EN

20.02.2025, 14:03 Wersja do druku

Pojeździć ferrari w Krakowie

Uważam, że w muzyce nie chodzi o dobre śpiewanie, a o zbudowanie wspólnoty. Jestem przekonany, że muzyki nigdy nie tworzy się samemu, nawet gdy się wykonuje wokalną partię czy koncertuje samotnie przed publicznością – mówi Philippe Jaroussky, francuski śpiewak operowy, kontratenor, gość festiwalu Opera Rara w Krakowie. Rozmawiał Tomasz Domagała na stronie DOMAGAŁAsięKULTURY.

fot. PAP/EPA/ Yoan Valat

Tomasz Domagała: Patrząc wstecz na twoją karierę i wszechstronność, zapytam przewrotnie: kim jest dzisiaj Philippe Jaroussky?

Philippe Jaroussky: Mam wrażenie, że wciąż jestem tą samą osobą, co kiedyś, a więc przede wszystkim muzykiem. Zawsze czułem, że jestem lepszym muzykiem niż skrzypkiem, lepszym muzykiem niż wokalistą i tak dalej. Prawdopodobnie również dlatego występuję od czterech lat jako dyrygent, najbardziej bowiem lubię robić muzykę z ludźmi, nieważne w jakiej funkcji występując z nimi na scenie. Gram też dużo na pianinie, ale robię to dla siebie, jestem bowiem bardzo kiepskim pianistą, jestem również skrzypkiem, gram na akordeonie i oczywiście śpiewam.

Tomasz Domagała: Czy możesz trochę rozwinąć tę kwestię robienia muzyki z ludźmi?

Philippe Jaroussky: Oczywiście, od początku kariery miałem trochę łatwiej, bo dość szybko zazwyczaj udawało mi się nawiązać nić porozumienia z orkiestrami, z którymi pracowałem. Jest to bardzo cenna umiejętność, ponieważ uważam, że w muzyce nie chodzi o dobre śpiewanie, a o zbudowanie wspólnoty. Może zabrzmiało to teraz nieco pretensjonalnie, ale gdy po pierwszej półgodzinie pracy z orkiestrą – nawet taką, z którą jeszcze nie grałem – czuję coś na kształt porozumienia dusz, od razu o tym mówię, praca bowiem w takiej sytuacji to dla mnie czysta przyjemność. Zresztą będąc częścią zespołu, staram się zawsze mieć na uwadze to, co słyszę, zarówno w kwestii muzyki, jak i głosów towarzyszących mi artystów. Jestem bowiem przekonany, że muzyki nigdy nie tworzy się samemu, nawet gdy się wykonuje wokalną partię czy koncertuje samotnie przed publicznością. Jako że często zdarzało mi się pracować z dyrygentem, który wartość śpiewaka mierzył skalą jego posłuszeństwa, traktując go jak głupawego pieśniarza, nic niewiedzącego o muzyce, jej stylu, ani tym, jaki jest właściwie cel jego występu (przepraszam za karykaturę), czułem się nierzadko sfrustrowany, dlatego też postanowiłem w pewnym momencie sam stanąć za pulpitem. Wciąż mi nie po drodze z całym tym systemem, w którym sposób myślenia dyrygenta o muzyce decyduje o tym, jak ja mam ją tworzyć. Dla mnie bowiem taka współpraca nawiązuje się wewnątrz trójstronnej relacji – śpiewacy, dyrygent, orkiestra. Czasem miałem nawet z tego powodu nieprzyjemności, ponieważ jako śpiewak lubię czasem porozmawiać bezpośrednio z orkiestrą, co nie zawsze spotyka się z entuzjazmem dyrygenta. A ja uwielbiam przestrzeń, w której wszyscy możemy ze sobą swobodnie rozmawiać. Oczywiście są dzieła muzyczne kompozytorów takich jak Verdi, Wagner czy Strauss, które na to nie pozwalają, bo nie ma tam po prostu na to czasu, ale już w muzyka barokowa świetnie się na taką „rozmowę” nadaje, pozwala ona zresztą zachować jej kameralnego ducha. Jako dyrygent staram się więc przede wszystkim zachować pokorę. Weźmy na przykład wczorajszą próbę. Zapytałem koncertmistrza Roberta, czy ma coś jeszcze do powiedzenia orkiestrze, bo uważam, że jest to niezwykle istotne. Potem wypowiedzieli się również muzycy, bo czuli się do tego przeze mnie zachęceni. Dla mnie jako dyrygenta to idealna sytuacja, a to dlatego, że jestem tam po pierwsze po to, żeby pomóc moim muzykom i moim solistom, po drugie – żeby zbudować dla nich platformę porozumienia. Robię to od czterech lat i nie wiem, czy zrobię w tej profesji wielką karierę, ale czuję, że jestem na swoim miejscu. I choć oczywiście każdego dnia uczę się wielu nowych rzeczy – przez dwa ostatnie dni na przykład próbowaliśmy tylko ze smyczkami, dziś wejdą do gry oboje, trąbki, rogi, które są przecież od smyczków zupełnie inne, trzeba więc im będzie nadać odpowiedni rytm – bardzo optymistycznie patrzę w moją dyrygencką przyszłość.

