EN

27.02.2023, 10:59 Wersja do druku

Potrzeba innego

„Orkiestra Titanic” Christa Bojczewa w  reż. Mariusza Siudzińskiego  w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Karol Rawski w portalu Teatrologia.info.

fot. Greg Noo-Wak / mat. teatru

Powoli idziemy na dno – świat pęka i tonie, a nam niewiele pozostaje do zrobienia. Przynajmniej nie w pojedynkę. O tym w dużej mierze opowiada historia bohaterów Orkiestry „Titanic” – o złamanym życiu i samotności, o staczaniu się i bezradności. Włóczędzy z dramatu Bojczewa przywdziewają w realizacji Mariusza Siudzińskiego maskę klaunady, stając się jeszcze bardziej absurdalnymi w przestrzeni zapomnianej przez Boga i ludzi stacyjki, na której nic się nie zatrzymuje. Tym dość oryginalnym ruchem reżyser nie tylko odchodzi od dotychczasowych realizacji – przede wszystkim Krystyny Meissner z Wrocławskiego Teatru Współczesnego z 2007 roku i inscenizacji Rudolfa Zioły zarówno z Teatru Wybrzeże (2007), jak i późniejszej wystawionej w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu (2012) – ale także pozwala na eksploatowanie jeszcze głębszych pokładów groteski obecnych w tekście i w gruncie rzeczy pogłębia tragiczny wymiar sztuki. Już nie włóczędzy, a więc już nie bohaterowie predestynowani do jakiegoś ruchu, ale klauni podejmują działania, z których w konfrontacji z ich sytuacją można się jedynie śmiać.

Wspaniale ten stan zawieszania postaci w rzeczywistości oddaje przygotowana przez Grzegorza Nowaka scenografia. Opuszczona stacja kolejowa pozostaje więzieniem – nie wiemy, gdzie się znajduje, bo została pozbawiona nazwy, tak samo zresztą jak i czasu. Wskazówki z wiszącego nad wejściem do budynku zegara dawno odpadły. Urządzenie niczego już nie odmierza, bo w zasadzie po co miałoby to robić? Nie jesteśmy ani w miejscu, ani w czasie, wrzuceni w przestrzeń istniejemy razem z bohaterami z chwili na chwilę w całej tej przygodności.

Po scenie walają się śmieci, stojący w rogu kosz jest bezużyteczny, raz na jakiś czas po torze przejedzie pociąg, co wywoła popłoch i ekscytację wśród bohaterów. Obudzeni nadzieją, będą ustawiać się w rzędzie, czekając na jego zatrzymanie, gotowi do odegrania tylokrotnie ćwiczonego scenariusza, jednak jego zrealizowanie nie wydarzy się. Marzenia pozostaną marzeniami, a tak pieczołowicie zbudowany przez scenografa świat stacji – pułapką.

Doko (Mariusz Słupiński), Meto (Mariusz Siudziński), Prodan (Robert Latusek) i Ljubka (Elżbieta Zajko) będą trwać w swoistej stagnacji. Znalazłszy się na marginesie społecznym, przegrywając walkę z własną przeszłością, staczają się coraz bardziej w alkoholizm. Sami w zasadzie nie wierzą w szansę na opuszczenie dworca. Ich działania to puste gesty – bezpieczne, bo pozbawione mocy sprawczej, a co za tym idzie, także odpowiedzialności, przed którą uciekają w sztuczne raje. Widać to zwłaszcza w niesamowicie emocjonalnej scenie, gdy w tak hermetycznym środowisku zdejmują swoje maski i dzielą się między sobą tragicznymi historiami. Doko zagłodził ukochaną niedźwiedzicę, wymieniając jej jedzenie na alkohol, Meto siedział w więzieniu, Prodan stracił pracę, Ljubka była wykorzystywana… Żadne z nich nie chciało takiego życia i nikt nie ma siły, by stanąć z nim twarzą w twarz.

fot. Greg Noo-Wak / mat. teatru

Sytuacja zaczyna ulegać zmianie, gdy na stacji pojawia się Harry (Mikołaj Chroboczek) – wprowadzający odrobinę nadziei iluzjonista, który sprawia, że bohaterowie zaczynają wierzyć w możliwość zmiany. Widać to przede wszystkim w kreacji Zajko, która świetnie prowadzi postać skrzywdzonej kobiety oczarowanej nagle nie tyle stacyjnym gościem, ile przynoszonym przez niego ratunkiem. Aktorka od samego początku balansuje między lekkim szaleństwem, rozpaczą, wybuchami gniewu a radością, zrozumieniem i ciepłem, które łatwo dostrzec przede wszystkim w jej interakcjach ze Słupińskim. Odgrywany przez niego Doko, choć w początkowych partiach spektaklu zdaje się pełnić rolę drugoplanową, urasta w końcu do najważniejszej postaci wygłaszającej ostatni i najtragiczniejszy monolog, który w wykonaniu artysty mocno wybrzmiewa.

Finał dramatu nie pozostawia złudzeń. Nawet przybycie Harry’ego, odgrywanego przez Chroboczka dość stonowanie na tle tej ciekawej gromadki, nie przynosi ratunku. Może od samego początku podkładanie wiary w iluzję było naiwne, ale dało bohaterom coś, czego apodyktyczny Meto dać im nie umiał – wspólnotę i nie w rozpaczy, w której każdy zresztą był tak naprawdę sam, a w działaniu.

„Alle zusammen” wypowiedziane przez magika otwiera zupełnie nowy poziom interakcji między postaciami i nawet tarcia zręcznie odgrywane przez Siudzińskiego i Latuska, zdają się nie wpływać na obrany kierunek happy endu. Czynnikiem rozsadzającym dążenie do szczęśliwego zakończenia jest brak odpowiedzi na pytanie „co dalej?”. Aktorzy bardzo dobrze oddają entuzjazm spowodowany długo wyczekiwaną zmianą. Wywołujące euforię zatrzymanie się pociągu, równie szybko powoduje wybuch paniki. Okazuje się bowiem, że wagon to tylko kolejna forma ucieczki od rzeczywistości.

Z pomocą znów przychodzi Harry i jego gwóźdź programu – wielkie znikanie. Bohaterowie po kolei rozpływają się jak w iluzjonistycznej sztuczce. Nie robią tego jednak spokojnie i spektakularnie jak w cyrkowym show, a raczej z narastającą niepewnością, stawką jest przecież ich bycie albo niebycie. Finał stanowi dopełnienie budowanej w spektaklu grozy. Samotny Doko miota się po scenie, szukając innych, którzy zniknęli, i kwestionując własne istnienie. Dobitnie pokazuje to słabość podmiotu, który sam siebie nie może utwierdzić w tym, że jest. Niezbędna jest sieć relacji nie tylko z innymi ludźmi, ale także ze światem jako całością. Pozostały samotnie bohater wskazuje jasno, że jego znikanie rozpoczęło się od śmierci Katji – ukochanej niedźwiedzicy.

Zespołowi Teatru Jaracza udało się zręcznie wykorzystać groteskowy potencjał sztuki, nie czyniąc zadawanych przez nią pytań o ludzką kondycję przytłaczającymi i zwyczajnie nudnymi. Śmiech rozbraja patos, a jednocześnie nie przykrywa tego, co stanowi o sile jego przekazu. Zwłaszcza w obecnych czasach, w których doświadczenia pandemiczne przyspieszyły jedynie proces atomizacji społeczeństwa, a kolejne kryzysy i powodowany przez nie lęk przysłaniają wspólnotową perspektywę, często zmuszając człowieka do postrzegania świata w sposób nakierowany na siebie samego .

Orkiestra „Titanic”. Autor: Christo Bojczew; tłumaczenie: Hanna Karpińska; reżyseria, opracowanie muzyczne: Mariusz Siudziński; scenografia: Grzegorz Nowak; ruch sceniczny: Tomasz Dajewski; iluzjonista: Marek Corelli; reżyseria świateł: Łukasz Schwiperich; przygotowanie wokalne: Izabela Połońska. Występują: Mariusz Słupiński, Mariusz Siudziński, Robert Latusek, Elżbieta Zajko, Mikołaj Chroboczek. Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi, premiera 18 lutego 2023.

Tytuł oryginalny

Potrzeba innego

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła