„1989" Marcina Napiórkowskiego, Katarzyny Szyngiery i Mirosława Wlekłego, koprodukcja Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie z Gdańskim Teatrem Szekspirowskim, grany na obu tych scenach. Pisze Wiesław Kowalski, członek Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Pozytywny mit, pozytywny bit, pozytywny hit, taki co łączy, a nie dzieli. W takim pozytywnym nastroju wychodzimy z przedstawienia 1989, które przygotował Teatr Słowackiego w Krakowie wspólnie z Gdańskim Teatrem Szekspirowskim. W obydwu teatrach spektakle grane są przy pełnych kompletach i rano, i wieczorem. Trudno się temu dziwić, skoro dostajemy tak pojemny zastrzyk pozytywnej energii. Trzeba powiedzieć od razu, że w tym przypadku nie mamy do czynienia ze spektaklem roszczącym sobie prawo do bycia dokumentalno-archiwalnym zapisem wydarzeń czy najważniejszych dat, które doprowadziły do obrad Okrągłego Stołu w Pałacu Namiestnikowskim, ale raczej z próbą zinterpretowania tego, co aktywni uczestnicy tamtych dni i transformacyjni obserwatorzy wciąż jeszcze pamiętają, a co dla dorastających teraz Polaków może być już odległą historią. Jest to mocno zmodyfikowana i niepozbawiona wieloznaczności próba dyskursu z przeszłością, przywoływania z pamięci nie tylko samych faktów związanych z ulicznymi strajkami, stanem wojennym, atakami zomowców czy późniejszymi internowaniami, ale i wyobrażeń, różnych punktów widzenia czy zależności. Nie należy jednak zapominać, że mamy do czynienia z poetyką musicalu, który jest gatunkiem scenicznym opierającym się z reguły na pewnych symplifikacjach, niekiedy nawet bliskich banałowi, czego realizatorom udaje się – w moim mniemaniu – z powodzeniem uniknąć. Ponadto humor i dowcip, elementy komiksowych przerysowań, a także czuła na sceniczne nastroje muzyka, będąca mieszanką głównie rapu, soulu i R&B, nie pozwalają na jakąkolwiek afektację czy koturnowość.
1989, dla którego inspiracją był grany na Broadwayu Hamilton Lin-Manuela Mirandy, będący rapowaną historią powstania Stanów Zjednoczonych, to spektakl muzyczny pełną gębą, niemal w całości śpiewany, a raczej w przeważającej części rapowany, który ogląda się z wypiekami na twarzy nie tylko dlatego, że próbuje pokazać, choć czasami w dość ironiczny sposób, że Polak z Polakiem potrafią się jednak naprawdę dogadać i porozumieć. Na scenie widzimy najważniejszych bohaterów wydarzeń jakie miały miejsce w Polsce w latach osiemdziesiątych, ale nie zdjętych z pomnika. Pojawiają się najpierw Władysław Frasyniuk, Lech Wałęsa, Bogdan Borusewicz (Daniel Malchar), Jacek Kuroń, obok nich Jaruzelski (bardzo dobry Rafał Dziwisz), Kwaśniewski (Antoni Sztaba), Kiszczak (Dominik Stroka), Alfred Miodowicz (Wojciech Dolatowski)… . Nie mniejszą rolę odgrywają w tej poruszającej, wciągającej i momentami wzruszającej intymnością opowieści kobiety, żony opozycyjnych działaczy (Danuta Wałęsowa, Gaja Kuroń, Krystyna Frasyniuk, Alina Pieńkowska) i same działaczki (Anna Walentynowicz, Henryka Krzywonos – zapadające w pamięć role Małgorzaty Majerskiej i Dominiki Feiglewicz). Ich silny kobiecy głos, pełen determinacji i walki o normalność jest w tym spektaklu od sceny wyrzucenia ze stoczni Anny Walentynowicz tak samo ważny i silny, jak głos mężczyzn, których decyzje czy wybory dzisiaj próbuje się z taką łatwością deprecjonować. Ta feministyczna, herstoryczna płaszczyzna otwiera też nowe perspektywy i przestrzenie dla samej narracji, która staje się w różnorodności uczuciowo-emocjonalnej budulcem jeszcze bardziej humanizującym i osobistym.
Duże wrażenie robią zwłaszcza sekwencje rozgrywane w Ośrodku Odosobnienia dla Internowanych Kobiet w Gołdapi, podobnie jak te z ich codziennego, domowego życia, kiedy czekając na swoich walczących o lepszą przyszłość mężów musiały samotnie wychowywać dzieci i pielęgnować rodziców czy teściów, a także przeżywać swoje osobiste dramaty – utrata dziecka przez Henrykę Krzywonos, będąca skutkiem użycia wobec niej siły przez ZOMO, skargi Wałęsowej na męża, który rzadko się przed nią otwiera, a częściej wręcz unika, czy wreszcie dziecięca tęsknota córki Frasyniuka (Julia Latosińska) oczekującej wraz z bliską samobójstwa matką (Agnieszka Kościelniak) na powrót ojca. Mocnym, kulminacyjnym akcentem jest rapowany wspólnie przez wszystkie kobiety do Szklanek Young Leosi utwór o tym, jak wielka jest ich frustracja i w samotności przeżywane uczucia rozpaczy i gniewu. Równie silnie wybrzmiewa wątek Danuty Wałęsowej (Karolina Kazoń), wygłaszającej przemowę noblowską w Sztokholmie.
Autorom mocno zróżnicowanego, niebanalnego i szczerego, ale i momentami zaskakującego tekstu (Marcin Napiórkowski, Katarzyna Szyngiera, Mirosław Wlekły), którzy postanowili rozprawić się z naszymi mitami i pokazać bohaterów lat 1980-1989 jako zwykłych ludzi, pragnących naprawdę czegoś ważnego i istotnego, należą się szczególne słowa uznania, albowiem stworzyli spójną, do tego szlachetną i mądrą całość, która choć może być wspaniałą lekcją patriotyzmu, to jednak nie jest pozbawiona dystansu, lekkiego przymrużenia oka, przewrotności i akcentów ironicznych, które najdobitniej wybrzmiewają choćby w scenie z Chochołem czy kiedy jest mowa o nowej ordynacji wyborczej, a także w rapowanym przez Marcina Czarnika, grającego Kuronia, jednym z najlepszych tekstów „Łony” A co jeśli się uda?
Cały zespół Teatru im. Słowackiego (tancerze i aktorzy teatru muzycznego są tutaj w zdecydowanej mniejszości) odnajduje się w tej od początku do końca śpiewano-tańczonej konwencji (inne style muzyczne, jak pop, pojawiają się tylko okazjonalnie) znakomicie, ansamblowa lekkość i sprawność jest imponująca. Czuje się, że ten tekst, o niepodległościowych peregrynacjach ku wolności, aktorów niesie, energetyczne flow ich rozpiera, a widzów niejednokrotnie zaskakuje, budząc nie tylko uznanie dla samego wykonawstwa (wyraziste i ekspresywne wyrzucanie z siebie rapowanych fraz jest naprawdę wymagające, a od akustyka wymaga szalonej czujności, by tekst nie zgubił się pod naporem dźwięków czterech instrumentów użytych w aranżacjach), ale może przede wszystkim tęsknotę za wspólnotowym działaniem i jego jednoczącymi konsekwencjami. Bardzo dobry jest Rafał Szumera w roli Wałęsy, doskonale wypada Mateusz Bieryt jako Władysław Frasyniuk. Z ról żeńskich na szczególne wyróżnienie zasługuje Magdalena Osińska jako, pełna temperamentu w tanecznych scenach zbiorowych żona Kuronia, Gaja.