Tomasz Domagała: Jakie są cienie kariery tak wspaniałej jak twoja?

Philippe Jaroussky: Nie wiem, czy można to nazwać cieniem, ale bardzo trudno przychodzi mi uprawianie zawodu śpiewaka operowego. Jak już nadmieniłem wcześniej, od zawsze chciałem po prostu tworzyć muzykę, zacząłem więc dość wcześnie, nie myśląc wtedy w ogóle o tego rodzaju karierze. Ominęły mnie również wszelkie zajęcia aktorskie, nie miałem więc żadnego teatralnego doświadczenia. Kiedy więc zostałem śpiewakiem, kreowanie postaci okazało się dla mnie trudne, a to dlatego, że bycie kimś innym nigdy nie było dla mnie komfortowe. O wiele łatwiej przychodzi mi wykonywanie recitali czy tworzenie muzyki niż na przykład posługiwanie się własnym ciałem. Jest mnóstwo kolegów, którzy uwielbiają się ruszać, ja wolę stać. Oczywiście proces tworzenia postaci w operze wciąż daje mi wiele przyjemności, aczkolwiek moja droga do satysfakcjonujących rezultatów jest trochę dłuższa niż u innych. Kiedy zaczynałem karierę wokalną, byłem stosunkowo młody, teraz więc coraz mocniej odczuwam liczbę występów. Gdy zaczynałem dwadzieścia pięć lat temu, byłem jednym z pierwszych, którzy śpiewali dość wysoko, byłem szybki i skuteczny, pojawiło się więc mnóstwo propozycji. Oczywiście łatwo przyzwyczaiłem się do wielu rzeczy, nie zastanawiając się nad ich konsekwencjami. Po dwóch, trzech latach zaczęły się problemy: pierwsze kłopoty z głosem czy permanentny refluks. Powinienem zacząć rezygnować, bo część proponowanych mi utworów była zbyt trudna dla mojego głosu, ale z drugiej strony bałem się, że przestanę być obecny, publiczność zaś całkowicie straci mnie z pola widzenia. Śpiewałem więc na siłę i pojawił się kryzys. Trafił mi się wtedy okres, gdy prawie całkowicie straciłem przyjemność śpiewania, jak zawsze zresztą w sytuacji, gdy pojawia się presja i lęk. Jako że miałem na swojej drodze zawodowej szczęście spotykać fantastycznych ludzi (w tym mojego nauczyciela śpiewu, tego samego od dwudziestu pięciu lat), odbudowałem swoją technikę i wróciłem na scenę silniejszy. Prawdopodobnie również dlatego sam zostałem nauczycielem, uznałem bowiem, że warto przekuć owe dramatyczne doświadczenia w coś dobrego, pomagając przy tym startującym w zawodzie młodym ludziom. Oni zresztą dzisiaj naprawdę nie mają łatwo, bo ciągle muszą coś udowadniać: że są dobrymi solistami, że mają piękny głos i odpowiednią emisję, muszą pokazać, że śpiewanie w różnych językach nie sprawia im kłopotu, że są dobrymi aktorami, wreszcie obsesyjnie dbać o prezencję, w dzisiejszych czasach bowiem wygląd zewnętrzny jest bardzo ważny. Gdy ci teraz o tym opowiadam, zdałem sobie sprawę, że miałem w tym zawodzie dużo szczęścia; zapłaciłem oczywiście za to swoją scenę, ale jednak jestem szczęściarzem. Jako początkujący śpiewak miałem na przykład zaszczyt i przyjemność zaśpiewać z Cecilią Bartoli, oczywiście bardzo się bałem, ale gdy zobaczyłem, że ona mi całkowicie zaufała, pomyślałem wtedy pierwszy raz, że może i w zawodzie śpiewaka uda mi się coś osiągnąć. Tego lata znowu spotkamy się na scenie, nie mogę się już doczekać.

