EN

26.05.2022, 08:58 Wersja do druku

Trzy siostry na cztery ręce. W Kontakcie z twórcami - rozmowa festiwalowa

fot. mat. organizatora

Wtorek, 24 maja 2022

Trzy siostry na cztery ręce – rozmowa z Radu Afrimem, reżyserem spektaklu Teatru Narodowego w Bukareszcie

Tomasz Domagała: Przepisuje Pan Czechowa, co może się wydawać gestem radykalnym. Czy zatem uznał Pan, że jego teksty już się w dzisiejszym świecie nie bronią?

Radu Afrim: Wcale tak nie uważam. Mój spektakl, podobnie jak dramat Czechowa, opowiada w swej istocie o trzech kobietach, które prawie w ogóle nikogo i niczego nie udają, co jest trudne do zaakceptowania przez współczesne społeczeństwo. Nie dość, że nie zdarza mi się robić w teatrze muzealnych rekonstrukcji dramatów, to jeszcze uważam, że tylko w takiej autorskiej adaptacji można było ten ich brak udawania przeczytać i zrozumieć. W kwestii podejścia do Czechowa wydaje mi się, że nie przepisałem jego tekstu, a napisałem go wraz z nim, na cztery ręce. W rzeczywistości, począwszy od słów Iriny: Jakie wspaniałe myśli przeszły przez mój umysł, spisałem po prostu myśli bohaterek, o których Czechow mówi raczej niechętnie. Pomyślałem, że jedynym usprawiedliwieniem dla bierności tych kobiet (i ich brata) jest to, że myślą. Nieustannie. Wszystkie zaś ich monologi, które dopisałem (wiernie podążając za Czechowem) są o myśleniu. Nie ingerowałem w to, co zostało przez Czechowa napisane, ujmując za to w słowa to, co nie zostało powiedziane, ukryte w milczeniu. Oczywiście ktoś może pomyśleć, że taki zabieg jest kontrowersyjny, ale z drugiej strony istnieje wiele osób zainteresowanych tym, co ja tak naprawdę myślę. Monologi sióstr dały mi więc szansę, żeby się z widzami swoimi myślami podzielić. Tutaj jest Czechow, a tam Afrim, jeśli koniecznie potrzeba komuś granicy między nami dwoma. Chociaż wydaje mi się, że moje słowa są akurat kontynuacją myśli rosyjskiego pisarza.

TD: Dokłada Pan postaci Persefony Wierszyniny i Bobika, skąd pomysł, żeby akurat te postaci, ledwo w dramacie wspominane, powołać do życia na scenie?

RA: Tak, rzeczywiście. Irytował mnie zwłaszcza bardzo mizoginiczny konstrukt żony Wierszynina. Chciałem ją w jakiś sposób ocalić ją przed z góry narzuconym wizerunkiem, który narzuca się czytelnikowi po przeczytaniu oryginalnej sztuki Czechowa. Podobnie jak w przypadku Nataszy, która w moim spektaklu jest prawdopodobnie najbardziej wyemancypowaną ze wszystkich kobiet. Uważam, że Wierszynina jest kobietą, mającą prawo do własnej biografii, opowieści, zwłaszcza, że jej stan zdrowia musi być postrzegany dzisiaj z zupełnie innej perspektywy. Szczerze mówiąc, uważam, że Czechow, będąc lekarzem, mógł naprawdę zrobić trochę więcej dla tej kobiety (śmiech). Jeśli chodzi o Bobika, to w mojej cynicznej wersji Trzech sióstr sprzed dwudziestu lat, Natasza miała dwadzieścioro albo i więcej dzieci, dokładnie nie pamiętam nawet ile. Teraz więc postanowiłem jakoś poprawić ów fatalny wizerunek żony Andrzeja, obdarzając ją dorosłym synem. Uważam też, że pozasceniczne istnienie Bobika w dramacie Czechowa jest niedopuszczalne, a współczesny (dobry) dramat nie może go pominąć. 

fot. mat. organizatora

TD: Kto jest Panu w tym przedstawieniu najbliższy?

RA: Prawdopodobnie Andriej Prozorow, ale też Irina. Zwłaszcza, że jest współczesną artystką, tancerką, wymyślającą nieziemskie choreografie, których poza Tuzenbachem nikt nie widzi.

TD: W spektaklu mówi Pan dużo o współczesnej Rosji, z niezwykłą moim zdaniem przenikliwością, skąd się ona u Pana bierze?

