Od dwóch lat Teatr Syrena gra farsę "Klub hipochondryków", którą podpisała na afiszu niejaka Meggie W. Wrightt. Chociaż teatr przed premierą zapewniał, że jest to znana angielska komediopisarka, próżno jej szukać w brytyjskiej prasie - pisze Roman Pawłowski w felietonie w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.
Nie pisały o niej branżowe pisma "The Stage" ani "Variety", milczy na jej temat dobrze zazwyczaj poinformowany "Playbill". Tajemnicę rozszyfrowała dopiero jedna z lokalnych gazet w Trójmieście: Meggie W. Wrightt to podobno pseudonim Magdaleny Wołłejko, aktorki i żony jednego z wykonawców Piotra Polka. Nie jest to pierwszy wypadek pisania polskich sztuk współczesnych pod zachodnimi pseudonimami. Mija sześć lat od debiutu znanego polskiego dramatopisarza Ingmara Villqista [na zdjęciu]. W rzeczywistości sztuki opatrzone tym nazwiskiem napisał historyk sztuki z Chorzowa, którego ze Skandynawią łączy jedynie zamiłowanie do filmów Ingmara Bergmana i dramatów Augusta Strindberga. W obu przypadkach przyjęcie pseudonimu było decyzją racjonalną. Gdyby nie brzmiące obco nazwiska, autorzy ci prawdopodobnie nie przebiliby się ze swoimi utworami na scenę. Co nie znaczy, że pseudonim jest ich jedynym walorem. Chodzi o to, że bez niego byłoby trudniej przyciągną