Tomasz Domagała: To twoje wspomnienie jest bardzo dobrym wstępem do mojego kolejnego pytania. Czy jako młody chłopak marzyłeś o takiej karierze, takim życiu?

Philippe Jaroussky: Marzyłem, a jakże! Mam jednak wrażenie, że te dwadzieścia kilka lat temu mogliśmy jeszcze marzyć na całego, dziś zaś – z powodu rozwoju internetu i mediów społecznościowych – marzymy jakby trochę mniej. Ciekawe, że nasze pokolenie nastolatkami stawało się w wieku czternastu, piętnastu lat, dziś ta granica przesunęła się w dół, dzieciństwo kończy się więc tak gdzieś około lat jedenastu. W związku z tym dzisiejsze pokolenie młodych ludzi jest o wiele bardziej praktyczne i pragmatyczne, marzy więc również nieco bardziej powściągliwie, mając świadomość, że marzenia mogą przynieść również rozczarowanie. Na początku myślałem o sobie, że nie jestem dobrym skrzypkiem, miałem też przekonanie, że nie będę nigdy solistą, ale mając dziesięć lat, wygrałem szkolny konkurs śpiewu i złapałem bakcyla. Tak naprawdę zacząłem ćwiczyć śpiew dopiero w wieku osiemnastu lat, a więc bardzo późno, ale ja nigdy muzyki nie traktowałem jako czegoś koniecznego. Dla mnie była ona cały czas przyjemnością, a motywację do działania dawała mi moja wrodzona ciekawość. Pojawiały się oczywiście wątpliwości – to a propos cieni kariery, o które pytałeś wcześniej – schodziłem ze sceny niezadowolony z występu, i pojawiała się natychmiast gonitwa negatywnych myśli: że ludzie są rozczarowani, że nie zasługuję na pieniądze, które mi zapłacili, a dlaczego właściwie ja, nie ktoś inny, i tak dalej. Po czterdziestce się to na szczęście zmieniło, staram się bowiem  teraz traktować wszystko, co mi się przydarza jako bonus. Gdy myślę o moich początkach, wydaje mi się, że teraz byłyby one dużo trudniejsze, jeśli jednak za kilka lat okaże się, że powinienem przestać śpiewać, zrobię to bez żalu, może więcej będę wtedy dyrygował, może więcej uczył. Zobaczymy.

Tomasz Domagała: Niezwykle często przyjeżdżasz do Krakowa. Czy znajdujesz w tym mieście coś szczególnego?

