Logo
Recenzje

Smak życia

9.05.2025, 13:34 Wersja do druku

„Oskar i Pani Róża”  Érica-Emmanuela Schmitta w reż. Ewy Piotrowskiej w Teatrze Baj w Warszawie. Pisze Marek Zajdler na stronie NaszTeatr.

fot. Albert Roca Macià

Przyznam ze skruchą, że przed obejrzeniem spektaklu „Oskar i Pani Róża” w Teatrze Baj nie czytałem powieści Érica-Emmanuela Schmitta. Cóż, utwór to względnie młody, niby w kanonie lektur, lecz zdołał skutecznie ominąć czasy mojej edukacji. Ale że porównują go do "Małego Księcia" Antoine'a de Saint-Exupéry'ego, wstydem byłoby nie nadrobić zaległości. I choć uważam zestawianie obu tytułów za nieco przesadzone, nie można odmówić tekstowi Schmitta filozoficznego, żeby nie rzec ewangelizującego tła, ale też subtelnego odkrywania najgłębszych ludzkich potrzeb emocjonalnych i duchowych w obliczu zbliżającej się śmierci. Poruszających tym bardziej, że widzianych oczami dziecka.

Oskar, z powodu swej choroby zwany „jajogłowym”, jest ledwie 10-letnim chłopcem chorym na białaczkę. Leży właśnie w szpitalu, w którym dokonano nieudanego przeszczepu. W chorobie towarzyszy mu głównie starsza wolontariuszka, nazywana przez chłopca Ciocią Różą. Rodzice mieszkają daleko i bywają u syna tylko w niedziele – słaby to argument na nietowarzyszenie swej latorośli w tak poważnej sytuacji, ale z autorem spierać się nie wypada. Aby ulżyć Oskarowi w ostatnich chwilach Pani Róża wymyśla dlań zabawę. Zabawę w życie, w której każdy z dwunastu pozostałych do końca roku dni będzie odzwierciedleniem dziesięciu lat. Przy okazji proponuje mu pisanie listów do Boga, a każdego dnia chłopiec może w nich wyrazić jedno życzenie. I choć początkowo sceptyczny, Oskar godzi się, dojrzewa więc w przyspieszonym tempie przeżywając pierwsze zauroczenia, biorąc ślub, dorastając, doświadczając rozstania i starzejąc się. Perspektywa jego spojrzenia na życie i śmierć zmienia się wraz z upływem czasu, a przewodniczką po duchowym, ale i ziemskim świecie pozostaje dla niego niezmiennie wspierająca i czule opiekująca się chłopcem Pani Róża.

Ascetyczna i futurystyczna scenografia autorstwa Giedre Brazyte daje poczucie szpitalnego chłodu, a jednocześnie pozostawia przestrzeń do stawiania pytań i poszukiwania odpowiedzi. Zwisające półkolem pasy materiału przypominające verticale stają się ekranem, na którym podpatrujemy Oskara i jego bliskich – rodziców i innych pacjentów – podglądanych ukradkiem, czy widzianych na ekranie telefonu. Ewa Łuczak stworzyła urzekające multimedialne wizualizacje, wśród których majstersztykiem było zobrazowanie wspólnej nocy Oskara z Peggy Blue. Geometryczne łóżko stanie się także ołtarzem w szpitalnej kaplicy, ściany przemienią w barwne witraże, a akcenty sci-fi odnajdziemy w niemal wszystkich rekwizytach i kostiumach – przede wszystkim małego pacjenta. Nawet w nieokreślonej przyszłości religia czy wiara wciąż będą człowiekowi potrzebne, zdają się mówić twórcy. Ciekawym dodatkiem do oryginalnego tekstu jest odwiedzający Oskara pies-robot, dzięki któremu obserwujemy zmieniające się nastroje chłopca i mimowolnie przenosimy  w czasie. Obrazom towarzyszy niepokojąca muzyka litewskiego kompozytora Antanasa Jasenki, fragmenty „Dziadka do orzechów” i… Abba.

fot. Albert Roca Macia/mat. teatru

W rolę swego imiennika wciela się z wyczuciem Oskar Lasota emanując dziecięcą szczerością i podkreślając targające jego bohaterem emocje. Uśmiech przeplata z goryczą i złością, powątpiewanie z ciekawością i lękiem, a paradoksalnie najbardziej chłopięcy staje się zadając dorosłe pytania. O chorobę, o cierpienie, o śmierć, o Boga i całowanie z języczkiem oraz o to, czemu dorośli nie chcą poruszać tych tematów z dziećmi. Czemu traktują je jak idiotów, którzy nie zasługują na prawdę i poważne traktowanie? Czemu uciekają i chowają głowę w piasek? Na scenie partneruje mu Pani Róża w wykonaniu Elżbiety Bielińskiej, trochę szalona trzpiotka-klotka, której historie o zapaśniczej karierze w konfrontacji z niewielką posturą wzbudzają uśmiech, a która pozytywną energią mogłaby obdzielić co najmniej kilka szpitalnych oddziałów. Jednocześnie Róża Bielińskiej potrafi słuchać, rozmawia z chłopcem bez lęku i półsłówek, a swoją otwartością zyskuje też sympatię młodej publiczności. We dwoje prowadzą widzów przez wyboistą drogę zrozumienia, pocieszenia i zaufania dotykając nie tyle lęku przed śmiercią, ile wartości życia, odwagi i potrzeby wyrażania uczuć oraz dbałości o drugiego człowieka.

Jeśli czegoś w tej silnie chrześcijańskiej, duchowej rozprawie o zaufaniu Bogu mi zabrakło, to przełożenia literackiej obecności rodziców na scenę. W powieści odwiedzają oni syna, w Wigilię ich relacje ulegają poprawie, są mu bliscy i w swym bólu ludzcy. Zobrazowani jako twarze na ekranie komórki, „beznadziejni” i znienawidzeni przez Oskara wydali mi się odlegli, porażeni strachem i choć ostatecznie pogodzeni z synem to jednak w swej miłości nieobecni, gdy ich najbardziej potrzebował. Jako rodzicowi, ciężko mi się z tym pogodzić.

Ewa Piotrowska wyreżyserowała w Teatrze Baj poetycki, wzruszający, porywający wizualnie, a zarazem bardzo niedzisiejszy spektakl. W czasach upadających autorytetów, postępującej laicyzacji i desensytyzacji, ucieczki od wstrząsanego skandalami Kościoła, „Oskar i Pani Róża” propaguje zaufanie i wiarę – nie tyle w człowieka, który bywa ułomny, lecz w Boga pozwalającego ukoić ziemskie cierpienie. Przede wszystkim zaś stanowi apoteozę życia, głosi jego bezcenną wartość i podkreśla istotę obecności drugiego człowieka w trudnych chwilach. Dotykająca historia, także dzięki wrażliwej grze aktorskiej, tchnie pozytywną myślą – mówi o odwadze, sile przyjaźni, potrzebie bliskości i empatii. Lecz czy potrafimy każdego dnia patrzeć na świat tak, jak Oskar? Jakby się go widziało po raz pierwszy? Chciałoby się wierzyć, że to możliwe.

Tytuł oryginalny

Smak życia - "Oskar i Pani Róża" w Teatrze Baj, recenzja

Źródło:

NaszTeatr

Link do źródła

Autor:

Marek Zajdler

Sprawdź także