EN

14.11.2022, 14:38 Wersja do druku

Smacznie

„Czekoladki dla Prezesa” Sławomira Mrożka w reż. Ewy Domańskiej i Ewy Makomaskiej w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Maryla Zielińska, członkini Komisji Artystycznej VIII Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. Marta Ankiersztejn

Mrożek wiecznie żywy – chciałoby się wykrzyknąć po obejrzeniu Czekoladek dla Prezesa w Teatrze Polskim w Warszawie. I to w różnorakim znaczeniu tej frazy. Bo i oto mamy prapremierę, w dziewięć lat od śmierci Sławomira Mrożka, i oto znów dzięki jego przenikliwemu spojrzeniu dotykamy rzeczywistości poprzez absurd.

We wczesnych latach sześćdziesiątych Mrożek pisał dla Edwarda Dziewońskiego miniopowiadanka, którymi ten monologował w „Podwieczorku przy mikrofonie” na temat prezesa spółdzielni „Jasna Przyszłość”, działającej gdzieś na polskiej prowincji. Ukazały się dopiero niedawno, w 2018 roku ich wybór opublikowała Oficyna Literacka Noir sur Blanc. Janusz Majcherek zbudował scenariusz, w którym prezes jest nieobecny, ale wszystko, co oglądamy, dzieje się wobec niego, dla niego, z jego powodu i tak dalej.

Hierarchia wpisana jest już w scenografię. Spółdzielcze biuro pnie się stopniami ku drzwiom gabinetu prezesa. Ani razu nie otworzą się tak, byśmy podejrzeli, jak tam jest, jak wygląda urzędujący tam człowiek. Uchyla nam się tylko przestrzeń ku jakiejś światłości. Ci, którzy mogą tam wejść (zwykle sekretarka), raczej wślizgują się niż przekraczają próg. A więc prezesa, a raczej jego wyobrażenie, budujemy sobie na podstawie tego, co mówią i co robią inni bohaterowie: Panna Jadzia (personalna), Panna Kazia (sekretarka), Radca (zasiedziały), Magazynier (marzyciel), Referent (z ambicjami).

Wkraczają na scenę w zwartym szyku, poruszają się synchronicznie, rytmicznie – zdyscyplinowana urzędnicza armia, choć bez uniformów. Wręcz przeciwnie, każdy z nich jest swego rodzaju typem. Kadrowa zapięta na ostatni guzik, skromnie ubrana, ale przy broszce, w kocich okularach i z misternie uwitą fryzurą. Sekretarka to jej przeciwieństwo: wydekoltowana, rozkloszowana kiecka na tiulowej halce, talię podkreśla króciutki sweterek, utapirowany kok z opaską. Łączy je słabość do fikuśnych czółenek. Radca zasiedział się tu chyba jeszcze od minionych czasów – charakteryzuje go fular. Referent to człowiek nowych czasów – zdradza go ordynarny sygnet; a marzyciela z magazynu – aksamitka zamiast krawata.

Scenograf Tomasz Brzeziński i reżyserki – Ewa Domańska i Ewa Makomaska – zostawiają opowiastki w czasach, w których zostały napisane, ale bez żadnego weryzmu. Nawet jeśli są tu autentyki (telefon, maszyna do pisania, stojaczek na pieczątki), to użyte w cudzysłowie. Znamienna jest scena, w której „spółdzielcy” kończą pierwszy pasaż-procesję i zasiadają na swoich stanowiskach. Gest ściągnięcia złotawych pokrowców z rekwizytów, które ich określają, przypomina odsłonięcie kielicha mszalnego – takie to namaszczone obowiązki i powaga miejsca. Niczym w jakim kościele. Ale to też wirtuozi! Zaraz zabierają się do gimnastyki palców, rozcierania skroni. Z czasem będzie też gimnastyka „śródlekcyjna” – jak to się mówiło w szkole.

Dowcipnie rysowany jest też patriarchalizm tamtej epoki. Co jakiś czas któryś z urzędników wysuwa się na czoło i zwraca się do reszty „Panowie!”. Nikt się nie dziwi temu wezwaniu, łącznie z paniami. Ale zaraz, czy tylko tamtej epoki? Czy świat spółdzielców z lat sześćdziesiątych nie przypomina korpoludków w mordorach? Mrożek budował modele postaci, zachowań, a twórcy prapremierowego wystawienia jego opowiadań nie zagadali ich doraźnością. Choć wybity w tytule Prezes kojarzy się jednoznacznie, a nawet w scenicznym biurze możemy się doszukać analogii do twierdzy na Nowogrodzkiej bronionej przez sekretarkę panią Basię, to nie jest to skojarzenie, które nam się w Polskim narzuca. To nie jest Ucho Prezesa. Przedstawienie koresponduje z lekkością frazy Mrożka i z finezją jego rysunków, które widmowo pojawiają się w projekcjach na dekoracji. Anna Flaka zbudowała z nich swoją dramaturgię, nie ujmując nic Mrożkowi.

Spektakl wyreżyserowany przez aktorki, które w nim grają, wydaje się pracą zespołową. Nie ma tu ról pierwszoplanowych i drugoplanowych, nikt nie gra na siebie. Wszyscy bez wyjątku bardzo dowcipnie i subtelnie charakteryzują swe postaci. Małymi gestami, grymasami, kroczkami – cieniutko. Nie zagadują grą tekstu, który brzmi znakomicie. Lepiej niż niejedna inscenizacja dramatów Sławomira Mrożka w ostatnim czasie.

Małe prozy, mała scena, to świadome siebie widowisko. By nie przesłodzić jednak, dodam, że pod koniec scenariusz znacznie przyspiesza, historyjki są coraz krótsze, niczym dymki z rysunków, co sprawia, że dramaturgia przypomina zbiór skeczy.

***

Czekoladki dla Prezesa według opowiadań Sławomira Mrożka, reż. Ewa Domańska i Ewa Makomaska, Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana w Warszawie, prem. 17 września 2022.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne