O Solidarności, której czterdziestolecie świętowaliśmy w dwóch wielkich podgrupach, powstały swego czasu, równolegle do wydarzeń, co najmniej dwa ważne filmy – Robotnicy’80 Andrzeja Chodakowskiego i Andrzeja Zajączkowskiego i Człowiek z żelaza Andrzeja Wajdy, a ćwierć wieku potem cykl telewizyjnych etiud artystów kina, które przypomniała ostatnio TVP Polonia. Ciekawych, dowcipnych, przejmujących. Najsłabsza jest tam etiuda samego Wajdy, odcinającego jedynie kupony od swego świetnego i proroczego filmu. Jest w nim scena, która powinna wejść do historii sztuki filmowej: opis strajku relacjonowany przez Jerzego Radziwiłowicza. Kunszt aktora zaowocował jego absolutną naturalnością, Radziwiłowicz na naszych oczach po prostu staje się stoczniowcem, jednym z bezimiennych bohaterów sierpniowych wydarzeń. I jest to metamorfoza godna samej sprawy. De Niro by tego lepiej nie zagrał.
W teatrze na temat Solidarności powstały jedynie dwa przedstawienia, choć temat bywał podejmowany przez twórców przy innych okazjach, w tym takich jak Jerzy Jarocki, a sztukę o Lechu Wałęsie napisał na emigracji sam Sławomir Mrożek. Oba wspomniane spektakle mają telewizyjną formę. Jeden narodził się w początkach lat dziewięćdziesiątych, dekadę po wydarzeniach, na progu wolności. Gdy inni zajęli się nową epoką, Mikołaj Grabowski spojrzał wstecz, by zastanowić się nad fenomenem społecznej przemiany. Za podstawę scenariusza posłużyły mu reportaże ze strajku w Stoczni Gdańskiej, zatytułowane Kto tu wpuścił dziennikarzy?, wydane jeszcze w podziemiu, według pomysłu Marka Millera. Grabowski zachował nośny tytuł i w gronie aktorów łódzkiego Jaracza, którym wtedy kierował, rozegrał rzecz niemal bez scenografii, na gołej scenie, sam pozostając rodzajem narratora czy stale obecnego przewodnika. Reżyser i autor adaptacji zarazem sportretował zwykłych ludzi, szarych obywateli, jak się mówiło w poprzedniej epoce. Za to w przełomowym momencie, pokazując ich wielkość i małość jednocześnie. W spektaklu obserwujemy niekończące się, bo niekonkretne dyskusje, skręcające nagle w dziwne strony. Kto pamięta odbywające się wtedy wielogodzinne zebrania, podczas których każdy chciał się wypowiedzieć, odnajdzie tu ich atmosferę. Świadczyły one o wielkim przebudzeniu społecznym, tłumionym przez lata poczuciem beznadziei. Ludzie dyskutowali o wszystkim, byle tylko uczestniczyć, ucierać poglądy, brać udział. Zgodnie z zasadą, że gdzie dwóch Polaków, tam co najmniej trzy odmienne stanowiska. Ale Grabowski sportretował także wielkie kwestie i towarzyszące im emocje. Niektórzy z jego bohaterów zaczynają stawiać sobie pytania, których dotąd nie stawiali, a aktorzy, gdy o tym opowiadają, miewają łzy w oczach. Dekadę po wydarzeniach, które rozpoczęły zmianę ustroju, Grabowski uwiecznił Polaków lat osiemdziesiątych, uczestniczących w potężnej społecznej przemianie.
Drugie przedstawienie powstało przeszło dwadzieścia lat później, w ramach cyklu „Teatroteka”, napisane i wyreżyserowane przez dwóch rówieśników, należących do pokolenia dzieci twórców niezależnego i samorządnego związku zawodowego. Zakład doświadczalny Solidarność referuje historię szeregowej działaczki, o której opowiadają jej koledzy. Autor sztuki Szymon Bogacz i reżyser Adam Sajnuk konfrontują to, co działo się w latach osiemdziesiątych, z tym, co stało się potem, czyli z kostiumem i wystrojem wnętrz, opowiadającymi dokąd zaprowadziły bohaterów dziejowe wydarzenia. Ich spektakl będący zbiorem monologów ma oryginalną formę, komunikującą nam, że współczesne społeczeństwo – inaczej niż w latach osiemdziesiątych – jest sumą indywidualności, niemających ze sobą bezpośredniego kontaktu. Oprócz żywej narracji twórcy wprowadzają dystans i poczucie humoru, prezentując ludzi różnych zawodów, z różnych warstw społecznych. Tych, którzy świetnie się ustawili obok tych, którzy w ogóle nie skorzystali na zmianach. Spektakl Sajnuka i Bogacza, podobnie jak spektakl Grabowskiego, jest portretem zbiorowości, sporządzonym jednak trzydzieści lat po przełomie, już przez następne, inaczej ukształtowane, pokolenie. Jego bohaterka jest nieobecna, niczym tytułowa Solidarność. Twórcy stawiają w ten sposób pytanie, gdzie podziała się Sentymentalna Panna S., o której śpiewał niegdyś Jan Krzysztof Kelus. Dziś możemy je tylko powtórzyć.