EN

9.10.2023, 16:21 Wersja do druku

Po bożemu

„Antygona” Sofoklesa w reż. Piotra Kurzawy w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Szymon Białobrzeski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Karolina Jóźwiak / mat. teatru

Mam wrażenie, że zrecenzowanie przedstawienia opartego na arcydziele pokroju Antygony zawsze stanowi niemałe wyzwanie. Z jednej strony wydaje mi się za każdym razem, że staję przed dziełem dobrze mi znanym ze względu na warstwę fabularną, z drugiej zaś strony niezmiennie czekam na kogoś, kto odkryje opracowywany materiał na nowo – zaprezentuje swój pomysł na motywacje postaci, budowanie dramaturgii, ekspresję bohaterów czy budowę świata przedstawionego. Podobne oczekiwania miałem i tym razem. Czy Piotrowi Kurzawie udało się im sprostać?

Są na pewno elementy, za które warto pochwalić reżysera. Jednym z nich jest podejście do postaci. Ciężar emocjonalny nie został przerzucony wyłącznie na tytułową protagonistkę. Każdy z bohaterów ma swoje własne intencje, co zresztą wspaniale prezentują aktorzy. Szczególnie dobrze widać to w roli Kreona (Szymon Kuśmider), którym targają nie mniejsze dylematy niż u samej Antygony (Bernadetta Statkiewicz). Zresztą sam reżyser podkreślał relację tychże postaci:„Okazało się, że tak naprawdę ten konflikt polega na starciu się dwóch światopoglądów – racjonalnego i duchowego”. Motywacje bohaterów nie zostały więc poddane wartościowaniu, przez co ich dylematy moralne nabrały mocy, pozwoliły wybrzmieć różnicom między Antygoną a Kreonem. Dodatkowo, każda z postaci została wyróżniona przez niepowtarzalną ekspresję, bardzo dobrze współgrającą z jej charakterem. Koryfeusza (Dominik Łoś) wyróżnia jego niepełnosprawność, tak dobrze oddająca bezradność w konfrontacji z władcą; Hajmon (Jakub Kordas) komunikuje się w ciągłym napięciu; Kreon niezależnie od sytuacji stara się desperacko pokazać swoją dominację; strażnik (Paweł Krucz) z każdym zdaniem zdaje się kurczyć w sobie; natomiast Antygona emanuje niezmywalną dumą. Ciężko tutaj mówić o pomysłach rewolucyjnych, jednak należy docenić pomysłowość z jaką zarysowano każdą z postaci. Niestety, zarys to nie wszystko. Przez większość czasu jednostki są bierne, nie wchodzą w interakcje ze światem przedstawionym. Co więcej, nie wchodzą za często w fizyczne interakcje ze sobą nawzajem. Można by pomyśleć, że w taki sposób oddano należyty szacunek tekstowi Sofoklesa, nie przykryto go niepotrzebnymi dodatkami. Jest to jednak w moi przekonaniu myślenie złudne – w spektaklu udało się bowiem przenieść podstawową treść utworu, lecz nie jego ducha. Duch miałby prawo zaistnieć dopiero wtedy, kiedy postacie zostałyby w jakiś sposób dostosowane do wrażliwości twórcy, przetworzone przez wewnętrzny filtr. Tak jednak się nie stało, przez co każdy akt charakteryzuje się niczym innym jak zachowawczością.

Co więcej, bezpieczne wybory nie skończyły się na postaciach. Kostiumy użyte w spektaklu służą wyłącznie dysonansowi poznawczemu. Nie odzwierciedlają one bowiem epoki, w której osadzona jest historia, nie przenoszą nas również do współczesności, są jakby pozostawione w zawieszeniu. Niektóre z nich dopasowałbym do archeologów, inne do zaniedbanych domatorów, a jeszcze inne do dostojnych panien. Ciężko jednak doszukać się tutaj jakiejś metody, która wzbogaciłaby samą historię.

Sprawa wygląda trochę inaczej z przestrzenią i scenografią. Jest ona dość spójna, acz minimalistyczna. Składa się głównie z monumentalnej ściany z tyłu sceny, uszkodzonej kolumny, płaskiego stopnia i urn z prochami Eteokla i Polinika. Przestrzeń nie przeszkadza bohaterom, zadziwia, lecz nie odwraca uwagi od tego, co najważniejsze. Znowu jednak czegoś jej brakuje. Jest bowiem pozbawiona przedmiotów, mebli, ozdób czy narzędzi, które mogłyby wejść w dialog ze znanym nam przecież tekstem autora „Elektry”. Stanowi wyłącznie tło dla dialogów czy monologów. Podobnie wykorzystuje się tu muzykę. Pobrzmiewa ona w kilku momentach, jednak nigdy nie jest dosadna, okazyjnie podbudowuje emocje drzemiące w postaciach.

Ciężko więc jednoznacznie krytykować inscenizację Piotra Kurzawy, nie dokonuje ona bowiem żadnego rodzaju świętokradztwa wobec tekstu źródłowego. Nie sposób jednak uniknąć wrażenia, że oprócz kilku naprawdę ciekawych pomysłów, reżyser stał jakby w rozkroku, przez co stworzył dzieło nie wyróżniające się niczym szczególnym. Wyeksponował ekspresję bohaterów, jak i zaostrzył konflikt Kreona z Antygoną, jednak nie odważył się poeksperymentować z sama formą eksponowania tej antycznej historii. Zrealizował ją po bożemu, problem w tym, że – jak mniemam – większość osób siedzących na widowni Antygonę przedstawioną po bożemu poznała już w szkole. Zatem chyba jednak bardziej jestem zawiedziony, myślałem, że właśnie ten spektakl pozwoli widzom poszerzyć horyzonty i porzucić szkolne schematy na dobre.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła