„Ława przysięgłych” Ivana Klimy w reż. Jakuba Krofty w Teatrze Ateneum w Warszawie, pokaz online. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Jak to jest „czarna komedia” - czytam na stronie Teatru - to ja jestem baletnicą. Najmocniej przepraszam, ale tam naprawdę nie było z czego się śmiać, rzecz jest raczej przerażająca niż śmieszna. Choć w sumie - może i zależy od tego, kto ogląda.
Mamy oto posiedzenie tytułowej ławy przysięgłych, która musi wydać wyrok w sprawie zabójstwa. Kłopot w tym, że skład jest niepełny (swoją drogą - co się stało z szóstym ławnikiem?), adwokat oskarżonego rezygnuje przed rozpoczęciem obrad, brakuje wreszcie oskarżonego. Sędzia jednak (znakomita Maria Ciunelis) nie widzi problemu, ława ma wydać wyrok. Ławnicy więc konfrontują się z własnym sumieniem, ze strachem, ale i ze sobą – jest wśród nich jeden, który nie ma w ogóle żadnych wątpliwości co do winy oskarżonego, a jakoś podejrzanie dużo wie o innych ławnikach (świetny Grzegorz Damięcki). Oskarżony się w końcu znajduje, dodajmy, że w stanie niekompletnym, a ława wydaje wyrok przy jednym głosie sprzeciwu, ten ławnik jako jedyny odważył się być nie tylko uczciwy, ale i odważny, dobrze wiedząc, jaką może zapłacić za swój sprzeciw cenę. I mielibyśmy piękne, mimo wszystko optymistyczne zakończenie, ale jest jeszcze ostatnia scena...
Mamy tu narysowany trochę jak w krzywym lustrze obraz wymiaru sprawiedliwości, w którym i sądzący i sądzeni nie dopuszczają do głosu ani rozumu ani sumienia - a tylko strach i w którym wyroki są przez „system” bez procesu wydane, a sąd ma je tylko – w sumie - przeczytać.
Tylko, czy to zwierciadło aby na pewno aż tak krzywe? Zatrważające, bo niestety możliwe.
Dwunastu gniewnych ludzi a rebour.