Philippe Jaroussky: Rzeczywiście, pierwszy raz przyjechałem do Krakowa jakieś dwadzieścia lat temu, żeby zastąpić chorego Briana Azawę i zaśpiewać Vivaldiego. Ta wizyta stała się początkiem pięknej przyjaźni z waszym miastem, które obok Paryża, Berlina, Madrytu czy Barcelony jest jednym z najczęstszych miejsc moich artystycznych podróży. Dzieje się tak między innymi dlatego, że znajduje się tu wspaniała orkiestra, z którą uwielbiam pracować, myślę tu o Capelli Cracoviensis. Gdy się z nimi spotkałem pierwszy raz, nikt mnie nie znał, przywitaliśmy się, otworzyłem partyturę i zajęliśmy się muzyką – coś pięknego. Wydaje mi się, że prowadzący tę orkiestrę znakomity dyrygent Jan Tomasz Adamus dba o nią w sposób szczególny. Dla mnie na przykład jako artysty niezwykle odświeżający jest fakt, że w ciągu roku pracuję z kilkoma różnymi orkiestrami – przyjeżdżając do Krakowa zauważyłem, że Jan Tomasz Adamus myśli podobnie, zapraszając do współpracy ze swoimi muzykami różnych dyrygentów i solistów. To niezwykle ważne, bo takie spotkania są dla artystów świeżym powiewem: okazją do konfrontacji z innym spojrzeniem, szansą nabycia doświadczenia czy tak istotnego w zawodzie muzyka ogrania. A propos tego ostatniego, to na naszej pierwszej próbie poczułem, że Capella Cracoviensis funkcjonuje jak znakomicie naoliwiona maszyna, możliwe to jest jednak tylko wtedy, gdy zespół dużo gra, dużo ze sobą pracuje. Niektórzy dyrygenci myślą, że orkiestra gra znakomicie z powodu tego, że to oni stoją na jej czele, tu jednak od razu wiadomo, że oni zawsze grają świetnie, rolą dyrygenta jest więc co najwyżej się w tę ich przećwiczoną strukturę wpasować i zagrać po prostu razem z nimi. Przyznam się, że dla mnie praca z tą orkiestrą jest jak przejażdżka ferrari. Przy „Mitridate” na przykład potrzebowałem ich absolutnego wsparcia – dużo tam bowiem akompaniamentów, recytatywów, zmian tempa, a więc tego wszystkiego, co jest niemożliwe do osiągnięcia dla dyrygenta, gdyby chciał grać przeciwko orkiestrze. I muszę powiedzieć, że od razu to wsparcie otrzymałem, przy całkowitym zaangażowaniu zespołu, który – miałem takie uczucie – ciągle czerpie z tej pracy przyjemność. Wspaniałe doświadczenie.

Tomasz Domagała: Jesteśmy świadkami najpotężniejszej rewolucji technologicznej w dziejach, której towarzyszą gwałtowne zmiany społeczne: prawa kobiet, społeczności LGBT, ekologia itp. Czy ma to wpływ na twoją pracę, na muzykę w ogóle?

Philippe Jaroussky: W pewnym sensie tak. Gdy ogląda się dzisiaj stare nagrania koncertów Filharmoników Berlińskich czy Wiedeńskich z czasów Herberta von Karajana, uderza przede wszystkim brak kobiet w tych orkiestrach. To jest szokujące, ale jeszcze te kilkadziesiąt lat temu – nie było ich niestety. Dziś na szczęście składy mieszane orkiestr to codzienność, tak samo jak kobiety dyrygentki, koncertmistrzynie czy przedstawicielki innych muzycznych profesji. Inna sprawa to ciągła potrzeba popularyzacji muzyki klasycznej. Sam wywodzę się ze środowiska, w którym miłość do muzyki klasycznej nie była taka oczywista, dlatego jako uznany już w świecie artysta ciągle staram się edukować innych, choćby używając zainteresowania mediów czy sieci społecznościowych. Opowiadam na przykład, jak muzyka zmieniła moje życie, a potem okazuje się, że występuję przed prawie pełną salą ludzi o podobnym życiowym doświadczeniu! Zdecydowałem się również otworzyć w Paryżu akademię, żeby stworzyć dla dzieci przestrzeń, w której mogą rozpocząć swoją przygodę z muzyką. Wszystko jest za darmo (dziękuję przy okazji moim partnerom), udostępniamy naszym podopiecznym instrumenty, otaczamy ich fachową opieką. Właściwie to staram się robić dla innych to, co kiedyś ktoś zrobił dla mnie, i myślę, że jeśli pomogę zmienić życie choć kilku osobom, to już było warto! W ten sposób bowiem również zmieniamy świat, przynajmniej taką mam nadzieję.

Tomasz Domagała: A co z publicznością – czy uważasz, że ona też się zmienia?

