EN

20.10.2020, 11:14 Wersja do druku

Przedłużenie Redy

"Historia przemocy" wg Édouarda Louisa reż. Eweliny Marciniak w Teatrze im. Fredry w Gnieźnie. Pisze Sławomir Szczurek z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Natalia Kabanow

„Wyszorowałem prysznic, z którego korzystał, wlałem mnóstwo javelu do muszli sedesowej i umywalki (co najmniej dwa litry z okładem, to znaczy jedną całą butelkę półtoralitrową i drugą do połowy już zużytą). Wypucowałem, chociaż to może głupie, całą łazienkę, włącznie z lustrem, ponieważ tamtego wieczoru się w nim przeglądał, a raczej podziwiał swoje odbicie, wyrzuciłem do śmieci ubrania, bo ich dotykał, samo upranie ich by nie wystarczyło: nie wiem dlaczego, ale w przypadku pościeli wystarczyło, a w przypadku ubrań nie. Na kolanach wyszorowałem całą posadzkę, gorąca woda parzyła mi palce, ścierka do podłogi zdzierała z nich rozmiękłą skórę wąskimi, podłużnymi płatami, które zwijały się w ruloniki. Robiłem przerwy brałem głębokie wdechy, a tak naprawdę węszyłem jak zwierzę – zamieniłem się w zwierzę – w poszukiwaniu tego zapachu, który mimo moich usilnych starań wciąż się utrzymywał dokoła. Jego zapach nie znikał, z czego wywnioskowałem, że nie w pościeli ani nie w meblach, ale przetrwał na mnie. We mnie tkwił problem[1]". 

Wtuleni nierozerwalnie w siebie dwaj nadzy mężczyźni z plakatu „Historii przemocy”, spektaklu Teatru Fredry w Gnieźnie, już na zawsze pozostaną ze sobą związani. Jeden wigilijny wieczór, którego następstwo wymagało czynności opisanych powyżej, wywróci porządek bohatera. Problem, który w nim utkwił – utkwił dosłownie. Nieproszony. To znaczy cztery czy pięć razy za przyzwoleniem. Ostatni już nie. Błędem i swoistego rodzaju niedorzecznością okazało się oczekiwanie, że przypadkowo spotkany mężczyzna, zaproszony do domu, pomoże szukać zagubionego telefonu. Prędzej okaże się złodziejem. A wraz ze zdjęciami przyjaciół, bezpowrotnie utraci się coś dużo ważniejszego. Siebie samego. 

Rozpoczyna się łańcuch upokorzenia, którego będzie doświadczał Édouard (Piotr Nerlewski) podczas wizyty u siostry (Martyna Rozwadowska) i jej męża (Roland Nowak), wśród funkcjonariuszy policji na komisariacie, wreszcie w kontakcie z personelem medycznym szpitala w momencie oddawania krwi i przyjmowania terapii prewencyjnej. Rozpoczyna się także na naszych oczach prawdziwe studium historii zaznanej przemocy. Będzie ono przeobrażało się wraz z upływem czasu i doświadczeniami bohatera. Będzie trzeba przywołać smutne zdarzenia z dzieciństwa, by ze łzami w oczach opowiadać o gwałcie, bo inaczej nikt nie uwierzy. Okaże się przy tym, że odległe wspomnienia już tak nie wzruszają. Przejdziemy przez chęć opowiedzenia swojej traumy każdej napotkanej osobie. Pojawi się poczucie wyjątkowości, gdyż tylko my znamy prawdę i wiemy jak było. Poznamy, jak to jest być wykluczonym z własnej historii („ta sprawa należy do wymiaru sprawiedliwości”). Uświadomimy sobie, iż gwałt czasem bywa gorszy od śmierci. Dotrze w końcu do nas fakt, że to, co nas spotyka bywa następstwem naszych wyborów. A to czego tak bardzo pragniemy w momencie otrzymania, staje się przekleństwem i myślimy już tylko o tym, jak się z tego wycofać. Ignorujemy w drugich osobach to, co nam się nie podoba, wybiórczo traktujemy rzeczywistość i zachowujemy z niej to, co nam odpowiada w danej chwili. Prawda jest taka, że Édouard od pierwszej chwili zaczepienia przez Redę (Oskar Malinowski) wiedział, że zaprosi go do siebie. W książce czytamy, że chciał „ująć jego oddech w palce i rozprowadzić go sobie po twarzy”. 

Édouard przede wszystkim staje się ofiarą własnych pragnień. Pożądanie zawsze idzie w parze z rozkoszą i bólem. U podstaw ludzkich pragnień i zachowań leży potrzeba bycia kochanym i zaspokojenia głodu. Zdaje się, że każdy z bohaterów tej historii realizował swoje i nie było im po drodze. W pełni wyrażamy się jako ludzie w naszych intymnych relacjach. Leszek Kołakowski o moralności seksualnej pisał, że wybór w zasadzie ogranicza się do dwóch dróg: absolutnej doskonałości bądź absolutnego zepsucia, a żadne pragnienia nie pozostają naturalne moralnie[2]. 

fot. Natalia Kabanow

Ewelina Marciniak zwykła sięgać po historie wymykające się jednoznacznej ocenie. W tej niezaprzeczalnie mamy do czynienia z gwałtem. W „Śmierci i dziewczynie” będącej adaptacją powieści „Pianistka” Elfriede Jelinek główna bohaterka fantazjowała na temat bycia poddaną. Gdy doczekała się upragnionego gwałtu, sytuacja diametralnie się zmieniła. Człowiek musi uważać na dewiacje, na ten moment, w którym dostaje zabawki i kiedy mu się je odbiera. Gnieźnieński spektakl opowiada o czymś, co jest bezdyskusyjnie złe, okrutne i odrażające, ale co nas wciąga i czego czasem pragniemy. Ten gwałt jawi się nam jako siła stojąca poza jednoznaczną oceną, choć prawdziwie destrukcyjna. Bohater i jednocześnie autor „Historii przemocy” staje się przedłużeniem swojego oprawcy – Redy poprzez zupełne roztopienie się w świecie zewnętrznym. Nienawidzi ludzi, wstaje późno, odlicza godziny do końca dnia, staje się rasistą (Reda był Kabylem), nie myje się, chodzi nieszczególnie ubrany, chce być odstręczający jak jego historia. W jego ciele zamieszkała inna osoba. W spektaklu oprawca towarzyszy ofierze wszędzie, niejednokrotnie przedzierając się pod scenografią. 

Przykro mi, ponieważ siła tej historii i prozy Édouard Louisa zostały zmarnowane na przedstawienie, które zionie stereotypową wizją osób homoseksualnych. Tak jakby tylko im zdarzały się przygodne stosunki seksualne, święta spędzone zamiast z rodziną, w gronie przyjaciół i na odśpiewywaniu największych arii z repertuaru Marii Callas. W rezultacie w spektaklu stanowiącym studium przemocy nie otrzymaliśmy przemocy właśnie. Reda Malinowskiego jedynie wygląda jak dres, jest ucharakteryzowany. Jego głos i ruchy są zwyczajnie miękkie, delikatne. Siła fizyczna jest tutaj zaledwie zalążkiem oprawcy, jakim winien się stać, jest niewystarczająca. Jeżeli zaś zwykłe gadanie kierowcy tira z żoną grane na scenie przez Nowaka i Rozwadowską (są rewelacyjni!) przyćmiewają tą tytułową, wielką historię to znaczy, że coś jest nie tak. Zabrakło u tej dwójki z plakatu podstaw – dobrego aktorstwa. Bez tego cała misternie utkana reszta, na czele z majstersztykiem wizualnym, jak to u Marciniak bywa, też się przewróci a raczej utopi. Zbyt łagodnie potraktowała ich reżyserka. Zupełnie nie rozumiem doboru aktorów. Biorąc pod uwagę fakt, iż grali gościnnie, sięgnąć należało po sprawdzonego już we współpracy między innymi w „Morfinie” w Teatrze Śląskim – Pawła Smagałę, który dramatu Édouard nie sprowadziłby jedynie do obniżonego i zastraszonego tonu głosu.   

To przecież historia, która przydarzyć się mogła każdemu, niezależnie od płci czy orientacji seksualnej. Każda historia jest nasza! Przydarza się jednak jednostce słabej. A w konfrontacji z taką osobą zawsze znajdzie się ktoś, kto ją wykorzysta. Skrzywdzi. Ściągając po części sama na siebie problemy, otrzymujemy obraz świata, w którym nikt takiej osobie nie pomoże, bo słabym w tym świecie się raczej nie pomaga. Autor tej powieści, napisał ją w poszukiwaniu bólu, bo tylko on jest prawdą, a sama prawda nas zjada. Tego nieznośnego bólu nie zobaczyłem na gnieźnieńskiej scenie. 

[1] E. Louis, Historia przemocy, Warszawa 2018, s. 9

[2] L. Kołakowski, Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań, Kraków 2006, s. 152

___

Édouard Louis 

„Historia przemocy”

przekład: Joanna Polachowska

reżyseria: Ewelina Marciniak 

adaptacja: Jan Czapliński 

Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie, obejrzany spektakl: 9 października 2020

występują: Martyna Rozwadowska, Michał Karczewski, Oskar Malinowski (gościnnie), Piotr Nerlewski (gościnnie), Roland Nowak, Dominik Rybiałek (gościnnie)

___

Sławomir Szczurek – mieszka w Katowicach, z wykształcenia filolog polski, wielki miłośnik teatru.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne