Trudna miłość aktorki i rosyjskiego podoficera skończyła się wybuchem najgłośniejszej afery kryminalnej XIX-wiecznej Warszawy. Pisze Leszek Szymowski w Rzeczpospolitej dodatku Rzecz o Historii.
„1 lipca rano przyjechał Bartieniew, powiedział: »zabiłem Manię«. Na moje zapytanie »kogo«, odpowiedział, że zabił Wisnowską. Jednocześnie Bartieniew oddał mi swoje szlify. Obudziłem adiutanta i posłałem go dowiedzieć się, czy to prawda" - zeznanie tej treści złożył przed Warszawskim Sądem Okręgowym rotmistrz grodzieńskiego pułku huzarów lejbgwardii nazwiskiem Aleksander Lichaczew. To on był jednym z dowódców rosyjskiego garnizonu stacjonującego w Warszawie. Wojskowy opowiedział czteroosobowemu składowi sądzącemu, że z początku nie wierzył w tę relację, gdyż żołnierz Aleksander Bartieniew zachowywał się spokojnie, a przecież, gdyby rzeczywiście popełnił zbrodnię, byłby wzburzony i rozemocjonowany. Rotmistrz uważał, że pijany Bartieniew wymyślił coś sobie i usiłuje ściągnąć na siebie uwagę kolegów z garnizonu. Z powagi sytuacji zdał sobie sprawę dopiero kilkadziesiąt minut później, gdy adiutant potwierdził wiadomość, a na miejscu zbrodni zjawili się żandarmi i wojskowy prokurator. Kilka godzin później zabójstwo przy ulicy Nowogrodzkiej w warszawskim Śródmieściu stało się głównym tematem rozmów mieszkańców. Oto bowiem ofiarą zbrodni padła jedna z dwóch najbardziej popularnych w tamtym czasie aktorek teatralnych. Jeszcze bardziej szokujące było to, że stało się to tuż przed jej wyjazdem do Ameryki, który miał zapoczątkować jej międzynarodową karierę. Dziś o tej historii przypomina piękny pomnik na grobie Wisnowskiej na Starych Powązkach, tuż przy głównym wejściu. Jeden z tych, które nie ucierpiały podczas wojen.