We wtorek (20 maja 2025) sala widowiskowa Centrum Sztuki Mościce – jedna z największych, bo licząca sześćset miejsc, tego typu scen w Małopolsce – wypełniona była po brzegi. Sześćset osób, w pełnym skupieniu, najpierw obejrzało film „Skrzyżowanie” Dominiki Montean-Pańków, żeby potem, z powagą i z uśmiechem, wysłuchać niemal półtoragodzinnego spotkania z Janem Englertem.
To była ostatnia w tym sezonie odsłona cyklu „Goście Łukasza Maciejewskiego”.
„Stoję przed Wami – mówił Jan Englert (rzeczywiście stał, nie siedział) – jako człowiek, który przeżył już prawie całe swoje życie, doświadczył naprawdę wiele, zrozumiał może nie tak wiele, ale tym, co zrozumiał, chce się podzielić”.
Migotliwa rozmowa. Od „Skrzyżowania” po krzyżujące się trajektorie biografii Englerta.
Miał trzynaście lat, kiedy wystąpił w „Kanale” Wajdy, pieczętując swój los. Wspominał zresztą, że jako dziecko, niemowlak jeszcze, przeżył w Warszawie powstanie („powinienem się może do „ZBOWiDu” zapisać?”), dorastał wśród ruin, to już pamięta, i dlatego do trzech swoich filmów, poza „Kanałem” także do „Kolumbów” i do „Katynia”, ma nabożny stosunek, nie traktuje ich w kategoriach artystycznych, to było coś więcej, coś ważniejszego: materiał życiowy.
Dorobek gigantyczny i dorobek giganta: dwieście ról teatralnych, sto pięćdziesiąt filmowych, tyle samo telewizyjnych, stanowiska, uczelnia, dyrekcja Teatru Narodowego, i postawa kogoś, kto się jednak wymyka.
Jan Englert mniej jest oczywisty, bo się nam wymyka.
Żaden z niego brat łata, żaden kolega, stwarza dystans i chroni ów dystans. Stara się mówić o rzeczach ważnych, i szanować siebie. Popełniał w zawodzie błędy, ma tego świadomość, ale zwycięstw było zdecydowanie więcej.
Spotkanie w Tarnowie takim zwycięstwem było na pewno.