“Opętani” Witolda Gombrowicza w reżyserii Igora Gorzkowskiego w Teatrze Jaracza w Olsztynie – pisze Wiesław Kowalski.
Nie jest tajemnicą, że młody Gombrowicz nie stronił od czytania powieści Mniszkówny, Dołęgi-Mostowicza, Juliusza Germana czy Ireny Zarzyckiej. Niewykluczone, że właśnie te lektury były zarzewiem pomysłu napisania powieści brukowej, która przy całej swojej grafomańskości i szmirowatości, będzie jednocześnie czymś dużo bardziej wyrafinowanym. Zrodzony w 1928 roku koncept autor „Kosmosu” rozpoczął realizować dużo później, bo w roku 1939, a zatem już po ukazaniu się „Iwony, księżniczki Burgunda” i „Ferdydurke”. Stąd też teatralne inscenizacje „Opętanych” w swoich interpretacyjnych projektach nie stronią od szukania nawiązań do wcześniejszych tekstów Gombrowicza, ale też próbują rozczytywać opowieść o destruktywnej relacji panienki pochodzącej z wyższych sfer z prowincjuszem, gdzie osobowość i płeć, a także śmierć i życie będą ważnym atrybutem toczonego pojedynku, przez pryzmat „Operetki”, „Pornografii” czy „Bakakaju”. Taka też perspektywa towarzyszyła choćby Tadeuszowi Mincowi, kiedy przygotowywał w roku 1987 „Opętanych” w Teatrze Wybrzeże z Dorotą Kolak i Jackiem Mikołajczakiem (jego wcześniejszych realizacji we Wrocławiu i Warszawie nie miałem okazji obejrzeć), czy Ryszardowi Majorowi w Teatrze Współczesnym w Szczecinie z Danutą Stenką w roli Mai Ochołowskiej. Ma też tę świadomość Igor Gorzkowski eksplorując w swoim spektaklu charakterystyczne dla twórczości Gombrowicza antynomie zestawiające dziecięctwo z dojrzałością, wyższość z niższością w próbach ukazania całej złożoności natury ludzkiej i dualizmu otaczającego nas świata.
Igor Gorzkowski w swojej nie stroniącej od ironii i dystansu adaptacji „Opętanych” Gombrowicza postanowił pójść w kierunku obiektywnej wielogłosowości w rozszyfrowywaniu sensu ekscentrycznych znaków i czyni to na tyle konsekwentnie w zachowaniu stylu narracji, że nie wprowadza to żadnej dezorientacji w zagadkowość incydentów i zawiłą opowieść kryminalną, która toczy się pozwalając nie tylko Mai Ochołowskiej (Małgorzata Rydzyńska) przyglądać się otaczającej rzeczywistości, ale daje możliwość innym bohaterom przyglądać się jej samej. Wszystkim twórcom tej realizacji udało się przeformować prozę w doszlifowane w każdym calu widowisko, „domknięte” i zdyscyplinowane pod względem komunikatów mogących z trudem wydobywać się z całego gąszcza poszlak, domniemań i niedopowiedzeń. Efekt taki udało się osiągnąć dzięki bardzo wyrazistej i zdyscyplinowanej grze całego zespołu aktorskiego, niekiedy mocno transformacyjnej, pastiszowej, oraz inscenizacyjnym zabiegom, które pozwalają na zastosowanie środków ekspresjonistycznych intensyfikujących rysy poszczególnych postaci, ale zawsze współgrających z zastosowaną estetyką spektaklu, a także ze specyfiką wynikającą z gatunku i z charakteru prozy autora. Cała gama pojawiających się przeciwieństw, olśnień i uprzedzeń dynamizuje znacznie akcję zdeterminowaną w tym wypadku sporą dawką niedopełnienia i różnej maści fiksacji. Reżyser, pokazując pozbawioną ładu rzeczywistość, która nie potrafi odnaleźć swoich kolein, umiejętnie wykorzystuje całą pokrętność gombrowiczowskiego tekstu, zarówno w scenach ukazujących jego obsesyjność czy oniryczność, jak i tych wzmagających nastój psychozy, psychomachii i sytuacyjną absurdalność. W ten sposób niejasność scenicznych zdarzeń i obrazów nie traci nic ze swej dziwności, jednocześnie potęgując plastyką ruchu (ciekawe i wychodzące poza ilustracyjność rozwiązania ruchowo-gestyczne Ingi Pilchowskiej, również te eksponujące motywy erotyczne, ale i dziwaczność międzypostaciowych związków) to wszystko, co musi złożyć się na paradoksalnie logiczną całość.
Gorzkowski w poszukiwaniu sensów w polifonicznej strukturze znaków, zmierzwionych tropów i wydobywaniu „akcji” w zagadkowych i nie pozbawionych demoniczności relacjach między postaciami, nie próbuje niczego upraszczać, bardziej stawia na szukanie pytań, a nie gotowe odpowiedzi. Nie stara się absurdalnych okoliczności traktować ze śmiertelną powagą, pozwala aktorom w sytuacjach wzmagających tempo i rytm spektaklu na zagrania nawet farsowe, które jednak nie rozbijają tego, co jest walorem zespołowej gry wszystkich wykonawców. Pojawiające się w przedstawieniu balansowanie pomiędzy różnymi konwencjami, najczęściej jednak wychodzącymi poza czysty realizm, a idącymi w kierunku nie pozbawionego elementów ekspresjonistycznych teatru absurdu, nie zakłóca jednak w żaden sposób inscenizacyjnej jednorodności, która w formie osiąga pełną spójność i sugestywną wiarygodność zastosowanych środków wyrazu, nawet w tych scenach, które próbują rozbijać schematyczność i cykliczność zastosowaną w strukturze budowania dramatycznego napięcia.