RA: Zgadza się. W 2018 roku nietrudno już było przewidzieć, że sprawy przybiorą nieoczekiwany, złowrogi obrót. Nasza historia zawsze była jakoś sprzężona z rosyjską, nie trzeba więc być politologiem, żeby mieć świadomość tego, co może się wydarzyć. Wierszynin ucieka z Rosji wraz z żoną, Tuzenbach jest rosyjskim szpiegiem w domu sióstr, przebywających w Rumunii na emigracji. Są więc oni wszyscy i ich chęć powrotu do Moskwy – jako przestrzeni geograficznej, zdecydowanie nie nostalgicznej – nieco zniekształceni. W każdym razie, gdy Irina dostaje bilet na samolot, wsiada do taksówki i jedzie na lotnisko. Za chwilę jednak wraca, jest bowiem zbyt przerażona światem, który może tam znaleźć.

TD: Praktycznie przewidział Pan wojnę na Ukrainie – pojawia się w spektaklu takie sformułowanie – czy takie rzeczy można wyczytać u Czechowa?

RA: U Czechowa nie można tego wyczytać, nawet między wierszami. Trzy siostry nie są bowiem sztuką polityczną, choć mogą być tak wystawiane, z czym się de facto tutaj mierzę. Dlatego też cytuję Michaiła Szyszkina czy Ludmiłę Ulicką, pisarzy, którzy – tak się składa – nadal są głównymi oponentami kremlowskiego reżimu. Staram się wierzyć, że Czechow nie byłby dziś drugim Nikitą Michałkowem i coś mi mówi, że warto w to wierzyć.

TD: Używa Pan w spektaklu mitu Hadesa i Persefony, czy takie sprzężenia rzeczywistości z przestrzenią metafizyczną to Pana specjalność?

RA: Tak. Trzy siostry to właściwie scenariusz poetycko-polityczny. Szczerze mówiąc, obawiam się trochę o tłumaczenie, ponieważ jest ono wykonane z języka angielskiego, chciałbym więc w jakiś sposób pomóc. Uważam się za dobrego znawcę języka rumuńskiego i mogę bez końca bawić się słowami. Jeśli zaś chodzi o metafizykę, to szukam jej wszędzie, także we współczesnych tekstach, które wystawiam na scenie. Jeśli jej nie czuję, nie zaczynam pisać. Zawsze robiłem teatr społeczny, ale przecież taki teatr nie wyklucza metafizyki. Rzeczy są naprawdę skomplikowane.

TD: Jak by Pan określił w kilku słowach teatr, który Pana pasjonuje?

RA: Mocny teatr! (śmiech) Z pewnością nie ten słaby. No, dobrze, a coś więcej, przykłady, nazwiska? A tak poważnie, wyczuwam na kilometr fałsz, modę czy osobistą obsesję… Innymi słowy, o wiele łatwiej mi powiedzieć, jakiego teatru nie lubię.

TD: W Pana spektaklu uderzyły mnie też gorzkie słowa na temat Rumunii, kraju który nie jest ani Wschodem, ani Zachodem (Olga), mam wrażenie, że pasują one znakomicie do Polski, czy zatem Pana spektakl jest też jakimś zakamuflowanym pejzażem samej Rumunii?

RA: Gdy wystawiam sztuki europejskie, zazwyczaj bez zastanowienia przenoszę akcję do Rumunii. Nazwy stają się rumuńskie, miasta rumuńskie, mimo, że sztuka napisana jest na przykład przez Czecha. Kiedy reżyserowałem w Teatrze Narodowym w Bukareszcie sztukę Doroty Masłowskiej Między nami dobrze jest, która dzieje się przecież w Polsce i jest o Polakach, stało się na odwrót: pierwszy raz nie czułem potrzeby mówienia Rumunia zamiast Polska, podobnie zresztą jak publiczność, rzeczywistość sceniczna okazała się bowiem szokująco identyczna. Gdyby więc Trzy siostry miały być “zakamuflowanym pejzażem samej Rumunii”, jak mówisz, nie miałoby to większego sensu. Ponadto, dużo większą prowokacją jest pokazać, jak te rosyjskie dziewczyny czują się obecnie w Rumunii. A czują się oczywiście tak, jak chcę, żeby się czuły! (śmiech)

TD: I tu postawimy kropkę! Dziękuję za rozmowę!

RA: I ja dziękuję, zapraszam na spektakl!

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne