EN

27.05.2023, 13:59 Wersja do druku

Historia pewnego kamienia

„Melodramat" wg scen. i w reż. Anny Smolar w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.


fot. Magda Hueckel/mat. teatru

W schyłkowym okresie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej Telewizja Polska powołała do życia program, który ukazywał zjawisko, które było tabu w życiu społecznym, choć występowało powszechnie. Wódko, pozwól żyć prowadzony przez Halszkę Wasilewską, stanowił format interwencyjny wsparcia dla rodzin osób borykających się z chorobą alkoholową, a także wskazywał społeczny kontekst patologii. Alkohol, kieliszek wódki, kufel piwa to istotny element twórczości artystycznej. Kto nie przywołuje pamiętnej sceny z Popiołu i diamentu w reżyserii Andrzeja Wajdy, która stała się ikonicznym obrazem wspomnienia nad zapalonymi szklankami spirytusu. Problem alkoholowy natomiast jest nie tylko tematem filmów, ale i przedstawień teatralnych. Do owego aspektu powrócił warszawski Teatr Powszechny. Do pracy zaprosił Annę Smolar, która z szóstką aktorów przygotowała instruktarz sceniczny o tym, jakie mogą być skutki picia i upicia. I ten melanż, chyba tworzony w oparach procentowych, zaśmieca głowy odbiorców, gdyż po pierwszej scenie wiadomo co się wydarzy. Punktem wyjścia jest film Wojciecha Jerzego Hasa ze zdjęciami Mieczysława Jahody – Pętla. Zrealizowany na podstawie opowiadania Marka Hłaski, będący traumatyczną opowieścią kilku godzin z życia Kuby, który w kieliszku poszukuje ucieczki od bieżącego świata, a tragiczny finał to zaciśnięcie kabla od telefonu na własnej szyi. W rolach głównych wystąpili Gustaw Holoubek i Aleksandra Śląska. I właśnie owa ekipa filmowa, osadzenie akcji w konkretnym środowisku artystycznym, gdzie bohaterowie, zmieniając role i płcie, dywagują, oceniają, relacjonują, współtowarzyszą alkoholowemu odurzeniu jednego bohatera. Inscenizatorka uniwersalizuje problem, zmienia to, co kobiece w męskie. Kubą są aktorki, Krystynami – aktorzy. Postaci przechodzą, mijają, zmieniają się sekwencje w tym swoistym katalogu sytuacji z flaszką w tle.

Aktorski sekstet rozgrywa ów dramat początkowo w hermetycznym świecie teatru. Zupełnie jakby ten problem dotyczył tylko wąskiej grupy społeczeństwa. Na szczęście w drugiej części katalog bohaterów się rozszerza, a świat pokrywają zagubione dusze i świadkowie, nieme ofiary zachłyśnięcia procentowym płynem. Jednak ów wątek aktorsko-filmowo-teatralny jest wręcz nieznośny. Kolejny raz twórcy zmuszają widzów do oglądania brudu instytucji kultury. Odtwarzanie prawdziwych scen, nie jest teatrem, a właśnie zbliża do programu Wasilewskiej sprzed prawie półwiecza. Trywialne dialogi na poziomie luźnej gadki, którą można toczyć z nieznajomym na przystanku komunikacji miejskiej, zniesmaczają i odpychają. Sekwencje sprzed hotelowej windy, szczególnie na teatralnej scenie, to istny przykład niemocy, powtórzeń i rozwleczenia akcji, którą można zminimalizować do kilku słów. To trwa, ciągnie się, nudzi, oburza. Dodatkowo reżyserka wprowadza, aby było atrakcyjnie, fragmenty taneczne. Żal i zęby bolą nad pomysłami ruchu Karoliny Kraczkowskiej, które sięgają prostej rytmiki z przedszkola. Deliryczne trzęsienie rąk, rączka na serduszko i samolocik z rąk – szczyt powtarzalnego gestu człowieka z problemem. Dalsze fragmenty ukazują pogłębione relacje prywatne, stosunek do żon, kochanek i kochanków, dzieci. Tylko owa niby czuła diagnoza, świadectwo bólu rodzin i najbliższych, nie jest żadnym odkryciem, ale zebraniem przemyśleń wykonawców jak im się to wydaje. Buduje się fałszywy obraz rzeczywistości, któremu nie można ufać. Z założenia jest sztuczny, nie ma interesującej pracy dramaturgicznej, a zaledwie sloganowość wynikająca z obserwacji występujących. Szczytem megalomanii i grafomanii są wiersze Natalii Fiedorczuk, puste jak pudełko po zapałkach. Jest źle, a najgorsze dopiero nadchodzi. Ofiary alkoholizmu partnera-partnerki decydują się opuścić drugą połówkę. To trudny, odważny krok. I można byłoby na tym zakończyć ten wywód, ale po co. Jeszcze damy dialog, a właściwie monolog Anny Ilczuk, która nam powie, czego się boi, a z czego się cieszy. Mamy nowy pacierz tego, co doświadczyła partnerka alkoholika. To po co zatem ten wcześniejszy wywód, jak zakończenie kumuluje wszystko co wcześniej się rozegrało? Unieważnia, zanudza, budzi niepokój o rolę teatru. Przecież scena nie może być tyradą dla kalki rzeczywistości, ale raczej rzetelną opowieścią nawet o tym co nas otacza.

fot. Magda Hueckel/mat. teatru

Przestrzeń opracowana przez Annę Met to olbrzymi kamień i jego odpryski, które pokrywają scenę. I już nie mamy wątpliwości – alkoholizm to skała, którą ofiara dźwiga na swoich plecach, a także ból i ciężar dla świadków, towarzyszy uzależnienia. Warto powrócić do trywialności ostatniej sceny. Anna Ilczuk siedzi na kamieniu obok niej Karolina Adamczyk. Rozmawiają. W ręku pierwszej – kamień. I scena śmieszy zupełnie. Brak wiary w inteligencję widzów jest wielki. Wygląda ona jak „kobieta z pieńkiem” z Miasteczka Twin Peaks. Tajemnicza niewiasta wywoływała uśmiech politowania, ale i zastanowienia. Dokładnie tak jest ze spektaklem w Powszechnym. Wszystko jest jasne od pierwszej sekundy spektaklu, ślimaczy się niemiłosiernie, nie posiada dobrego tekstu, rytmu, a rości sobie prawo dla barometru społecznego. Przykre doświadczenie i wielki zawód.

Miało być spotkanie z Hłaską, czułość, ból więzi i relacji. A efekt mizerny. Jest dramat. Wielki dramat teatru. Do niego należy wchodzić odpowiedzialne. A ostatnia premiera zmusza do upicia i zapomnienia. Efekt odwrotny do zamierzonego.

Tytuł oryginalny

HISTORIA PEWNEGO KAMIENIA – „MELODRAMAT” – TEATR POWSZECHNY IM. ZYGMUNTA HÜBNERA W WARSZAWIE

Źródło:

kulturalnycham.com.pl
Link do źródła

Autor:

Benjamin Paschalski

Data publikacji oryginału:

27.05.2023