"Maszyna" wg Franza Kafki w reż. Jagody Szelc w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Aram Stern w Teatrze dla Wszystkich.
Maszyna to spektakl nieoczywisty do bólu bębenków w uszach, nawet nie w części tak ostro bezwzględny jak ironia, z jaką przedstawia uwikłanie człowieka, z jaką obnaża smutną prawdę o nim. Jest w tej realizacji usidlający klimat Kafkowskich opowieści, jest władczy – podkreślony rozkazującym hasłem komunikat, laboratoryjnie chłodny. Jest wreszcie balast pokerowej opresji pogrążającej w wszechobejmującej dyscyplinie każdego, kogo szkoli kompleksowo egzekutor wolnej myśli.
Franz Kafka i Jagoda Szelc. To powyższe wątki z jego opowiadania Kolonia karna z 1914 roku i jej dwóch filmów wyreżyserowanych ponad sto lat później: Wieża. Jasny dzień oraz Monument. Gęste i nikczemnie przeszywające, znalazły się w debiucie teatralnym dotąd reżyserki filmowej – Maszynie w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. I skoro już za kamerą reżyserka zadawała trudne pytania nie odpowiadając na nie, tak też i filozoficznie „szczypie” widzów teatralnych w swym spektaklu inspirowanym opowiadaniem Kafki (dramaturgia: Marta Keil). Ofiara, porównana przez narratora do psa, poddaje się karze – choć nie pojmuje jej charakteru. I co jeszcze bardziej przeraża: nie została nawet poinformowana o samym fakcie skazania! To potwierdza tylko przemyślenia Michela Foucault, że wiedza w procesie karnym zazwyczaj pozostaje absolutnym przywilejem strony karzącej…
W spektaklu Jagody Szelc Ofiarą jest młoda dziewczyna, Teresa (Sara Celler-Jezierska), tyle że do eksperymentu z maszyną „naświetlającą dźwiękiem” zgłasza się sama, jak do telewizyjnego reality show czy teleturnieju, zachwycona siedzącą wkoło tajemniczego Krosna Dźwiękowego (scenografia: Natalia Giza) publicznością i zaintrygowana działaniami inżynierek i inżynierów dźwięku (Michalina Rodak, Małgorzata Trofimiuk, Mirosław Guzowski, Damian Kwiatkowski, Jerzy Pożarowski). To oni pilnują sprawnego działania urządzenia o nazwie Panop TK 6, celowo nawiązującej do pojęcia panoptykonu, czyli XVIII-wiecznej koncepcji więzienia autorstwa utylitarysty, Jeremy’ego Benthama. Według tej idei nadzór strażników nigdy nie pozostawia osadzonych samym sobie (kto kojarzy budynek tzw. „Okrąglaka”, jednego z czterech na świecie „więzień idealnych”, czyli Aresztu Śledczego w Toruniu) lub widział film Marcina Gładycha Panoptikon, ten może się domyślić, w jakim celu Krosno Dźwięku umieszczono centralnie na scenie.
Maszyna stopniowo coraz mocniej torturuje bohaterkę eksperymentu, przywiązaną do niej na lonży; torturuje fonicznie, jak Kafkowskiego biegającego wkoło psa, i dręczy coraz to silniejszymi dźwiękami. Wszak jeszcze nie wiemy, jak wiele zła mogą uczynić Infradźwięki odbierane nie tylko przez narząd słuchu, ale i proprioreceptory oraz mechanoreceptory.
Nie za dobrze zdajemy sobie również sprawę z faktu, iż polska Policja dysponuje nielegalną bronią soniczną LRAD, służącą do kontrolowania i rozpraszania demonstracji poprzez… (!) ogłuszanie tłumu. Wreszcie domyślamy się z historii wielu domów, na czym polega systemowe „uzależnianie” (najczęściej) kobiet od świdrującego głosu, krzyku, rozkazów, wydawania poleceń jak XIX-wiecznej służbie w mieszczańskiej kamienicy przy Alejach Adama Mickiewicza w Bydgoszczy… Tyle że takie werbalno-foniczne, wieloletnie stosowanie przemocy przez „ukochanego kata” powoduje u ofiary obniżanie poczucia własnej wartości, a co za tym idzie objawy depresji i innych zaburzeń. Zupełnie jak u Teresy, której „wyłączyć trzeba mózg”, by była „wolna od myśli”…
Tym samym taka torturująca maszyna weszła już dawno w bohaterkę i drąży ją od środka: dławi i poskramia, temperuje bądź zaszczuwa nie pozwalając jej z siebie wypluć i ta już przez nią ujarzmiona czeka tylko na mentalną „egzekucję”. Odejdzie w rytm odgłosów Krosna Dźwiękowego i „telewizyjnej” muzyki Teoniki Rożynek oraz brutalizującej reżyserii światła i wizualizacji Przemysława Brynkiewicza, nie wiedząc nawet, jak u Kafki, za co została skazana. Obserwowana przy tym przez zgromadzoną wokół publiczność, podjudzaną słowami inżynierów tortur do śledzenia tego specyficznego „show”. Niczym w średniowieczu, kiedy egzekucje odbywały się w świąteczno-karnawałowej aurze i były głównym urozmaiceniem kalendarza, a emocje tłumu miały sankcjonować brutalność wyroku oraz społeczną „ekskluzję” skazanego (nikt przecież nie zakładał jego reedukacji).
Tyle, iż by umiejętnie sterować tłumem, trzeba dozować mu emocje, stąd Jagoda Szelc w swej reżyserskiej koncepcji zaproponowała zespołowi Teatru Polskiego w Bydgoszczy grę poniekąd „czułą nonszalancją”, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Reżyserka wprowadziła mianowicie do przedstawienia elementy języka filmu, które znalazły bardzo interesujący wyraz w technice niby filmowych cięć odkrawających kolejne, różne od siebie nastrojem sceny: rodzinne, służbowe, miłosne i te uprzedmiotowiające główną bohaterkę.
Wyszła z tego świetna robota aktorska zespołu, z trzema wiodącymi rolami: rewelacyjnej Sary Celler-Jezierskiej, grającej prostymi, acz zniewalająco „stalowymi” środkami (cóż za rozkosz znów oglądać tuż za miedzą pamiętną Bess z przedstawienia Przełamując fale w reżyserii Macieja Podstawnego z Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu prezentowanego w 2013 roku na 2. Festiwalu Debiutantów Pierwszy KONTAKT w Toruniu), także z przewybornie „nieobecnej przez panujący upał” Małgorzaty Trofimuk oraz skupionego „sensualnie” na urządzaniu wymyślnych tortur Damiana Kwiatkowskiego.
Obawiam się, że scenariusz Jagody Szelc i Marty Keil, stworzony przy współpracy świetnego zespołu aktorskiego TPB, zawiera w sobie jeszcze więcej tajemnic i podobnie jak filmy reżyserki spektaklu, jest złowrogo niejednoznaczny oraz znakomicie zaprogramowany, niczym centralny automat do likwidacji wolnej myśli.