EN

15.12.2022, 12:15 Wersja do druku

Kraków. „Łatwe rzeczy”: pierwszy teatralny striptiz po latach

„Łatwe rzeczy” Anny Karasińskiej, kameralny spektakl Teatru im. Jaracza w Olsztynie otrzymał jednogłośnie Grand Prix konkursu Boska Komedia od siódemki zagranicznych jurorek i jurorów.

Na tle wielkich produkcji można to uznać za niespodziankę, ale przecież już rok temu zagraniczne jury spośród wielu tytułów odnoszących się głównie do Polski i naszych problemów - wybrało kameralnego, egzystencjalnego „Wujaszka Wanię” Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Ludowego.

Jednocześnie „Łatwe rzeczy” można uznać za feministyczny protest, bowiem ujęte w tytule zadania aktorek raczej lekceważone i traktowane w przeszłości wyłącznie jako ozdobniki - wymagały poświęcenia, a płacone były cierpieniem.

W niespełna godzinnym spektaklu opowiadają o tym seniorka olsztyńskiej sceny Irena Telesz-Burczyk i Milena Gauer. Monologi i dialogi wypowiadane są na pustej scenie, gdzie jedyną „scenografią” są złote, przesadnie efektowne suknie. W kontraście do nich zwierzenia i wspomnienia brzmią intymnie, wysnute są z rodzinnej prywatności, kulis kariery, niespełnień i marzeń.

Pani Irena, która nie traktuje siebie jako wzorcowej piękności, ale ma świadomość powabu biustu (nr 4 lub 5!) wspomina pierwszy w polskim teatrze striptiz, jaki wykonała w scenie kopulacji w grudziądzkim teatrze w latach 70-tych w „Kartotece” Różewicza. Gdy jej partner mógł nosić cieliste majty – ona została do pokazania nagości brutalnie zmuszona. Podczas prób była przerażona, a po zejściu ze sceny płakała w kącie.

Jednocześnie nie kryje, że od recenzji w „Szpilkach” pióra Krzysztofa Teodora Toeplitza ceniła sobie bardziej mówioną recenzję żołnierzy, oglądających inny spektakl: chłopcy w mundurach na widok jej biustu stwierdzili, że aktorka może zginąć rozstrzelana guzikami z męskich rozporków.

Głównym tematem spektaklu jest postrzegania aktorek poprzez pryzmat ich cielesności, ostatecznie Irena Telesz-Burczyk przywołuje 150 kobiecych postaci, jakie zagrała w różnym typie, wspominając szczęście w nieszczęściu pięknej koleżanki z warszawskiego teatru, którą włączano do każdego spektaklu, a jedynym powodem było to, że zawsze pięknie wyglądała na scenie.

Aktorka śmieje się, przypominając Marylin Monroe, która zapytana jak kreuje przed kamerą spojrzenie pełne tajemnicy - powiedziała, że w myślach liczy ręczniki na domowej półce. Mężczyźni często mistyfikują kobiety. Niestety także ich kosztem.

Milena Gauer stara się budować swoją postać w oderwaniu od cielesności, podkreślając że najważniejszy jest dla niej stan umysłu, a nie to, co trawią jelita. Nie kryje, że również na nią w domu i w teatrze patrzono przez pryzmat fizyczności. Gdy będąc jeszcze dzieckiem oznajmiła rodzicom, że będzie aktorką - zmniejszano jej porcje jedzenia, by była chuda. Przedstawiając siebie, recytuje jak w castingowej prezentacji detale swojego biustu, a nawet szyi, odnosząc się również do ocen jej urody. Finał, gdy rozbiera się do naga i zasiada przy stoliku, by zjeść tort - ile dusza zapragnie, jest manifestem wyzwolenia się ze społecznych i teatralnych gorsetów. Będzie taka jak jej się podoba. Nic innym do tego.

Wzruszająco brzmi monolog Ireny Telesz-Burczyk, gdy rozważając o śmierci cieszy się, że jej role przejmie przyjaciółka. Jest ciekawa jak ją będzie grać, bo przecież każda aktorka i każdy aktor napełniają postać własną tożsamością, co od lat w swoich spektaklach pokazuje Anna Karasińska.

