Bardzo dobry i świetnie zagrany dramat wystawił na małej scenie Teatr Horzycy w Toruniu. Tekst jest pojemny znaczeniowo i teatr stara się temu sprostać. Ale im wyższe piętro znaczenia, tym więcej niejasności i wątpliwości. I to jest w "Aniołach w Ameryce" może najciekawsze, że jest o czym po przedstawieniu pomyśleć.
"Anioły", czyli "Nowe tysiąclecie nadchodzi" Tony'ego Kushnera to, mówiąc w skrócie, historia o homoseksualistach i lekomance, ale oczywiście nie z żadnych nizin społecznych, tylko wręcz przeciwnie. Wzięty, bardzo wpływowy adwokat, informatyk, potomek starego, bogatego rodu, młody prawnik i jego żona. Żeby zaś było jeszcze ciekawiej, informatyk jest Żydem, a młode małżeństwo należy do kościoła mormońskiego, w którym życie wiernych regulują liczne, bardzo rygorystyczne zasady. Adwokat i potomek umierają na AIDS. Ten drugi, Prior, zdrowieje, nie bez udziału anioła (anielicy?) Bethesdy. Co nas to wszystko obchodzi? Żydzi, mormoni, homoseksualiści, AIDS, valium, starotestamentowy anioł, którego imię nosi w Stanach miasto znane m.in. z liczących się szpitali, a postać zdobi fontannę w Nowym Jorku? Pytanie to musiał sobie zadać także reżyser Marek Fiedor, znany toruńskim widzom m.in. z "Paternoster" Kajzara. Odpowiedź mieśc