"Sen nocy letniej" Williama Szekspira w reż. Rafała Szumskiego w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Beata Baczyńska w Gazecie Świętojańskiej.
Gdynia pozazdrościła Gdańskowi Festiwalu Szekspirowskiego i postanowiła pokazać, jak się robi Szekspira. O “Śnie nocy letniej” w reżyserii Rafała Szumskiego w Teatrze Miejskim w Gdyni pisze Beata Baczyńska.
„Sen nocy letniej” to jedno z najpopularniejszych dzieł Williama Szekspira. Komedia inspiruje twórców, którzy chętnie sięgają po ten tekst i systematycznie pojawia się on na scenach. Nie ominął także ekranu, na którym pojawił się w gwiazdorskiej obsadzie (Kevin Kline, Michelle Pfeiffer, Rupert Everett, Christian Bale) w 1999 r. wyreżyserowany przez Michaela Hoffmana. Dwa lata później widzowie gdyńskiego Teatru Muzycznego mogli poznać kolejne oblicze „Snu nocy letniej” – tym razem muzyczne, oglądając genialną trans-operę z muzyką Leszka Możdżera w reżyserii Wojciecha Kościelniaka. Kolejnym zaskoczeniem był balet z muzyką Gorana Bregovica w reżyserii Izadory Weiss przygotowany przez Bałtycki Teatr Tańca w Operze Narodowej. Najczęściej jednak komedia gości na scenach teatrów dramatycznych i za każdym razem realizatorzy stają przed nie lada wyzwaniem: jak oczarować widza, żeby z radością błądził w gęstwinach ateńskiego lasu.
Rafał Szumski, reżyser spektaklu, przed premierą ujawnił, że wszystkie realizacje tego tytułu, które widział, szalenie go nudziły, więc postanowił tekst uwspółcześnić, skrócić i w ten sposób ukazać różne odcienie miłości. Czy się to udało?
Udało się tekst skrócić i w efekcie mamy trochę wrażenie, że oglądamy inscenizację streszczenia dramatu. Najważniejszych postaci nie zabrakło: jest szykująca się do ślubu królewska para – Hipolita i Tezeusz, jest elficki król Oberon i jego żona Tytania oraz czworo kochanków Helena, Hermia, Lizander i Demetriusz. Jednak ich relacje są powierzchowne i niejasne. Nie ma tam odcieni miłości, a nawet zastanawiamy się, czy w ogóle jest jakaś miłość? Jest to niewątpliwie nie tylko efektem poczynienia skrótów, ale przede wszystkim postawienia na zabawę. Skoro to komedia, to należy rozbawić widza w każdy dostępny sposób i w każdej chwili.
Tezeusz (Grzegorz Wolf) w zaskakujący sposób próbuje poskromić Hipolitę (Monika Babicka) i używa w tym celu… paralizatora. Nie jest jasne, czym zawiniła królowa, a ten dość niesmaczny, moim zdaniem, zabieg, powoduje, że kolejna scena, w której Egeusz (Mariusz Żarnecki) prosi króla o ukaranie krnąbrnej córki, która nie chce wyjść za mąż za wybranego przez niego młodzieńca, zostaje zdominowana przez pantomimę podnoszącej się ze stołu oszołomionej Hipolity. O ile na początku można zakładać, że paralizator ma być dosadnie ukazanym narzędziem opresji mężczyzn wobec kobiet, to trudno powiedzieć, jakie zadanie ma spełniać, kiedy w zakończeniu oboje go używają i sprawia im to wyraźną przyjemność. Chyba miało to rozbawić publiczność, bo obie te sytuacje były nagradzane śmiechem.
