"Madame Butterfly" Giacomo Pucciniego ma w repertuarze każdy szanujący się teatr operowy. To klasyka, a kolejne spektakle z reguły nie bardzo się między sobą różnią. Na scenie zazwyczaj króluje papierowy domek tonący w powodzi równie papierowych - bo to takie japońskie - kwiatów, najczęściej różowych. Czyli Cepeliada w wersji: jak Europa wyobraża sobie Japonię. W założeniu publiczność powinna rozpłakać się po raz pierwszy przy pojawieniu się na scenie dziecka, potem przy scenie pożegnania z nim. Tylko jakoś dziwnie nie płacze już od jakiegoś czasu. Polska premiera "Madame Butterfy" odbyła się wcześnie, bo już w cztery lata po pokazaniu przez Pucciniego ostatecznej wersji opery - 28 maja 1904 r. w Brescii z polską śpiewaczką ukraińskiego pochodzenia, Salomeą Kruszelnicką jako Butterfly. Dzieło wystawione w Teatrze Wielkim z Gemmą Bellincioni w roli tytułowej spodobało się warszawskiej publiczności i krytyc
Tytuł oryginalny
Pożegnanie Cepeliady
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie nr 127