EN

23.01.2023, 14:54 Wersja do druku

Mit co łączy, a nie dzieli

„1989" Marcina Napiórkowskiego, Katarzyny Szyngiery i Mirosława Wlekłego, koprodukcja Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie z Gdańskim Teatrem Szekspirowskim, grany na obu tych scenach. Pisze Wiesław Kowalski, członek Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Bartek Barczyk / mat. teatru

Pozytywny mit, pozytywny bit, pozytywny hit, taki co łączy, a nie dzieli. W takim pozytywnym nastroju wychodzimy z przedstawienia 1989, które przygotował Teatr Słowackiego w Krakowie wspólnie z Gdańskim Teatrem Szekspirowskim. W obydwu teatrach spektakle grane są przy pełnych kompletach i rano, i wieczorem. Trudno się temu dziwić, skoro dostajemy tak pojemny zastrzyk pozytywnej energii. Trzeba powiedzieć od razu, że w tym przypadku nie mamy do czynienia ze spektaklem roszczącym sobie prawo do bycia dokumentalno-archiwalnym zapisem wydarzeń czy najważniejszych dat, które doprowadziły do obrad Okrągłego Stołu w Pałacu Namiestnikowskim, ale raczej z próbą zinterpretowania tego, co aktywni uczestnicy tamtych dni i transformacyjni obserwatorzy wciąż jeszcze pamiętają, a co dla dorastających teraz Polaków może być już odległą historią. Jest to mocno zmodyfikowana i niepozbawiona wieloznaczności próba dyskursu z przeszłością, przywoływania z pamięci nie tylko samych faktów związanych z ulicznymi strajkami, stanem wojennym, atakami zomowców czy późniejszymi internowaniami, ale i wyobrażeń, różnych punktów widzenia czy zależności. Nie należy jednak zapominać, że mamy do czynienia z poetyką musicalu, który jest gatunkiem scenicznym opierającym się z reguły na pewnych symplifikacjach, niekiedy nawet bliskich banałowi, czego realizatorom udaje się – w moim mniemaniu – z powodzeniem uniknąć. Ponadto humor i dowcip, elementy komiksowych przerysowań, a także czuła na sceniczne nastroje muzyka, będąca mieszanką głównie rapu, soulu i R&B, nie pozwalają na jakąkolwiek afektację czy koturnowość.

1989, dla którego inspiracją był grany na Broadwayu Hamilton Lin-Manuela Mirandy, będący rapowaną historią powstania Stanów Zjednoczonych, to spektakl muzyczny pełną gębą, niemal w całości śpiewany, a raczej w przeważającej części rapowany, który ogląda się z wypiekami na twarzy nie tylko dlatego, że próbuje pokazać, choć czasami w dość ironiczny sposób, że Polak z Polakiem potrafią się jednak naprawdę dogadać i porozumieć. Na scenie widzimy najważniejszych bohaterów wydarzeń jakie miały miejsce w Polsce w latach osiemdziesiątych, ale nie zdjętych z pomnika. Pojawiają się najpierw Władysław Frasyniuk, Lech Wałęsa, Bogdan Borusewicz (Daniel Malchar), Jacek Kuroń, obok nich Jaruzelski (bardzo dobry Rafał Dziwisz), Kwaśniewski (Antoni Sztaba), Kiszczak (Dominik Stroka), Alfred Miodowicz (Wojciech Dolatowski)… . Nie mniejszą rolę odgrywają w tej poruszającej, wciągającej i momentami wzruszającej intymnością opowieści kobiety, żony opozycyjnych działaczy (Danuta Wałęsowa, Gaja Kuroń, Krystyna Frasyniuk, Alina Pieńkowska) i same działaczki (Anna Walentynowicz, Henryka Krzywonos – zapadające w pamięć role Małgorzaty Majerskiej i Dominiki Feiglewicz). Ich silny kobiecy głos, pełen determinacji i walki o normalność jest w tym spektaklu od sceny wyrzucenia ze stoczni Anny Walentynowicz tak samo ważny i silny, jak głos mężczyzn, których decyzje czy wybory dzisiaj próbuje się z taką łatwością deprecjonować. Ta feministyczna, herstoryczna płaszczyzna otwiera też nowe perspektywy i przestrzenie dla samej narracji, która staje się w różnorodności uczuciowo-emocjonalnej budulcem jeszcze bardziej humanizującym i osobistym.