Tak jest od pamiętnego przedstawienia „Ewelina płacze”, gdy zespół TR Warszawa zagrał bohaterów castingu dla amatorów, mających występować z warszawskimi gwiazdami. Ciekawe i skrywane rzeczy wychodzą dzięki Karasińskiej spod podszewki teatru, zaś międzynarodowe jury uznało to za bardziej frapujące i uniwersalne niż inne duże, a wręcz spektakularne polskie spektakle w konkursie Boskiej Komedii.

Po raz kolejny okazało się, że z naszą powikłaną historią, współczesnością i podziałami jesteśmy nawet dla sąsiadów hermetyczni i kuriozalni. Znakomity przecież „Odlot” Zenona Fejfera w reżyserii Anny Augustynowicz z Teatru im. Współczesnego w Szczecinie, rozgrywający się na pokładzie samolotu do Smoleńska, utkany z klasyki naszej literatury oraz dzisiejszych zachowań – pozostał niestety niezrozumiany. Na szczęście nie było tak do końca z naszymi „Dziadami” – tym razem w reżyserii Mai Kleczewskiej z Teatru im. Słowackiego. Martyrologia została w werdykcie nie zauważona, jednocześnie nagrodzono Dominikę Bednarczyk-Krzyżowską za Konrada, gdy w imieniu kobiet wadzi się z Bogiem i pychą mężczyzn, którzy kobietom czynią ze współczesności piekło. W tle jest sprawa aborcji i Strajku Kobiet.

Najwięcej, bo cztery nagrody trafiły do Teatru Polskiego w Poznaniu, kierowanego artystycznie przez Macieja Nowaka. Wyróżniono reżyserię i koncepcję reżyserską Jakuba Skrzywanka w spektaklu-instalacji „Śmierć Jana Pawła II”. Można go uważać za rekonstrukcję wydarzeń,  konfrontację z mitem papieża-Polaka, a nawet pożegnanie z nim, gdy historyczny pontyfikat staje się tematem coraz ostrzejszych polemik.

Aktorską nagrodę otrzymał Michał Kaleta, który zagrał niezwykle trudną, niemal niemą rolę odchodzenia rozłożonego na raty wielu śmiertelnych chorób.

Dwie nagrody otrzymała również „Cudzoziemka” wg Marii Kuncewicz w reżyserii Katarzyny Minkowskiej z Polskiego w Poznaniu – dla Alony Szostak, która gra obcą: Polkę dla Rosjan i „ruską” dla Polaków, przede wszystkim zaś matkę, która obciąża swoją rodzinę traumą, z której młode pokolenie musi się symbolicznie wyzwolić. Drugie wyróżnienie przyznano Wojciechowi Fryczowi. Warto śledzić jego karierę.

Zagraniczni jurorzy wyróżnili też spektakle, które portretują palące problemy i gorący czas: „Alte Hajm/Stary Dom” Marcina Wierzchowskiego z Teatru Nowego w Poznaniu opowiada o domu przejętym od żydowskiej rodziny przez Polaków. W trudnym rozliczeniu nienawiść i antysemityzm przeplata się z miłością i solidarnością z zagrożonymi podczas II wojny sąsiadami.

Zwrócił uwagę „Naxuj. Rzecz o prezydencie Zeleńskim” w reżyserii Piotra Siekluckiego z krakowskiej Proximy.

Jury wyróżniło też zbiorową kreację w rozliczeniowym „Imagine” Krystiana Lupy z Powszechnego w Łodzi i w Warszawie m. in. o tym co stało się z hipisowskimi ideałami, które ustępują putinowskiej mentalności.

Tytuł oryginalny

„Łatwe rzeczy”: pierwszy teatralny striptiz po latach

Źródło:

„Rzeczpospolita” online

Link do źródła

Autor:

Jacek Cieślak

Data publikacji oryginału:

14.12.2022