„Ameryka" Julii Holewińskiej i Tomasza Szerszenia w reż. Julii Holewińskiej w Teatrze Polskim im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak.
W 1943 roku uznane wartości jakby stanęły na głowie. Urugwajski artysta Joaquin Torres Garcia na swoim rysunku America Invertida przedstawił kontury Ameryki Łacińskiej odwróconej o 180 stopni.
Ten symbol stał się dla Julii Holewińskiej i Tomasza Szerszenia impulsem do stworzenia niezwykle interesującego dramatu, w którym wytknęli światu chyba wszystkie absurdy i podłości jakich się dopuścił jeden człowiek tak wobec drugiego, jak i natury; chore relacje i zależności, zabijanie żywych istot, niszczenie przyrody. Stąd np. pojawiają się przed nami Isaura i Leoncio, stąd niesłuszne oskarżenie wobec dziewczyny, która nawet nie wiedziała, że jest w ciąży o zabójstwo nienarodzonego dziecka, a i powołanie na jedną z postaci, symbolizującej płuca świata, Amazonii, grana tu, chyba nieprzypadkowo przez jedną z najzdolniejszych młodych ukraińskich aktorek, Zhenię Doliak, która trafiła do nas w wyniku wojny.
A głównym bohaterem uczyniono Witolda Gombrowicza, polskiego pisarza od 1939 r., zrządzeniem losu, a ściślej wojny, zamieszkałego w Argentynie, któremu na bydgoskiej scenie, w nigdy nienapisanym dramacie, przykazano demaskować całe zło skolonizowanego niegdyś świata. Wcielający się w postać Gombrowicza Damian Kwiatkowski aktorsko spektakl zdominował. Ani na chwilę nie schodził ze sceny. Grał, nawet wówczas, kiedy przez dłuższy czas z boku, siedząc przy niewielkim biureczku mimiką, gestem prowokował sceniczne wydarzenia, komentował je swoim ciałem, rekwizytem, czasem nawet fragmentem kulisy. Kipiał od emocji, jednocześnie powściągliwie operował gestami. Można powiedzieć, że przeważnie trzymał się jednej kulisy. Ale ile przy niej widzowi powiedział, i ile go to kosztowało wiedzą tylko ci, którzy go w tej roli widzieli.
Pomimo dość pesymistycznej tematyki rzecz napisana i zrealizowana jest z ogromną dozą poczucia humoru. Duża to zasługa aktorów którzy w tej po trosze performatywnej a po trosze groteskowej formie doskonale się odnaleźli.
Bardzo interesująco dźwigała ciężar poniżenia zarówno jako niewolnica, jak i kobieta Emilia Piech. W widzach budziła tak współczucie i oburzenie w stosunku do panów- oprawców, jak i w wielu scenach śmiech, kiedy puszczała do nas znad łez przysłowiowe oko. Ale jako Sędzia spojrzeniem, głosem i postawą wywoływała u widzów już tylko ciarki na ciele.
Marcin Zawodziński znakomicie zaprezentował się w dwóch postaciach i jako Maradona, i jako podły seksista i rasista Leoncio. Zwłaszcza jako Diego, największa świętość Argentyny, wynoszona przez tłum na ołtarze, bawił do łez.
W stan oskarżenia postawiono Krzysztofa Kolumba, w którego wciela się dość komicznie, także dzięki tekstowi, Paweł L. Gilewski. Przydano mu też, jak i niektórym innym postaciom, polskie korzenie. Cała bowiem inscenizacja jest jedną wielką konfrontację Polski z Argentyną. I Polska nienajlepiej w tym zestawieniu wypada. Czyżby sugerowano także potrzebę odwrócenia i jej konturów? Wskazywałaby na to i muzyka Radosława Dudy, na początku kojarząca się z kontynentem południowoamerykańskim, później uniwersalna, elektroniczna a na końcu rozbrzmiewająca nutami poloneza, w rytm, którego wszystkie postaci tańczą.
Problematykę wspierają też pojawiające się na tle uniwersalnej przestrzeni projekcje wideo Tomasza Szerszenia, prezentujące np. obalane pomniki Krzysztofa Kolumba, czy oryginalne w formie, stylizowane np. na postaci rdzennej ludności, rzeźby Mai Krupińskiej.
Julia Holewińska i jako współautorka i jako reżyserka stworzyła rzecz wspaniałą. Każda kwestia, każda scena w tym spektaklu mają głębokie uzasadnienie. Dawno nie widziałam tak spójnej koordynacji słowa, gestu i obrazu.