillera. Opracowanie dramatyczne bardzo oryginalne [...]. [Holoubek] gra genialnie, niedeklamacyjnie ani retorycznie, lecz refleksyjnie, intelektualnie. Improwizacja Holoubka nie tylko interesuje, ale i wzrusza. Wielka, niezapomniana kreacja. Najlepszy Konrad, jakiego widziałem [...] Dziady Dejmka były dla mnie wstrząsem, wielką sprawą gardłową i religijną".
Po premierze odbył się bankiet. Zabrakło jednak na nim dwóch ważnych oficjeli - Spychalskiego i Kliszki. "Różne były ich reakcje na spektakl. Raszewski odnotował, że siedzący w drugim rzędzie Spychalski - co Raszewski mógł dobrze widzieć, mając miejsce opodal, manifestacyjnie oklaskiwał przedstawienie (do opuchnięcia i omdlenia rąk). Zupełnie inna była reakcja Kliszki. Już podczas drugiego aktu, zapewne podczas sceny egzorcyzmów albo Widzenia Księdza Piotra, z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy nachylił się do siedzącego obok Balickiego z pytaniem, dlaczego to przedstawienie jest takie pobożne (ołtarz, dzwonki, ministranci) - co z ledwo maskowanym szyderstwem odnotował Raszewski. Sytuacja miała pogorszyć się w trzeciej części przedstawienia, kiedy Kliszko rozsierdził się już na dobre (potem miał przez całą noc być chory)" - czytamy w książce "Kryptonim Dziady".
18 grudnia 1967 r. Mieczysław F. Rakowski zapisał w dzienniku: "Przedstawienie spotkało się z surową oceną kierownictwa partyjnego, głównie ZK (Zenona Kliszki). Określano je jako błąd polityczny. Uznano, że ma antyrosyjski wydźwięk. Mogę się z tym zgodzić, choć przecież taka była nasza historia. Nie widziałem spektaklu, ale obawiam się, że ZK [...] interpretuje je na swój sposób. Podobno był zaskoczony, że w miejscach z tzw. wydźwiękiem rozlegały się oklaski".
Po czterech pierwszych pokazach reżysera poinformowano, że mogą one być grane tylko raz w tygodniu, młodzieży szkolnej nie wolno sprzedawać więcej niż 100 biletów po cenach normalnych, a reżyser ma odnotowywać reakcje publiczności.
Wezwany 21 grudnia 1967 r. w trybie nagłym do KC Dejmek usłyszał od Wincentego Kraśki, kierownika Wydziału Kultury, że jego inscenizacja "Dziadów" jest "antyrosyjska, antyradziecka i religiancka". Gomułka nazwał spektakl "nożem w plecy przyjaźni polsko-radzieckiej".
16 stycznia 1968 r. Ministerstwo Kultury i Sztuki powiadomiło dyrekcję Teatru Narodowego, że 1 lutego przedstawienie "Dziadów" będzie zawieszone.
Historyk prof. Wojciech Roszkowski w "Najnowszej historii Polski 1945-1980" (2003) pisał, że do dziś nie wiadomo dokładnie, jakie czynniki partyjne zadecydowały o zdjęciu "Dziadów" - "gomułkowskie dla wykazania, że panują nad sytuacją, czy moczarowskie dla wzburzenia nastrojów".
Ostatni spektakl, który odbył się 30 stycznia, zgromadził tłumy. W jego trakcie publiczność reagowała bardzo spontanicznie, wznoszono okrzyki: "Niepodległość bez cenzury!", "Chcemy Dziadów!", "Dejmek!, Dejmek!".
Po zakończeniu uformował się pochód, który skandując "Wolna sztuka! Wolny teatr!", przeszedł pod pomnik Adama Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu. W wyniku interwencji milicji zatrzymano 35 osób pod zarzutem "zakłócania porządku publicznego". Wśród nich znajdował się Andrzej Seweryn, wówczas student aktorstwa PWST.
Po demonstracji dwaj studenci - Adam Michnik i Henryk Szlajfer - poinformowali o jej przebiegu korespondenta francuskiego dziennika "Le Monde". Wiadomości te zostały następnie rozpowszechnione przez Rozgłośnię Polską Radia Wolna Europa.
