EN

12.09.2021, 00:33 Wersja do druku

Twarze Karin

"Twarzą w twarz” wg Ingmara Bergmana w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Polskim w Bydgoszczy (koprodukcja z Teatrem Powszechnym w Warszawie). Pisze Aram Stern w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Magda Hueckel

„(…) Twarzą w twarz miało być filmem o snach i rzeczywistości. Sny miały stać się namacalną rzeczywistością. Rzeczywistość miała się rozlać i stać snem. (…)” – pisał Ingmar Bergman w swej powieści autobiograficznej Laterna magica.* W spektaklu Mai Kleczewskiej o tym samym tytule wyreżyserowanym w koprodukcji Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hübnera w Warszawie (TPW) i Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy (TPB), których dyrektorzy: Paweł Łysak i Wojciech Faruga witali wchodzących do budynku Teatru na bydgoską premierę – widzów ze sceny przywitał już sam Ingmar Bergman. Zupełnie jak „żywy”, kluczący po planie swego filmu, którego nigdy nie nakręci…

W tej roli Julian Świeżewski (TPW), z powodzeniem można nazwać go: „aktorem Kleczewskiej” (Księgi Jakubowe, Wściekłość, Bachantki), w Twarzą w twarz niebywale podobny do młodego Ingmara, w charakterystycznym białym golfie i czarnym berecie. Jego Bergmana, odmrożonego na scenie po latach, niepokoją decyzje producentów o przerwaniu zdjęć, sprzecza się z nimi wewnętrznie, by z tych sprzeczności tworzyć jednak kolejne ujęcia swego filmu (realizacja materiałów filmowych: Kacper Fertacz, wideo live: Klaudia Kęska). Przez lwią część przedstawienia prezentowane one będą na wielkim ekranie zawieszonym nad sceną, będą funkcjonować jak monolog, w którym wyraz twarzy bohaterów, a przede wszystkim głównej aktorki – Karoliny Adamczyk (TPW), wcielającej się w doktor psychiatrii Karin Isaksson, jest niesamowitym przedłużeniem diabolicznych sekwencji. To one, równie jak w filmie Bergmana z 1976 roku, potęguje napięcie i ekstremalne sytuacje senne, w jakich Karin się znajdzie. W filmie główna bohaterka, grana cudownie przez Liv Ullmann, nosiła imię Jenny, jednakże dramaturg sztuki, Łukasz Chotkowski, nadał jej ulubione imię Bergmana – jego matki Karin (1889-1966). Właśnie jej reżyser poświęcił niezwykły dokument w dwudziestą rocznicę śmierci. To notabene nie jedyne odstępstwa od filmowego scenariusza, nadające spektaklowi całkiem nowy, współczesny wydźwięk.

O Twarzą w twarz Bergman pisał dalej: „(…) Kilka razy udało mi się poruszać bez przeszkód między snem i rzeczywistością: Persona, Wieczór kuglarzy, Milczenie, Szepty i krzyki. Tym razem stało się to trudniejsze. (…)”*. Twarzą w twarz to przede wszystkim obraz rozkładu osobowości głównej bohaterki, jej depresji i osamotnienia w jakże dostatnim, zamkniętym świecie klasy średniej i wyższej w Szwecji lat 70-tych ubiegłego wieku. W spektaklu Łukasz Chotkowski i Maja Kleczewska, pół wieku później, ów „szczęśliwy” świat obudowują jeszcze jednym zamkniętym światem – i to z całą mocą łatwego zarażania i rozprzestrzeniania. Opakowują go w cienie ekstremalnej sytuacji, w jakiej od wiosny 2020 roku znalazł się cały świat. Pułapka, w jaką wpadliśmy, drżąc przed wirusem i koniecznością przewartościowania swego dotychczasowego życia, jest jak wiwisekcja jej motorycznej siły.

Stąd Maja Kleczewska w swym spektaklu wyraźnie stawia postmodernistyczną czwartą ścianę, którą burzyli reformatorzy teatru. U niej widz nie ma dostępu do sceny, odgrodzony jest kamerami oraz wielkim ekranem zawieszonym nad nią. Tak jak przez kilka miesięcy, gdy zamknięto teatry i zmuszeni byliśmy oglądać teatr na ekranach laptopów, u Mai Kleczewskiej znów jesteśmy na to skazani. W 60 procentach akcja dramatu toczy się bowiem równolegle na scenie i na ekranie, w trójplanowej wspaniałej scenografii autorstwa Zbigniewa Libery: białej szpitalnej z lewej i czerwono-salonowej po prawej. Oglądamy jednak także i z 30 procent akcji umieszczonej w pokoju widocznym już tylko w planie filmowym. W nim toczą się najbardziej „intymne” dialogi Karin i Tomasza (świetny Piotr Stramowski, TPW) – manipulatora czy lekarza, sensualnego „przyjaciela” czy wroga? Przecież u Bergmana każda z postaci, każdy z obrazów ma dziesięć głębszych sensów… Tomasz u Mai Kleczewskiej zastępuje również filmową postać męża Karin, co jeszcze dobitniej podkreśla jej samotność. Wnętrze psychiki Karin w ekstremalnej sytuacji wyraźnie zaczyna się kruszyć.

