„Iwona, księżniczka Burgunda” Witolda Gombrowicza, reż. Lena Frankiewicz, Teatr Polski w Bielsku-Białej. Pisze Wanda Świątkowska, członkini Komisji Artystycznej XI Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej i Europejskiej „Klasyka Żywa”.
Lena Frankiewicz w pierwszych minutach inscenizacji Iwony, księżniczki Burgunda dookreśla, co uznaje za ustanowioną i praktykowaną dziś Gombrowiczowską „formę”. Oglądamy świat glamour, blichtru, błyszczącej elegancji, bogactwa, przeestetyzowanego piękna i przede wszystkim – doskonałego ciała, a to znaczy ciała ulepszonego, poprawionego i nie-naturalnego. Scenografia Agaty Stanuli uwidacznia ten koncept przez niemal ogołocenie sceny, która staje się wybiegiem modowym, utrzymanym w tonacji złota, czerwieni i bieli. Lustrzana tafla podłogi imituje nowobogacki design, biało-złote wyspy to miejsce pokazów i prezentacji, czerwone kurtyny przypominają zaś, że jest to spektakl dla naszych oczu. W przestrzeń działań włączona zostaje również widownia bielskiego teatru – z pozłacanymi lożami, balkonem, pluszem siedzeń. W świetle reflektorów, doskonale widoczni również my, widzowie, bierzemy udział w tym przedstawieniu. Jesteśmy w samym centrum społeczeństwa spektaklu – zmuszeni do performowania, a zarazem bacznie obserwowani, fotografowani.
Dwór Króla Ignacego (w tej roli Grzegorz Sikora) poddany jest reżimowi formy i kultowi pięknych ciał, a zarazem tej formy pilnie strzeże jako podstawy swego funkcjonowania i tożsamości. Już w pierwszej scenie Królowa Małgorzata (Marta Gzowska-Sawicka) odwijana z bandaży pokazuje dworowi nową (kolejną, lepszą) twarz. Dwórki z powiększonymi ustami wdzięczą się w przegiętych pozach, mężczyźni noszą marynarki zszyte na plecach, które imitują sznurowane gorsety, mające tuszować niedoskonałości bezkształtnych, wylewających się ciał. Wystylizowane pozy na leżakach przypominają o konieczności pilnowania każdego gestu, ruchy, pozycji. Ukłony dworu wzorowane są na voguingu – przestylizowanym tańcu inspirowanym pozami modelek w magazynach mody.
Nic dziwnego, że gdy wkroczy w ten świat „bezforemna”, zwyczajna i dojrzała Iwona, zakwestionuje jego podstawy, hipokryzję pozorów i hegemonię spektaklu – a to wywoła przemoc. Anita Jancia w roli Iwony podważa zasadę przymusu pokazu samą swą obecnością, milczeniem, naturalnością. Stoi „normalnie”, siada „po ludzku”, nosi luźne dżinsy i rozciągniętą koszulkę. Brak makijażu czy biustonosz bez push-up, jak widać, wystarczą by zostać Inną. Aktorka jest piękna naturalnym pięknem – jej winą jest to, że go nie ogrywa, nie pokazuje, nie wpasowuje się w konwencję. Udramatyzowany w mistrzowskim skrócie przez Gombrowicza mechanizm kozła ofiarnego musi skończyć się sceną z „karaskami”. Lecz reżyserka zakończy spektakl inaczej, o czym za chwilę, na razie skupia się bowiem na tym, co wyzwala w dworze Iwona. Frankiewicz wiernie podąża tu za tekstem, rozgrywając precyzyjnie konfrontacje i prowokacje. Najbardziej brutalna jest chyba ta z Księciem Filipem (Michał Czaderna) i jego kolegami (Cyryl – Mateusz Wojtasiński i Cyprian – Grzegorz Margas), którzy nie tyle tresują uległą Iwonę, co właściwie się nią bawią, eksperymentują, jak daleko mogą się z nią posunąć. A uzurpują sobie prawo do wszystkiego – włożenia paluchów w jej usta, by rozciągnąć je w uśmiechu, obmacania, szturchania, w końcu Filip posiądzie to bezwolne ciało, bo nikt mu tego nie wzbroni. Włączona w tych scenach kamera i rzutowana na szerokość sceny transmisja każe nam na to patrzeć i widzieć w zbliżeniu każdy szczegół. Ponadto przypomina, że streamowanie w internecie jest przecież naturalną częścią pokazu, kreowania wizerunku, tworzenia atrakcji.