Od 1 lutego 1968 r. grupa studentów rozpoczęła zbieranie podpisów pod petycją do Sejmu, wyrażającą protest przeciwko decyzji zakazującej wystawiania w Narodowym "Dziadów" oraz "polityce odcinania się od postępowych tradycji narodu polskiego". W ciągu dwóch tygodni w Warszawie zebrano ponad 3 tys. podpisów, a we Wrocławiu ponad tysiąc.
Zdjęcie z afisza "Dziadów" wywołało oburzenie części środowisk intelektualnych. 29 lutego na Nadzwyczajnym Walnym Zebraniu Warszawskiego Oddziału Związku Literatów Polskich uchwalono przedstawioną przez Andrzeja Kijowskiego rezolucję potępiającą politykę kulturalną prowadzoną przez ekipę Gomułki. W dyskusji bardzo ostro wypowiadali się m.in. Jerzy Andrzejewski, Paweł Jasienica, Leszek Kołakowski, Antoni Słonimski i Stefan Kisielewski, który mówił o "skandalicznej dyktaturze ciemniaków w polskim życiu kulturalnym".
4 marca 1968 r. decyzją ministra oświaty i szkolnictwa wyższego Henryka Jabłońskiego Michnik oraz Szlajfer zostali skreśleni z listy studentów Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego za udział w demonstracji 30 stycznia i przekazywanie informacji zagranicznym dziennikarzom. Obaj należeli do tzw. komandosów, czyli grupy zbuntowanej młodzieży opowiadającej się za rozszerzeniem swobód obywatelskich, przede wszystkim zniesienia lub przynajmniej ograniczenia cenzury oraz większej autonomii nauki i szkół wyższych.
8 marca 1968 r. na dziedzińcu UW odbył się wiec protestacyjny. Wcześniej władze aresztowały studenckich przywódców: Szlajfera, Seweryna Blumsztajna, Jana Lityńskiego, Karola Modzelewskiego, Jacka Kuronia i Michnika.
Zgromadzona na wiecu młodzież przez aklamację przyjęła rezolucję, w której stwierdzała m.in. "My, studenci uczelni warszawskich, [...] oświadczamy: Nie pozwolimy nikomu deptać Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Represjonowanie studentów, którzy protestowali przeciwko haniebnej decyzji zakazującej wystawienia +Dziadów+ w Teatrze Narodowym, stanowi jawne pogwałcenie art. 71 Konstytucji. Nie pozwolimy odebrać sobie prawa do obrony demokratycznych i niepodległościowych tradycji Narodu Polskiego. Nie umilkniemy wobec represji".
W rezolucji żądano również przywrócenia praw studenckich Michnikowi i Szlajferowi oraz umorzenia postępowań przeciwko innym uczestnikom demonstracji pod pomnikiem Mickiewicza. Studenci poprzez aklamację wyrazili pełne poparcie dla rezolucji przyjętej przez pisarzy 29 lutego, solidaryzując się z nimi "w obronie kultury i swobód obywatelskich". Wiec został brutalnie spacyfikowany przez ZOMO i tzw. aktyw robotniczy z warszawskich zakładów pracy. Stał się początkiem tzw. wydarzeń marcowych - kryzysu politycznego, fali studenckich protestów, walki frakcji wewnątrz PZPR oraz fali antysemickiej propagandy.
19 marca 1968 r. w Sali Kongresowej PKiN w Warszawie przemawiał Gomułka. Potępił antyradzieckie prowokacje w trakcie przedstawień "Dziadów" w Teatrze Narodowym i ostro skrytykował przebieg zebrania ZLP z 29 lutego - przede wszystkim wystąpienia Kisielewskiego i Jasienicy, którego brutalnie zaatakował, insynuując mu współpracę z UB. I sekretarz KC podkreślił żydowskie pochodzenie "inspiratorów" zajść na Uniwersytecie Warszawskim, "znanych z rewizjonistycznych wystąpień i poglądów". Gomułka zapewniał, że walka z "syjonizmem" nie ma nic wspólnego z antysemityzmem. Gdy mówił o sprawach żydowskich, sala skandowała "Śmielej! Śmielej!". Przy zdaniu Gomułki o prawdopodobnym opuszczeniu Polski przez "syjonistów" wznoszono okrzyki "Prędzej! Prędzej!". Następnego dnia w całym kraju odbyły się wiece pod hasłem: "Jesteśmy z Wami, towarzyszu Wiesławie!".
Mało znanym faktem jest to, iż już po protestach studentów i najgwałtowniejszej fali wystąpień antysemickich odbyły się trzy zamknięte pokazy "Dziadów" Dejmka (25 i 30 maja oraz 6 czerwca), zorganizowane dla aktywu partyjnego. W informacji wydziału organizacyjnego KC PZPR napisano, że obejrzało je łącznie ok. 2600 pracowników zakładów produkcyjnych oraz aktywistów warszawskiej organizacji partyjnej. "Dziady" zagrano zatem łącznie jedynie 14 razy.
Jak wskazują Majcherek i Mościcki "inscenizację Dziadów w Teatrze Narodowym nazajutrz po premierze uwikłano w rozgrywkę polityczną, która na dziesięciolecia przesłoniła stronę artystyczną dzieła i w gruncie rzeczy uniemożliwiła dyskusję nad nią".
Historyk teatru Małgorzata Dziewulska, uczestniczka protestów jako studentka reżyserii PWST, w rozmowie dla miesięcznika "Teatr" w 1999 r. zaznaczyła, że "nie licząc małej i bardzo szczególnej grupy widzów, publiczność nie obejrzała tego spektaklu, nie wysłuchała tej Wielkiej Improwizacji". "Te Dziady nie zaistniały w przestrzeni społecznej, w jakiej powinny były zaistnieć i oddziaływać. [...] Fakt, że nie zostały obejrzane, miał prawdopodobnie konsekwencje także dla rozwoju teatru. O nich nigdy się nie dowiemy, bo nie miały szans powstać przedstawienia oraz role, które mogłyby się zrodzić z reakcji na tradycję, jaką stworzyłby ten spektakl" - podkreśliła.
Podobnie sytuację oceniał Jan Englert, cytowany w książce Magdaleny Grochowskiej "Wytrąceni z milczenia" (2005): "Jego [Dejmka] wielkim cierpieniem było to, że Dziadów nigdy nie oceniano w sensie artystycznym. Szlag go trafiał, że nikt nie pamiętał, jakie to było przedstawienie, tylko to, że wszyscy poszli potem pod pomnik; że Dziady Swinarskiego z 1973 r. są uznane za arcydzieło sztuki reżyserskiej, a jego — za pryszcz polityczny. Miał przeświadczenie, że spektakl Swinarskiego był zrobiony na zamówienie polityczne, rozdmuchany, by zatrzeć znaczenie jego Dziadów".
Z kolei Andrzej Łapicki powiedział w publikacji Grochowskiej, że "spektakl Dejmka to były najbardziej polskie Dziady, jakie wystawiono w teatrze polskim". "Zaś o przedstawieniu Swinarskiego pisano: nareszcie Dziady uniwersalne, mógł je napisać Goethe! Dziady Dejmka mógł napisać tylko jakiś chytry Żmudzin z zapadłej dziury między Białorusią a Litwą; geniusz, który zawarł w utworze to wszystko, co bolało Polaka przez 300 lat, co szarpie wnętrze i dzisiaj. A Dziady Swinarskiego mogły się dziać zawsze i wszędzie. Swinarski był Europejczykiem, a my tu jesteśmy z Polesia. Po przedstawieniu Dejmka publiczność wyszła bić się z milicją, po spektaklu Swinarskiego paru intelektualistów poszło na wódkę. Więc w tym sensie +Dziady+ Swinarskiego były przeciwko Dziadom Dejmka" - zwracał uwagę aktor.
Prof. Eisler zastanawiając się nad tym, jaka była rola "Dziadów" Dejmka w genezie Marca '68, wskazywał, że "podobnie, jak wojna sześciodniowa była detonatorem gromadzącego się od lat materiału wybuchowego, sprawa Dziadów mogła być katalizatorem trwającego procesu społecznego".