Nieco jaśniej nakreślone zostały relacje między Oberonem (Piotr Michalski) i Tytanią (Beata Buczek-Żarnecka). Tu w grę wchodzi zazdrość o ateńskiego chłopca. Jednak okazuje się, że nie jest to małe dziecko, ale atletycznie zbudowany młodzieniec, istny młody bóg. Paź (Adam Josef Modzelewski) prezentuje swoją nienaganną muskulaturę i ogromną siłę, więc nie dziwi fakt, że Oberon, któremu fizycznie daleko do takiego herosa, chciałby odsunąć go od żony. Mimo tak prosto zarysowanego układu między bohaterami nie czuje się jednak emocji, które powinny towarzyszyć takiej sytuacji. Beata Buczek-Żarnecka jest chłodna i zdystansowana, a Piotr Michalski chyba trochę zmęczony i znudzony zachowaniem żony, więc postanawia zakończyć sprawę używając magicznego soku z kwiatu zranionego strzałą Amora, który spowoduje, że Tytania zakocha się w pierwszej istocie, jaką zobaczy i zapomni o ateńskim chłopcu.
Jednak nie tylko oczy królowej elfów zostaną skropione miłosnym eliksirem. Za jego sprawą trudne relacje między młodymi kochankami, stały się jeszcze bardziej skomplikowane. Do tej pory Hermia (Weronika Nawieśniak) kochała z wzajemnością Lizandra (Krzysztof Berendt), ale Dematriusz (Maciej Wizner) także darzy dziewczynę uczuciem, nie zważając na zakochaną w nim Helenę (Marta Kadłub). Za sprawą nieuważnego Puka (w tej roli Dariusz Szymaniak) i przypadku obaj młodzieńcy tracą głowę dla Heleny. Oczywiście ostatecznie wszystko skończy się ślubem obu właściwych par, ale zanim to nastąpi bohaterowie biegają, a właściwie turlają się po scenicznych deskach w nieustannej pogoni, w której trudno się zorientować kto goni, a kto ucieka.
Miłosne perypetie przeplatane są scenami, w których grupa rzemieślników przygotowuje przedstawienie z okazji wesela Hipolity i Tezeusza. To sceny z założenia komediowe i aktorzy nie szczędzili wysiłków, żeby każdym zdaniem zabawić widzów. Cała grupa grała przerysowując swoje postaci do granic możliwości. Najlepiej zaprezentował się Bogdan Smagacki jako Franciszek Piszczałka, który grał najoszczędniej i czasem niewielkim, ale przemyślanym gestem potrafił rozbawić publiczność. Do grupy rzemieślników w finałowej scenie dołącza też Dariusz Szymaniak (w roli ściany), który jako Puk jest zupełnie niezauważalny na scenie, a przecież to jedna z najlepszych ról, jakie można zagrać we „Śnie nocy letniej”. Zostaje nawet pozbawiony końcowej prośby o brawa skierowanej do widzów, a wygłasza ją Kupidyn (Martyna Matoliniec).
Tłem dla prezentowanej historii jest scenografia Aleksandry Grabowskiej. Bardzo oszczędna, ograniczająca się do czarnego tła z okrągłym otworem, w którym pojawiają się projekcje, kilku pni i długiego stołu z krzesłami. To dobre rozwiązanie, pozostawiające przestrzeń dla wyobraźni. Natomiast kostiumy pozostawiają dużo do życzenia. Brak pomysłu, spójności, jakiejkolwiek myśli przewodniej. Można było odnieść wrażenie, że aktorzy zostali na chwilę wpuszczeni do magazynu z odzieżą i komu się udało coś złapać, to ubrał. Dla niektórych nie starczyło i występowali we własnych, codziennych ubraniach. Jako jedyna piękną suknię dostała Tytania. Tezeusz i Hipolita otrzymali kostiumy z tego samego zielonego atłasu, choć projekt sukienki nie był szczególnie interesujący. Jeśli, deklarowane przez reżysera, uwspółcześnienie dramatu Szekspira miało polegać na graniu w dresie, to chyba wolałabym powrót do klasyki.
Rafał Szumski zapraszając na „Sen nocy letniej” w Teatrze Miejskim w Gdyni obiecywał, że dostaniemy „dobry, bardzo dobry, a może nawet świetny” spektakl. Niestety nie dotrzymał słowa. Jednak większość zgromadzonej na premierze publiczności świetnie się bawiła, bo przyszła na komedię i dostała komiczną komedię.