Bierność Iwony wyzwala na dworze brutalność, agresję i męską przemoc. Ignacy z Szambelanem za jej sprawą przypomną sobie doprowadzenie do śmierci innej kobiety, Filip zgwałci Izę, Król „z pozycji majestatu” zdominuje Królową. Szybko okazuje się, że reguły gry tego spektaklu ustanawiają mężczyźni, a spojrzenie, które decyduje o kanonach piękna, należy do nich. Iwona odmawia bycia „kobiecą”, czyli przedmiotem pożądania, obiektem seksualnym. I za to zginie, a nie za włosy pod pachami. Królowa, Iza i dwórki podporządkowały się regułom gry, ale to właśnie wobec nich stać Iwoną na czułe, ledwo dostrzegalne gesty. Jej odmowa jest świadomą decyzją i buntem – mówi „nie” męskiemu światu i męskim fantazjom.
Znaczącym elementem scenograficznym w drugiej części przedstawienia jest ogromna głowa z czerwoną kurtyną zamiast twarzy. Tam swoje siedlisko ma Iwona, tam chcą się dostać mężczyźni, próbujący dokonać mordu. To pusta twarz, bezformie, które prowokuje, przeszkadza, drażni. Brak w niej fasady, która przecież jest podstawą egzystencji dworu. Za bez-twarzą czai się jądro ciemności, bezkształt, który trzeba zniszczyć i zabić. Jednocześnie śpiąca tam Iwona okazała się jątrzącym wszystkich bez wyjątku groźnym elementem, ona dosłownie siedzi każdemu w głowie, więc trzeba wymyśleć przewrotny, groteskowy sposób, by ją unicestwić. Lecz, jak wspomniałam, Frankiewicz nie kończy spektaklu sceną udławienia się ością z karasia. Po niej i chwilowym wyciemnieniu sceny następuje jeszcze jedna – taniec nagiej Iwony. Bohaterka podnosi się i w ekstatycznym tańcu walczy o własną przestrzeń i wolność. W tym momencie nie jest pasywna – jest siłą: biologiczną, chtoniczną, bo jakby czerpiącą z ziemi i z mocnego osadzenia stóp na podłożu – w przeciwieństwie do voguingu dworu i przestylizowanych gestów rąk dam i szambelana. To taniec brutalny, mocny, cielesny i chcemy wierzyć, że to znak ocalenia i emancypacji, gdy wracają tu echem słowa Szambelana: „Umarła kobieta nie jest kobietą”, które tym razem nie brzmią jak gorzkie memento, a zapowiedź transgresji i wyzwolenia.
Inscenizacja Leny Frankiewicz sprowadza dramat Gombrowicza do jednej wykładni. Można dyskutować, czy ten binarnie rozlokowany świat zbudowany na opozycjach: piękno – brzydota, sztuczność – naturalność, męskie – kobiece, presja performansu i jego odmowa – nie kończy się dość oczywistymi rozpoznaniami, a „inność” Iwony, ograniczona do kwestii powierzchowności, nie skutkuje czasem dylematem: usta z botoksem czy nie? Doczepy czy nie? Depilacja czy nie?
Bielska Iwona, księżniczka Burgunda oferuje wizualnie atrakcyjne, efektowne i sugestywnie zagrane widowisko, ale jako diagnoza proponuje czarno-białe schematy, szybko ustawiając oceny i wartościowane, podczas gdy najważniejsze działania toczą się dziś w sferze szarości, poza jednoznacznością i binarnymi kategoriami, w przestrzeniach niedookreśleń i braku rozstrzygnięć – czy to kwestii płci, ciała, czy wyglądu.
Iwona, księżniczka Burgunda Witolda Gombrowicza, reżyseria: Lena Frankiewicz, scenografia: Agata Stanula, kostiumy: Krystian Szymczak, muzyka: Stefan Wesołowski, choreografia: Agnieszka Kryst, Teatr Polski, Bielsko-Biała, premiera: 17 maja 2025.