EN

18.09.2021, 15:57 Wersja do druku

W pigułce o braku porozumienia

"Inteligenci" Marka Modzelewskiego w reż. Wojciecha Malajkata na Scenie Spektaklove w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. mat. organizatora

„Inteligenci”, podobnie jak wciąż grany „Wstyd” na scenie Teatru Współczesnego w Warszawie, poruszają się w kręgu dość bliźniaczych problemów dotyczących różnych sposobów myślenia i wynikających stąd podziałów, nieumiejętności osiągnięcia porozumienia i rodzących się z tego powodu frustracji. Dezintegracyjnych działań, które możemy obserwować nie tylko na poziomie całego społeczeństwa, ale również w rodzinach, szczególnie wielopokoleniowych. Autora „Koronacji” od zawsze interesowały międzyludzkie relacje i konflikty wartości, które powstają na styku zderzania i konfrontowania poglądów konserwatywnych, czyli tych bardziej tradycyjnych, z tymi, które dzisiaj jedni nazywają nowoczesnymi, inni progresywnymi czy ekstremalnymi, jeszcze inni lewicowymi czy lewackimi. Sporo tych podziałów determinuje dzisiaj zjawiska zachodzące na scenie polityczno-społecznej naszego kraju i Modzelewski wszystkie je razem próbuje skumulować w tekstach rozpisanych na kilka zaledwie osób. Efekt bywa pod względem dramaturgicznym dość nierówny, o czym może świadczyć fakt zdecydowanej wyższości „Wstydu” nad „Inteligentami”.

„Inteligenci” to przede wszystkim dość szybka przebieżka po tym, co nas dzisiaj dzieli i co nie pozwala na budowanie międzyludzkich relacji, matki z córkami, męża z żoną, matki i ojca z synami, siostry z siostrą, szwagra ze szwagierką, zięcia z teściową czy wnuków z babcią. Dramaturg prześlizguje się po takich tematach jak LGBT, uchodźcy, katolicyzm, wiara, tolerancja, inność, różne odmiany ostracyzmu, ksenofobia, nacjonalizm, homofobia, rasizm, tak naprawdę tylko je sygnalizując w rzucanych od czasu do czasu kwestiach. Stąd wrażenie mało pogłębionego rysunku postaci, które zatrzymują się na poziomie powielania stereotypów lub publicystycznego sygnalizowania najbardziej palących różnic wynikających z podejścia do nowoczesności, z życiowej mądrości czy choćby z myślenia o przynależności do inteligencji, wykształconej i rzekomo liberalnej światopoglądowo. Wszystko w tym dramacie o nieumiejętności budowania komunikacji na poziomie rodziny dzieje się bardzo szybko, a wartki dialog, w związku z tym co napisałem wcześniej, łatwo wywołuje śmiech publiczności, która jakby nie do końca rozumie wagę podejmowanych przez dramaturga tematów.  Może jestem w tej ocenie zbyt surowy, ale na premierze można było odnieść wrażenie, że największy aplauz widzów zyskują co bardziej pikantne kwestie wypowiadane przez ich ulubionych aktorów. Ale też powiedzmy szczerze konstrukcja dramatu nie bardzo sprzyja tu refleksji i wejrzeniu w głąb tego, co jednak wydaje się być dużo bardziej tragiczne, niż komiczne czy do śmiechu.  

Akcja dramatu zostaje ograniczona do rozmów w jednym pomieszczeniu. Aktorzy mają do dyspozycji kilka sprzętów, na których mogą przysiąść czy się położyć. Mogą też wyjść poza tylną ścianę, która oddziela salon od kuchni. Wojciech Malajkat (reżyseria) w tej skromnej przestrzeni dobrze rozrysowuje sytuacje, które pomagają aktorom w budowaniu ich bardzo naturalnego i pozbawionego emfazy sposobu bycia na scenie, ogrywania poszczególnych elementów kostiumu czy innych rekwizytów. Rozmowy protagonistów mają dużą rozpiętość emocjonalnych amplitud, tyle że wspomniana wcześniej naturalność powoduje niekiedy niemożność zrozumienia tekstu, który na przykład rzucany ot tak, od niechcenia, jako dygresja czy bardzo osobisty komentarz, nie dociera do publiczności. Grzech ten popełnia najczęściej Izabela Kuna, która uciekając, i słusznie, od jakiejkolwiek próby przerysowania swojej postaci czy rysy bardziej wyraziste, szczególnie w ostrych wymianach zdań  (Anka pracuje w wydawnictwie, nie wierzy w Boga, pali trawę, jest wegetarianką i feministką, nie bardzo dobrze komunikującą się ze swoją matką i siostrą, a także ze szwagrem, pracującym w policji, a wcześniej w biurze paszportowym, ma też za sobą epizod lesbijski – dużo tego, prawda?) zapomina o większym podparciu czyli zaangażowaniu w procesie mówienia przepony. Nie znaczy to, że nie doceniam jej pracy, bo rola wydaje się być przemyślana i grana bardzo konsekwentnie. Równie bogatymi życiorysami obdarzeni są i pozostali bohaterowie, co jak na 80-minutowe przedstawienie jest w moim mniemaniu jednak dość dużym narracyjnie nadmiarem. Agata Kulesza, zdecydowanie bardziej ekspresyjna od Kuny (na budowanie napięć działa to bardzo dobrze), w roli Siostry (tak najczęściej zwraca się do niej matka Maksa i Łukasza), to nauczycielka o poglądach mocno konserwatywnych, wierząca w Boga bardziej niż w doświadczenia wynikające z logiki czy prostych faktów, nie mogąca pogodzić się z tym, że zawsze rodzice traktowali ją gorzej od jej siostry. Wojciech Malajkat, jako Szczepan, to tyleż nieustraszony dziennikarz co życiowy oportunista i koniunkturalista. Rolę buduje na dużym spokoju, pozostawiając sobie możliwość wybuchu dopiero w ostatnim monologu. Jaki osiąga tym efekt przekonają się już sami widzowie, którzy zapewne zechcą obejrzeć w teatrze znanych z filmu i telewizji aktorów. Choć wolałbym, by do teatru przychodzili również nie tylko z tego powodu. Czy śmiech, jaki spektakl wywołuje, coś w nich zmieni? Chciałbym w to wierzyć. Choć premiera zdaje się temu przeczyć.

Na koniec chciałbym jeszcze odnotować udany debiut młodego studenta AT w Warszawie, Macieja M. Tomaszewskiego, w roli 16-letniego Łukasza. Trudna rola, ale zagrana już z dużą świadomością użytych środków aktorskich, w konsekwencji prawdziwa i wiarygodna.

Tytuł oryginalny

W pigułce o braku porozumienia

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

18.09.2021