Duże wrażenie robią zwłaszcza sekwencje rozgrywane w Ośrodku Odosobnienia dla Internowanych Kobiet w Gołdapi, podobnie jak te z ich codziennego, domowego życia, kiedy czekając na swoich walczących o lepszą przyszłość mężów musiały samotnie wychowywać dzieci i pielęgnować rodziców czy teściów, a także przeżywać swoje osobiste dramaty – utrata dziecka przez Henrykę Krzywonos, będąca skutkiem użycia wobec niej siły przez ZOMO, skargi Wałęsowej na męża, który rzadko się przed nią otwiera, a częściej wręcz unika, czy wreszcie dziecięca tęsknota córki Frasyniuka (Julia Latosińska) oczekującej wraz z bliską samobójstwa matką (Agnieszka Kościelniak) na powrót ojca. Mocnym, kulminacyjnym akcentem jest rapowany wspólnie przez wszystkie kobiety do Szklanek Young Leosi utwór o tym, jak wielka jest ich frustracja i w samotności przeżywane uczucia rozpaczy i gniewu. Równie silnie wybrzmiewa wątek Danuty Wałęsowej (Karolina Kazoń), wygłaszającej przemowę noblowską w Sztokholmie.

Autorom mocno zróżnicowanego, niebanalnego i szczerego, ale i momentami zaskakującego tekstu (Marcin Napiórkowski, Katarzyna Szyngiera, Mirosław Wlekły), którzy postanowili rozprawić się z naszymi mitami i pokazać bohaterów lat 1980-1989 jako zwykłych ludzi, pragnących naprawdę czegoś ważnego i istotnego, należą się szczególne słowa uznania, albowiem stworzyli spójną, do tego szlachetną i mądrą całość, która choć może być wspaniałą lekcją patriotyzmu, to jednak nie jest pozbawiona dystansu, lekkiego przymrużenia oka, przewrotności i akcentów ironicznych, które najdobitniej wybrzmiewają choćby w scenie z Chochołem czy kiedy jest mowa o nowej ordynacji wyborczej, a także w rapowanym przez Marcina Czarnika, grającego Kuronia, jednym z najlepszych tekstów „Łony” A co jeśli się uda?

Cały zespół Teatru im. Słowackiego (tancerze i aktorzy teatru muzycznego są tutaj w zdecydowanej mniejszości) odnajduje się w tej od początku do końca śpiewano-tańczonej konwencji (inne style muzyczne, jak pop, pojawiają się tylko okazjonalnie) znakomicie, ansamblowa lekkość i sprawność jest imponująca. Czuje się, że ten tekst, o niepodległościowych peregrynacjach ku wolności, aktorów niesie, energetyczne flow ich rozpiera, a widzów niejednokrotnie zaskakuje, budząc nie tylko uznanie dla samego wykonawstwa (wyraziste i ekspresywne wyrzucanie z siebie rapowanych fraz jest naprawdę wymagające, a od akustyka wymaga szalonej czujności, by tekst nie zgubił się pod naporem dźwięków czterech instrumentów użytych w aranżacjach), ale może przede wszystkim tęsknotę za wspólnotowym działaniem i jego jednoczącymi konsekwencjami. Bardzo dobry jest Rafał Szumera w roli Wałęsy, doskonale wypada Mateusz Bieryt jako Władysław Frasyniuk. Z ról żeńskich na szczególne wyróżnienie zasługuje Magdalena Osińska jako, pełna temperamentu w tanecznych scenach zbiorowych żona Kuronia, Gaja.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne