Najwcześniejsze wspomnienia mam z domu dziadków w Kamiennej Górze, miasteczka na Dolnym Śląsku. Stamtąd pochodzi moja mama Halina i tam przyszedłem na świat.
Gdy się okazało, że jestem chorowity, zamiast pójść do przedszkola, trafiłem pod opiekę babci Józi i dziadka Franka. Ona pracowała w zakładach konfekcyjnych, on był już na emeryturze, więc to z nim spędzałem czas. Często zabierał mnie do lasu i uczył rozpoznawać gatunki drzew, ptaków, grzybów.
1980
Szczególnie zapamiętałem wakacje roku 1980. W kraju trwał karnawał „Solidarności" i chociaż niewiele z tego rozumiałem, przesiąkałem tą atmosferą. Dla mnie powód do radości był inny. Gdy rodzice wyjechali na wczasy do Bułgarii, ja pojechałem do Kamiennej Góry. Ponieważ wtedy wszyscy do mnie mówili Usiu (sam tak siebie nazwałem, nie umiejąc wypowiedzieć imienia Juliusz), padło hasło, że „Usia trzeba nauczyć jeździć na rowerze". Dziadek kupił na targu dwukołowiec, doczepił kij i biegał za mną, aż załapałem. Gdy rodzice wrócili z urlopu i zajechali na podwórko dużym fiatem 125p, ja goniłem ich na rowerze.
1982
Kolejne ważne wspomnienia mam już ze Świdnicy, mojego rodzinnego miasta. Mieszkaliśmy na klasycznym „osiedlu młodych", w czteropiętrowym bloku z wielkiej płyty. Po szkole z kolegami biegaliśmy za piłką. A że to był czas mundialu w Hiszpanii, każdy z nas chciał być Bonkiem. I nagle ten świat się zmienił, gdy przeprowadziliśmy się do domu na obrzeża miasta. Między drugą a trzecią klasą podstawówki musiałem zmienić szkołę i kolegów. Na osiedlu mieszkała tzw. inteligencja, na peryferiach wszedłem w środowisko chłopaków, którzy popalali papierosy i byli zupełnie inni. I ja, wychuchany w domu Usiu, musiałem się w tym odnaleźć. Przejąłem ich podwórkowy język, ich świat wartości. Dom pokazał mi też inną jakość życia.
Mieliśmy ogród i kury, od których zbierałem jajka. Każdej wiosny czekałem, aż wyklują się kurczaki i strzegłem je przed srokami. Mama nauczyła mnie, jak przekopać i nawieźć ziemię w ogródku, by wyrosły na niej warzywa. Ta lekcja przydaje mi się do dzisiaj - przy domu pod Krakowem też lubię grzebać w ziemi.
1986
Z podstawówki pamiętam moment, w którym dotarło do mnie, że chcę być aktorem. W szóstej klasie na koniec pierwszego semestru mieliśmy apel. Scenariusz napisała wychowawczyni, pani Małgosia Stauffer. Postać urwisa miał grać nasz klasowy urwis, ale zjadła go trema. Wtedy padło hasło: „Może Usiek spróbuje". Wziąłem tekst, wpadłem na środek sali, złamałem linijkę, wskoczyłem na krzesło, zacząłem krzyczeć. Klasa patrzyła zdziwiona, ale dostałem brawa. Dotarło do mnie, że przez kilka sekund byłem zupełnie kimś innym niż na co dzień. Czyli nie Uśkiem z czerwonym paskiem na świadectwie, ale rozrabiaką! Pani Małgosia wysłała mnie na konkurs recytatorski. Dostałem nagrodę za „Skumbrie w tomacie" Gałczyńskiego i tak to się potoczyło.
1988
Do liceum szedłem ze świadomością, że interesuje mnie występowanie w teatrze. Ale dla całego mojego życia istotny był moment, gdy szedłem złożyć papiery, żeby dostać się do II LO w Świdnicy. Tą samą ulicą Wrocławską szła wtedy z dokumentami do tego samego liceum Marta. Zamieniliśmy kilka zdań. Potem przez całe liceum dzieliliśmy się lekturami. W połowie trzeciej klasy zdecydowaliśmy, że będziemy ze sobą chodzić. Kilka miesięcy temu obchodziliśmy 25. rocznicę ślubu!
1992
Początkiem dorosłości był 17 czerwca, gdy dostałem się do szkoły teatralnej. Ale zanim się to wydarzyło, w liceum trafiłem do klasy humanistycznej. Założyłem kabaret, jeździłem ze spektaklami na festiwale teatralne, brałem udział w konkursach recytatorskich.
W klasie maturalnej pojechałem na konkurs do Dzierżoniowa. W jury zasiadał aktor Teatru Polskiego we Wrocławiu Andrzej Wojaczek.
Recytowałem wtedy „Colloquium niedzielne na ulicy" Tuwima, dostałem nagrodę. Na zakończenie Andrzej Wojaczek wielką ręką klepnął mnie w plecy i powiedział: „Idź w to! ". To klepnięcie w plecy było symbolicznym pchnięciem mnie w kierunku aktorstwa. Już wiedziałem, że muszę iść do szkoły teatralnej.
Juliusz Chrząstowski
ur. w 1973 r. w Świdnicy, aktor filmowy i teatralny, grał m.in. w „Prawie Agaty", „Bożym ciele", a ostatnio w serialu „Odwilż".