Philippe Jaroussky: Zacznę od czegoś innego, a mianowicie od tego, że do wykonywania muzyki na najwyższym poziomie, na różnych polach zostały na szeroką skalę dopuszczone nie tylko kobiety, ale również osoby z różnych powodów na muzycznych salonach świata do tej pory nieobecne. W operze więc i w balecie funkcjonuje obecnie mnóstwo artystów reprezentujących różne środowiska czy różne kultury, a dzieje się tak dlatego, że wartością samą w sobie stała się różnorodność. Jest to o tyle ważne, że duża część publiczności, zwłaszcza ta konserwatywna, widząc po drugiej stronie czwartej ściany świat dużo bardziej zróżnicowany, złożony z wielu nieoczywistych odcieni, siłą rzeczy się na niego otwiera i poszerza swoje horyzonty. Z drugiej strony inna część widowni, ta mniej uprzywilejowana, ma wreszcie swoją reprezentację, może więc przyjść do opery i poczuć się w niej jak u siebie. Tu oczywiście natychmiast pojawia się problem ekonomicznej dostępności biletów, choć sprawa się komplikuje, bo choć wiele osób deklaruje, że bilety na koncert muzyki klasycznej są dla nich za drogie, to 300 euro na show Lady Gagi nie jest problemem. Pozostańmy jednak przy tym, co my, muzycy, możemy z tym zrobić, i tu warto wspomnieć o idącej w dobrym kierunku polityce największych instytucji, jak na przykład Opera Paryska, które rozumiejąc potrzebę większego otwarcia się na społeczne zapotrzebowanie, kreują różnego rodzaju programy, włączające w przestrzeń sztuki także osoby o gorszym statusie ekonomicznym. 

Tomasz Domagała: Przemocowa hierarchia w świecie muzyki, pięknie pokazana w filmie „Tar” Todda Fielda  – to prawda czy mit?

Philippe Jaroussky: Bardzo dobry film, widziałem. W tej kwestii w muzyce klasycznej naprawdę dużo się dzieje, pojawiają się oczywiście tematy związane z #metoo, ale chyba rzeczywiście najwięcej uwagi poświęca się obecnie presji psychicznej, jaką wywierali na współpracownikach dyrygenci czy inne osoby przy władzy; presji, przy pomocy której zniszczono naprawdę wielu ludzi. Obecnie we Francji to ważna kwestia i  pojawia się na ten temat naprawdę mnóstwo doniesień medialnych, uważam jednak, że należy podchodzić do tej rewolucji bardzo ostrożnie, czasem bowiem opinia publiczna zbyt szybko wydaje na kogoś wyrok. Powstaje więc przestrzeń do nadużyć skutkujących zniszczeniem dobrego imienia i wykluczeniem kogoś, kto został niesłusznie oskarżony, a przecież i takie przypadki mają miejsce. Wracając do twojego pytania: oczywiście, że muzykę klasyczną tworzą także ludzie lubiący władzę i nadużywający jej, gdy się nadarzy taka okazja. Jest to rzecz jasna jeszcze bardziej smutne, gdy są przy okazji świetnymi muzykami, choć to w żaden sposób nie usprawiedliwia ich postępowania. W  przypadku konkretnie Tar, rzecz wydaje mi się jeszcze bardziej skomplikowana, niektórzy bowiem artyści – jej postać stanowi tu dobry przykład – są tak zwanymi „cudownymi dziećmi”. Cechuje takie osoby niezwykła uczuciowość sprzężona z pewnego rodzaju niedojrzałością, skutkująca na przykład kompletnym brakiem empatii dla innych. Dochodzi do tego również nieumiejętność spojrzenia na robienie tego, co się kocha, jak na pracę. Nie było tu oczywiście moim celem usprawiedliwiać bohaterki tego filmu, a tylko nazwać pewien problem. Osobiście niezmiennie uważam, że przekraczanie granic w sztuce wobec innych osób jest niedopuszczalne, choć czasem naprawdę trudno je rozpoznać. Jesteśmy oczywiście muzykami, ale chyba przede wszystkim jednak ludźmi, wzajemny szacunek i życzliwość wobec innych powinny więc być dla nas priorytetem. 

