O Teatrze Dramatycznym w Białymstoku piszę już lat naście, a jeszcze takiego sezonu nie widziałem. Liczba premier (dziesięć) jak za Andrzeja Jakimca, poziom artystyczny, jak za Andrzeja Karolaka, udry z aktorami niemal tak zajadłe, jak w okresie krótkiej i burzliwej dyrektury Piotra Kowalewskiego - pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym.
Dyrektor, Piotr Dąbrowski, sam jeden wyrównał dokonania poprzedników. Ale zrobił też coś, co nie udało się nikomu z nich: rozbił trwające od lat układy w zespole aktorskim. Dąbrowski zaczął od bratania się z teatralnymi gwiazdorami. Gdy jednak wystąpili przeciwko niemu i poszli na skargę do urzędu marszałkowskiego, dyrektor zmienił front. Najpierw zaryczał z bólu jak ranny łoś (wołał "zdrada!"), a potem z zaskakującą konsekwencją zaczął utrudniać życie swoim niedawnym faworytom. Triumf dyrektora nie byłby warty odnotowania, gdyby nie zbudował czegoś w zamian. Tymczasem z premiery na premierę przybywało argumentów za tym, że Dąbrowski i teatr poradzą sobie bez "grzejących ławę" gwiazdorów. I to właśnie - a nie dokopanie przeciwnikom i zachowanie stołka - jest największym sukcesem Dąbrowskiego. Zbudował nowy zespół Dramatycznego, dał szansę wielu młodym aktorom. Na awanturze skorzystali widzowie. Można złośliwie zauważyć,