EN

13.09.2021, 09:31 Wersja do druku

„Pustka” w Akademii Teatralnej – zagadka bez odpowiedzi

"Pustka" na podstawie sztuki "Dream Works" Iwana Wyrypajewa w reż. Cezarego Kosińskiego w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w Polska Times.

fot. Bartek Warzecha

„Pustka” według Wyrypajewa pozostaje dla mnie przynajmniej częściowo zagadką. Za to jako robota teatralna to bardzo porządny produkt.

„Pustka” w Teatrze Collegium Nobilium to przedstawienie biorące za punkt wyjścia sztukę „Dream Works” Iwana Wyrypajewa z 2013 roku. Chociaż znakomity aktor Cezary Kosiński dodał do niej różne dodatkowe kawałki, łącznie z improwizacjami aktorów, którymi są studentki i studenci obecnego czwartego, a właściwie teraz już piątego roku warszawskiej Akademii Teatralnej.

Tęsknota za metafizyką

Tekst co do wymowy pozostaje dla mnie przynajmniej częściowo tajemnicą, zagadką. Za to jako robota teatralna „Pustka” to bardzo porządny produkt. Nie powalił mnie na kolana jak „Ludzie, miejsca i rzeczy” Duncana Macmillana, które zrobiła mniej więcej w tym samym czasie ze studentami kierunku muzycznego Anna Wieczur-Bluszcz. Ale niepokoi, zastanawia – a to już dużo.

O czym to jest? Nie do końca nawet wiadomo, gdzie to się dzieje. Bohaterowie noszą anglosaskie imiona, ale jedna z postaci przywołuje wspomnienie piosenek Anny Jantar. Większość akcji toczy się jednego wieczoru i nocy, aczkolwiek trzy finały dotyczą zdarzeń nieco późniejszych. To opowieść o spotkaniu towarzyskim grupy mężczyzn i kobiet z klasy średniej. Przychodzą pocieszyć kolegę, który stracił żonę. Oferują mu specyficzny typ kuracji. Przy okazji piją i narkotyzują się.

Początkowo wydaje się, że to przede wszystkim opowieść o stracie kogoś bliskiego. Tak zresztą reklamowany jest ten tekst w programie teatralnym. Ale potem chwilami tracimy z oczu owdowiałego Davida i jego pocieszycielkę Elisabeth, a na scenie dominuje arogancki, hedonistyczny Frank. Pustka jest pojęciem z filozofii buddyjskiej, na którą część bohaterów chętnie się powołuje. Ale możliwe, że chodzi o pustkę po stracie, a nawet o pustkę życia ludzi podpatrywanych przez nas.

Z przesłaniem mam kłopot. Ciężko wyczuć, na ile serio traktują Wyrypajew i Kosiński buddyjskie przypowieści i symbole. Chwilami można odnieść wrażenie, że widzą w nich mądrość, a chwilami, że z ironią traktują fascynację współczesnego, postmodernistycznego człowieka tym importem ze Wschodu religii mającej wypełnić coś, co wydaje się nie do wypełnienia: potrzebę metafizyki.

W programie teatralnym ksiądz Andrzej Luter twierdzi, że Wyrypajew poszukuje Boga i wzywa do tego nas. Ale te słowa odnoszą się do innego utworu. Tu jeśli taka zachęta się pojawia, to pośrednio. Metafizyczne elementy układanki (David rozmawia ze zmarłą żoną) można śmiało uznać za czysty symbol, a nawet za dramaturgiczną sztuczkę. Chwilami mam zresztą wrażenie, że padające tu potoki słów to jedynie komunały. Ale diabli wiedzą, może to jest właśnie spektakl o nadobecności komunału w naszym życiu.

fot. Bartek Warzecha

Z tymi niejasnościami jesteśmy pozostawieni, przynajmniej ja czułem się pozostawiony, do samego końca. Oglądało się to z zaciekawieniem, czekając na odpowiedzi, które nie nadeszły. Cóż, tajemnica też jest jakąś ofertą.

Ta prawie realistyczna psychodrama, w której wszyscy się ranią, jak w „Kto się boi Virginii Woolf” Edwarda Albee'go, tylko miejscami zmienia się w coś na podobieństwo sennego majaku. Scena jest dobrze zorganizowana funkcjonalną scenografią Aleksandry Redy. A Kosiński nie przesadzając z dodatkowymi ozdobnikami pewnie prowadzi młodych aktorów.

Zbiorowy portret

Napisałem, że przez znaczną część spektaklu na scenie dominuje Frank. Tak wynika z tekstu i reżyserskiej koncepcji, daje to więc pole do popisu dla Krzysztofa Godlewskiego, który go gra. Znany mi już z Uciech staropolskich” Jarosława Kiliana, i z bardzo stylowych piosenek warszawskich śpiewanych w Kapeli Sztajer, student szarżuje, mnoży groteskowe efekty ale dlatego, że to ma być postać przeszarżowana.

Wyczuwa się w tej roli pewną trudność w wygrywaniu wszystkich tonów natury faceta sporo starszego, a jednak Godlewski ma rozliczne celne trafienia, znakomite momenty. To materiał na bardzo dobrego aktora, a właściwie już dobry aktor, w którym widzę coś, co jest kluczem do sukcesu: osobistą charyzmę wystającą zza kolejnych, granych postaci.

Uwagę przykuwa jednak także Paweł Brzeszcz w roli Lamy Johna, buddyjskiego kaznodziei sprowadzonego do tego towarzystwa jako atrakcja. To dokładne przeciwieństwo ekspansywnego, narzucającego innym swoją wolę i ton całej akcji Franka. Ta nieruchoma na ogół twarz z przyklejonym zagadkowym uśmiechem ciekawi i niepokoi tym mocniej, im bardziej nie wiemy, co się za nią kryje.

Młody aktor opowiadał, że miał trudność w zagraniu kogoś tak spokojnego i skoncentrowanego. I że osiągał tę koncentrację fizycznymi ćwiczeniami wywołującymi zmęczenie. Tym bardziej to malownicze, że można też odebrać tę postać jako potraktowaną ironicznie. Choć pewne jej wypowiedzi, zwłaszcza w finale, zdają się temu przeczyć.

Trzecią wybijającą się postacią jest Elisabeth Heleny Urbańskiej, jedyna nieznajoma w tym gronie przyjaciół od lat. Długo wycofana, milcząca, ma mniej więcej od połowy kilka popisowych kawałków, przede wszystkim tragikomiczny monolog o pingwinach dobierających się w pary. Ujawnia wtedy i potem dużą aktorską pomysłowość i temperament.

Nie twierdzę, że inne role są zagrane gorzej. Po prostu z logiki tekstu i reżyserskiego założenia wynika pewna niedookreśloność pozostałych postaci, łącznie z mężem, Davidem (Mikołaj Śliwa), nie umiejącym się rozstać z towarzyszką życia. Ignacy Martusewicz przykuwa jako Teddy uwagę głównie końcowym monologiem. Julia Borkowska (Betty), Monika Szufladowicz (Sally), Bernardetta Statkiewicz (w podwójnej roli Meryl i Strażniczki) oraz Jan Kwapisiewicz (Max) mają sugestywne momenty, ale częściej pełnią funkcję tła. Nie niosą tajemnicy jak Lama John czy Elisabeth. Nie dostają też okazji do zaprezentowania tylu aktorskich sztuczek co Frank.

Wszyscy razem stanowią jednak sugestywny portret grupowy. Co z niego wynika? Powtórzę raz jeszcze: poczucie niepokoju. Jest to w jakimś sensie świat uchwycony w momencie schyłku, zagłady wartości i moralnych stabilizatorów, co symbolizuje rozedrganie Franka pomiędzy żoną i kochanką, a nawet między żoną i jej poprzednim mężem.

O ile dramat owdowiałego Davida jest ponadczasowy i jednostkowy, o tyle w historii Franka kryje się społeczne uogólnienie. Nie da się tego uogólnienia precyzyjnie opisać, ale ono tu jest. To portret nas i dla nas. Myśli się o nim jeszcze długo po wyjściu z teatru na Miodowej.

Tytuł oryginalny

„Pustka” w Akademii Teatralnej – zagadka bez odpowiedzi

Źródło:

polskatimes.pl
Link do źródła

Autor:

Piotr Zaremba

Data publikacji oryginału:

12.09.2021 10:35