Bogusław Butrymowicz tłumacząc Eurypidesowego "Hippolytosa", zwrócił uwagę, że chór służebnic pojawia się na scenie zwabiony krzykiem Fedry. Jaki to był krzyk? Zdławiony szloch, wycie wilczycy, a może chrapliwe stęknięcie, jakby coś rozrywało ją od środka? Nie przypadkiem pyta przodownica chóru: "Czyżbyś królowo miała zlegnąć?". Tłumacz oddawał tymi słowami stan rodzącej kobiety. Dziwny, niejasny fragment tragedii. Czy autor sugerował, że królowa jest w końcowej fazie ciąży? Z kim? Z nieobecnym Tezeuszem? Po tej lekturze zawsze już wyobrażałem sobie Fedrę z wielkim brzuchem, wstającą z trudem, chodzącą ciężkim rozkołysanym krokiem. Kobieta tuż przed rozwiązaniem, w której biją dwa serca, jest w powszechnym mniemaniu skupiona na dziecku. Na swoim ciele, które się zmieniło. Ostatnią rzeczą, którą można by sobie wtedy wyobrazić, jest gwałtowna namiętność do obcego człowieka. Gdyby jednak można było tak interpretować mit
Tytuł oryginalny
Szwy miłości
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 3