Tomasz Domagała: Rozmawiamy w kraju przyfrontowym, niedaleko stąd mają miejsce regularne naloty bombowe. Czy zastanawiasz się, jakie są powinności artysty wobec wojny?

Philippe Jaroussky: Koncertując od dwudziestu pięciu lat, uświadomiłem sobie ostatnio przemianę refleksji, z jakimi ludzie przychodzą do mnie osobiście bezpośrednio po koncercie. Mniej więcej od dekady deklarują najczęściej, że istotna była dla nich już sama możliwość przyjścia na mój koncert w świecie otoczonym chaosem. Rozumiem to tak, że wielu z nich traktuje muzykę klasyczną jako pewnego rodzaju schronienie, ucieczkę od rzeczywistości. To także wytchnienie od wszechobecnych smartfonów oraz mediów społecznościowych oczywiście, rodzaj przedziwnej terapii, którą my, artyści im w pewien sposób zapewniamy. Nie wiem, czy to jest powinność artysty, ale tak się dzieje.

Tomasz Domagała: To jak w filmie „Kompletnie nieznany” Jamesa Mangolda, opowiadającym o wczesnym etapie kariery Boba Dylana. Jest tam zresztą przepiękna scena, ilustrująca to, o czym powiedziałeś. Ogłoszono właśnie zagrożenie nuklearną zagładą ze strony Sowietów, związane z kryzysem kubańskim, wielu więc Amerykanów ucieka z miasta (pytanie dokąd i po co), w tym koleżanka Dylana, wystraszona komunikatami medialnymi gwiazda ówczesnej muzyki Joan Baez. Biegnie ulicą i nagle się zatrzymuje, widzi bowiem otwarte drzwi do piwnicy, w której jej kolega, młodziutki, introwertyczny muzyk Bob Dylan występuje przed swoją wierną publicznością, słuchającą go z równie zapartym tchem, co wcześniej. Piękna definicja obowiązku, połączona z piękną jej ilustracją…      

Philippe Jaroussky: Jest jeszcze na pewno obowiązek używania swojej uprzywilejowanej pozycji w sposób polityczny. Na przykład nieprzyjmowanie zaproszeń do krajów, które z różnych powodów powinno się omijać, co muszę przyznać nie zawsze jest łatwe ze względu na wielką machinę produkcyjną, jaką jest zaplanowana trasa koncertowa. Osobiście na przykład od dłuższego czasu nie śpiewam w Rosji, nie tyle przez wojnę w Ukrainie (zaczęła się dużo później niż mój bojkot), ile z powodu nieludzkiego prawa skierowanego przeciw społeczności LGBT+, której jestem częścią. Nie lubię tak otwarcie politykować, ale nie wyobrażam sobie wizyty w kraju, w którym osoby podobne do mnie idą do więzienia, ja z kolei jestem tolerowany, bo jestem znanym gejem odnoszącym światowe sukcesy. To się oczywiście wszystko zmienia, w jednych krajach jest lepiej, w innych gorzej, ale ważne jest, żeby takich spraw nie tracić z radaru.

Tomasz Domagała: Rzecz, o której marzy Philippe Jaroussky, ale jest ona jeszcze przed nim…

Philippe Jaroussky: Marzę, żeby napisać książkę, mam swoją historię i chciałbym ją po prostu opowiedzieć. Zamknąć się w swoim domu w Normandii, podziwiać krajobrazy i pisać. Oraz spędzać więcej czasu z ludźmi, których lubię.

Tomasz Domagała: Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko ci tego wszystkiego z całego serca życzyć. Dziękuję za inspirującą rozmowę.

Philippe Jaroussky: Ja również dziękuję. Gdy książka będzie gotowa, z przyjemnością wyślę ci egzemplarz! 

Tytuł oryginalny

Pojeździć ferrari w Krakowie – rozmowa z Philippem Jaroussky’m gościem festiwalu Opera Rara

Źródło:

DOMAGAŁAsięKULTURY

Link do źródła

Autor:

Tomasz Domagała

Data publikacji oryginału:

17.02.2025

Wątki tematyczne