fot. Magda Hueckel

Rolą Karin Isaksson Karolina Adamczyk bez wątpienia przechodzi do historii teatru, przez trzy godziny bez przerwy pozostając na scenie w najwyższej formie oraz w ekranowych zbliżeniach, gdy jej naga twarz musi w kadrach filmowych wyrazić najintymniejsze penetracje duszy. Jest szczera i bezbronna, jak u każdej osoby chorej psychicznie. Subtelnościami mimiki twarzy kontroluje przerażenie lub smutek i dodanie któregokolwiek z tej gamy stanów psychicznych ani na moment nie zubaża, ani nie odziera jej z tekstu, z monologów długich, granych zrównoważonym tempem, miarowo i często bez interwałów. Ingmar Bergman w swej autobiografii niespecjalnie docenił swój film, zarzucając mu „syntetyzm” sekwencji sennych i „mechatość rzeczywistości”, ale zanotował, że dzięki „(…) sile i talentowi Ullmann film trzyma się kupy. Ale nawet ona nie mogła uratować kulminacji, pierwotnego krzyku, który był entuzjastycznym, ale niedbale konsumowanym owocem lektury (…)”*. Ten cytat pasuje również do najnowszego przedstawienia Mai Kleczewskiej, któremu nie tyle można zarzucić „niedbałość”, ile „przewlekanie” wielu scen przytłaczających widzów swym czasowym formatem w sennych dźwiękach muzyki (Cezary Duchnowski), bez kadencji dzielących akcję spektaklu na oddech, na zmianę pozycji w niewygodnym fotelu, na zaczepienie wzroku na innej scenie czy rozprostowanie karku zdrętwiałego od patrzenia na zawieszony wysoko ekran.

Wiadomo, że Kleczewska stonowaną ekspresją swych przedstawień często potrafi wprawić widza w surrealny stan hibernacji, by zupełnie niespodziewanym chwytem dramaturgicznym, zbudowanym z elementów zaskoczenia i gwałtownego osłupienia (choćby w donośnym, drgającym basie przenoszonym na „wibrowanie” foteli), poderwać go w stan zachwytu i wstrząsu (realizacja dźwięku na planie i udźwiękowienie materiałów filmowych: Jan Moszumański). W tak niejednoznacznym dziele, pełnym symboliki kadrów filmowych z Sonaty jesiennej, Milczenia, Sarabandy i przede wszystkim Szeptów i krzyków Bergmana, zarówno dźwięk, jak i sekundowy strumień światła, obok obrazu, stają się dominantą, jaką pamięta się przez wiele lat! Niewątpliwie z Twarzą w twarz w pamięci pozostaną wstrząsające sekwencje senne Karin: z zaskakującą interakcją z publicznością zmarłej Estery (fenomenalna i hipnotyzująca Aleksandra Bożek, TPW) „wykadrowanej” kostiumem (Konrad Parol) z Szeptów i krzyków; równie jak ze Strindbergowskim dialogiem trzech kobiet z tego filmu czy z „wypotworzonym” monologiem Demona (Damian Kwiatkowski, TPB). W snach właśnie objawiają się eschatologiczne obszary estetyki Bergmana, w których zadaje pytania o sprawy najważniejsze – o sens życia i sens świata.

U Mai Kleczewskiej znajdziemy również wspaniale wyreżyserowane i zagrane kadry „rzeczywiste”: w ekstrawaganckim salonie pani Wankel (w tej roli zjawiskowa Małgorzata Witkowska, TPB, również jako matka Karin – Charlotta), mieszczańskim mieszkaniu dziadków (Maria Robaszkiewicz i Michał Jarmicki, TPW), w gabinecie psychiatrycznym:  rozmowę pani doktor z pacjentką Marią (prześwietna Dagmara Mrowiec-Matuszak, TPB), która jako jedyna zauważy niepokojący stan psychiczny Karin oraz w szpitalu z synem (bardzo interesująco poprowadzony Ezra Kos). Ten nastolatek kreuje również nieme alter ego Bergmana i jest jego rozliczeniem z surowym dzieciństwem w domu pastora.

Ingmar Bergman nie chodził na kompromisy, w pełni pochłonięty tworzeniem swych filmów, wściekał się na wszelkie przeszkody rzucane mu pod nogi ze strony produkcji, wyrzucał z planu „niepokornych” (potem przepraszał), gdyż traktował swoje kino jako medium, z jednej strony niezwykle osobiście, z drugiej uniwersalnie. Maja Kleczewska w swym najnowszym spektaklu także nie idzie na żadne ustępstwa, zapraszając nas do trzygodzinnego strumienia świadomości głównej bohaterki bez jednej przerwy. Jej sceniczna pomysłowość i pogrążona w mroku skandynawska iluzja w Twarzą w twarz nie kłóci się z tekstem, ale wypełniona po brzegi mgławicową ornamentyką duszy, od większej lub mniejszej przenośni filmowej, może niektórych widzów dezorientować. Cóż, filmy Bergmana nie są łatwe, tak jak spektakle Kleczewskiej, ale TWARZE Karin napiętnowanej nieuniknionym przeznaczeniem i Estery – żywego symbolu „półmartwego” świata po trzeciej fali, podobnie jak cały spektakl, którym Maja Kleczewska otwiera nam oczy, udowodniły, że jej teatr nie przystaje do żadnych formułek.

*Ingmar Bergman, Laterna magica, Wyd. Czytelnik, Warszawa 1991

fot. Magda Hueckel

Tytuł oryginalny

TWARZE Karin

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Aram Stern