Coraz bardziej bezsilnie protestuję przeciwko wykorzystywaniu arcydzieł polskiego dziedzictwa narodowego do zabawy w pseudonowoczesność, artystyczne kombinatorstwo, do wymądrzania się i majstrowania przy pomnikach naszej kultury, wreszcie przeciwko nieuctwu i tupetowi tych, którym lekkomyślnie pozwolono tykać się polskich świętości - po obejrzeniu "Krakowiaków i górali" z Opery Wrocławskiej w TVP, pisze Sławomir Pietras w Angorze.
Pod hasłami odzyskania niepodległości, gloryfikacji repertuaru narodowego i podtrzymywania patriotyzmu Opera Wrocławska dała premierę "Krakowiaków i górali". Dla mnie przeszło to jakoś niezauważalnie, ale telewizja publiczna uznała tę realizację za godną retransmisji w minione święto Trzech Króli. Nie zobaczyłem na scenie ani jednego krakowiaka i ani jednego górala. Nie było młyna we wsi Mogiła, dziupli kochanków ani malowniczego lasu. Czołowe postacie snuły się pośród plątaniny monstrualnych korzeni. Artystów poubierano w pseudowspółczesne kostiumy rodem z tandetnych celebryckich imprez lub balów przebierańców. Niektórych odziano na biało-czerwono, naiwnie sugerując akcenty patriotyczne. Reszta bezładnie włóczyła się w ciuchach z lumpeksu, wypowiadając swe gwarowe teksty. W ten sposób odgrywano perypetie zawarte w treści dzieła noszącego podtytuł "opery narodowej", chociaż bez kilku kluczowych kwestii, jak scena działania "elektryki