EN

24.02.2023, 12:17 Wersja do druku

Marazm, niespełnienie i przemijające życie wg Levina

„Wzrusz moje serce” Hanocha Levina w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Katarzyna Harłacz w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Krzysztof Bieliński

„Wzrusz moje serce”, znakomitego izraelskiego dramatopisarza Hanocha Levina, opowiada o beznadziejnej miłości prostego człowieka, zwanego groteskowo Sędzią Lamką, do piosenkarki nazywającej się słodko Lalalalą. Miłości beznadziejnej, bo nieodwzajemnionej i w dodatku infantylnej. Duża dawka humoru, dystans i luz, z jakim zostały pokazane starania Sędziego względem wybranki jego serca, były rozbawiające, ale też sprzyjały refleksji na temat głupoty, do jakiej może posunąć się człowiek w ślepym dążeniu do swych nierealnych marzeń.

Sędzia Lamka w imię naiwnej miłości do kobiety, która dosyć swobodnie traktowała uczucia, krok po kroku grzęźnie w niemocy życiowej. Jego miłość jest ślepa. Tylko czy ślepa miłość jest naprawdę miłością? Czy bardziej nie kocha się wtedy swoich iluzji? I czy można być tak ślepym, by nie chcieć konfrontować się z rzeczywistością? Bohater swoim zachowaniem wzbudzał litość, a czasami nawet pogardę. Ale gdyby się zastanowić, również nad sobą (do czego zachęca sztuka), każdy z nas czasami postępuje podobnie, choć być może w innej dziedzinie. Ile razy życie pokazuje nam inną drogę niż wybraliśmy, a my uparcie nie chcemy tego zauważyć? Pszoniak, przyjaciel Sędziego Lamki, kilkakrotnie puentował zachowanie zakochanego: życie mija, a potem i tak będzie koniec. Czasami tkwimy za długo w iluzji, a ono przemija obok nas.

Spektaklowi towarzyszyła muzyka na żywo, co było nawiązaniem do życia głównej bohaterki, która pragnęła być piosenkarką, i dawało poczucie niekończącej się imprezy, wiecznego haju i ucieczki od ponurej rzeczywistości. Dodatkowo muzyka pięknie podkreślała ważne momenty oraz służyła jako dodatkowy element pobrzmiewania różnych odgłosów z przestrzeni. W spektaklu pojawiały się też bardzo ciekawie wplecione elementy choreografii – były to proste, rozrywkowe ruchy wiecznie uśmiechniętych chłopaków, będących wielbicielami Lalalali. Adoratorzy przez cały spektakl nie wypowiedzieli żadnej kwestii, co było świetnym argumentem podkreślającym, że właściwie ich rola w życiu tej kobiety nie polegała na głębokiej komunikacji, czy wyrażaniu jakichkolwiek idei – byli tylko jej chwilową zabawką, prostą przyjemnością.

Oprócz głównego tematu niespełnionej, ślepej miłości, innym wątkiem był motyw przyjaźni Sędziego z Pszoniakiem oraz kwestia nudnego małżeństwa Pszoniaka i dziwnego zachowania jego żony, która całe ich wspólne życie spędziła w łóżku, narzekając na wszystko, i głośno domagając się od męża codziennego rytuału herbaty. W tle tych wszystkich zdarzeń czaił się marazm, poczucie niespełnienia życiowego i jakaś niewysłowiona tęsknota za innym, lepszym życiem, ale gdzieś indziej, w innym świecie – świetnie, choć bardzo delikatnie i niedosłownie zostało to poczucie beznadziejności wyrażone w dramacie Levina.

Bardzo dobra gra aktorska, szczególnie Grzegorza Damięckiego kreującego Pszoniaka, charakteryzowała się swobodą oraz wyraźnym zacięciem komediowym przy dużej naturalności i bezpretensjonalności w zachowaniu. W dodatku jego rola wzbudzała sympatię widzów, albowiem Pszoniak, jako jedyny, próbował świadomie reagować i komentować otaczającą rzeczywistość.

Tytuł oryginalny

Marazm, niespełnienie i przemijające życie wg Levina

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Katarzyna Harłacz

Data publikacji oryginału:

23.02.2023