„Acis and Galatea” Georga Friedricha Händla w reż. Natalii Kozłowskiej w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Poszukiwania w teatrze muzycznym są niezwykle cenne i wartościowe. Bowiem nie wszyscy miłośnicy opery chcą obcować tylko ze znanymi utworami Giuseppe Verdiego czy Giacomo Pucciniego. Owszem, ta piękna muzyka, sprawna opowieść, będąca szczególnym wyciskaczem łez, zawsze będzie odnajdywała grono zapaleńców i odbiorców. To również twórczość, która daje niesłychane możliwości wykonawcze i realizacyjne. A miejsca wykonań, wykorzystanie nowych mediów oczarowują. Jednak, dla części odwiedzających sale operowe, ważnym jest obcowanie z inną muzyką, a także skupionym, kameralnym przygotowaniem i wykonaniem. Renesans od kilku dobrych lat przeżywa w Europie muzyka dawna – szczególnie barokowa. Kilkukrotnie odwiedziłem przestrzenie Pałacu w Wersalu, aby obcować z wielkością tejże epoki. Dzięki koncertom w Operze Królewskiej czy też Sali Lustrzanej doświadczyłem wielkości kompozycji Haendla, Vivaldiego, Porpory i wielu innych. Ale co ważniejsze zachwyciłem się głosem genialnych kontratenorów: zjawiskowego Samuela Murino, Simana Chunga, odkryciem Nicolo Balducci, dojrzałością Filippo Mineccia i Valerego Sabadusa, a także pięknem Jakuba Józefa Orlińskiego, który jest niesłychanym brylantem w tym doborowym towarzystwie. I warto, aby ta sztuka częściej odwiedzała nasz nadwiślański kraj, bowiem jest przepięknym głosem tradycji operowej, a także licznymi pokładami, które mogą wykorzystać sprawni realizatorzy. W stolicy, niekwestionowanym domem dla tegoż okresu w naszych dziejach, jest miejsce szczególne – Polska Opera Królewska. Od kilku sezonów, po śmierci Ryszarda Peryta, prowadzona przez Andrzeja Klimczaka, funkcjonuje niezwykle prężnie. Kolejne miesiące przynoszą nie tylko operowe perły w Teatrze Stanisławowskim w Łazienkach, ale także koncertowe wykonania w odmiennych sakralnych i świeckich miejscach stolicy. Ostatnia premiera to brytyjskie doświadczenie baroku – Acis and Galatea Georga Friedricha Haendla. I kolejny raz – słodycz dla uszu, wzroku i serca.
Opowieść, przygotowana przez sprawdzoną reżyserkę i orędowniczkę opery barokowej, Natalię Kozłowską jest zgodna z literą libretta wywiedzionego z Metamorfoz Owidiusza. Swoista sielankowa narracja jest próbą ucieczki od oddechu miasta, ukrycia się w zagajniku i świecie natury, gdzie możliwe jest uczucie miłości. Kompozycja Haendla, wpisująca się w rytm epoki, ukazuje ową fascynację pięknem tego, co proste i wiejskie. Niczym Maria Antonina przebierająca się za pasterkę i szalejąca w ogrodach Wersalu razem z szeroką gamą służby, bohaterowie oddalają się od tego, co dziś nam może doskwierać i uwierać, stawać się granicą dla ukazywania miłości. Inscenizatorka stawia jasną linię podziału – pomiędzy prostotą, łaskawością, prawdą a, co zaborcze, gwałcące i zniewalające. Całość rozegrana w świecie niczym barokowych zastawek autorstwa Marianny Oklejak, różnokolorowej, pastelowej, pejzażowej, pełnej wyobraźni przestrzeni jest sielankową historią spotkania niemożliwego – pasterza Acisa i nimfy wodnej Galatrei. To, co ważne, to horyzont scenografii tworzą kontury miasta – kominy fabryki, a także dachy domów. Do krainy idyllicznej przybywają marzyciele. Niespełnieni. Fascynaci. To uczucie nie jest możliwe w autobusie czy tramwaju, ale właśnie na łonie natury. Nereidy, z jej zjawiskową urodą, mieszkaniec metropolii, nie spotka w komunikacji miejskiej, ale właśnie w świecie czystości i nieskażenia. Sielanka trwa, zabawa łączy się w splot relacji bohaterów. Jednak w ową idyllę wkrada się ten trzeci – Polyphemus. Przychodzi z innego świata. Z widowni, w innym kostiumie. To człowiek współczesności, w garniturze, z laską jako atrybutem dominacji. Ten dawny potwór – to dziś prosty człowiek niszczący świat natury, przeciwstawiający się rodzącemu uczuciu, w imię własnej satysfakcji i dominanty. Natalia Kozłowska przygotowała przedstawienie wielowymiarowe. Z jednej strony, ukazując w bajkowej scenografii, świat pięknej miłości i brutalnego gwałtu uczuć, a także niszczenia natury, przeniewierzenia tego, co wokół, gdzie możemy jeszcze odnaleźć wyciszenie i spełnienie. To skradanie się nie tylko w szczęśliwe związki, ale także jak wielki traktor czy buldożer łamanie ostatnich bastionów zielonych płuc miast.
Muzyka płynie pięknie i łagodnie. Należy podkreślić świetne przygotowanie zespołu Capella Regia Polona przez Krzysztofa Garstkę, prowadzącego spektakl od klawesynu. Drugim, niesamowitym bohaterem wieczoru, był zespół wokalny przygotowany przez Jakuba Szafrańskiego. Niesłychana dojrzałość wokalna młodej grupy, świetna dykcja, a także niespotykane doświadczenie taneczne sprawiają wielką satysfakcję dla odbiorców. Zawsze tło głównych protagonistów jest wielkim znakiem zapytania. Tu wypada ono zjawiskowo, a aktorskie dopracowanie zasługuje na wyróżnienie. Wśród głównych wykonawców na pierwszy plan wysuwa się czarny charakter – Polyphemus w wykonaniu Mikołaja Bońkowskiego. Jego głos jest potężny, mocny, dźwięczny, donośny i zjawiskowy. Godną Galateą jest Dorota Szczepańska, która świetnie odnajduje się w postaci wodnej wróżki. Najgorzej wypada Jacek Szponarski jako Acis, którego głos w górnych rejestrach brzmiał niestety nieczysto. Owa operowa opowieść pastoralna, posiadająca swój wymiar metaforyczny, dzięki dobrej ręce reżyserki, a także świetnemu muzycznemu przygotowaniu, wpisuje się w świetne doświadczenia artystyczne Polskiej Opery Królewskiej.
Miłość głównych bohaterów, burzenie uczuć i natury, jakie to tematy bliskie naszej współczesności. Borykamy się z ochroną środowiska, ale również walczymy o miłość. Dawana historia, a jakże nam bliska. Owidiusz i Haendel dziś Kozłowska i Garstka opowiadają wieczne prawdy i zdarzenia. A wszystko dzięki barokowi. Epoce, która do nas powraca i warto ją doceniać i odkrywać, bowiem to kuźnia geniuszu muzycznego, a także sztuk wszelakich.