„Sztuka intonacji” Tadeusza Słobodzianka w reż. Anny Wieczur w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Magda Kuydowicz w Teatrze dla Wszystkich.
Oszczędnej reżyserii jednoaktówek Słobodzianka „Sztuka intonacji „ i „Powrót Orfeusza” podjęła się na warszawskiej scenie Anna Wieczur. Opowiadana w nich historia dyskusji o kształcie teatru między dwoma jego wielkimi twórcami i reformatorami, Tadeuszem Kantorem (świetny Modest Ruciński) i Jerzym Grotowskim (rewelacyjny Łukasz Lewandowski), to prawdziwa uczta dla teatromana.
Erudycyjny i skrzący się humorem tekst to także dobry i zarazem wymagający materiał do pracy nad rolą. Adam Ferency, znakomity jako Mistrz, i Anna Moskal, jego charyzmatyczna Asystentka, w pierwszej scenie wprowadzają nas z werwą w akcję sztuki. Do Mistrza Jurija Zawadzkiego przyjeżdża Jerzyk – pracowity, poważny, nieśmiały i oczytany Jerzy Grotowski, prosząc go wsparcie. Kolacja, suto nakrapiana alkoholem, przeradza się w dyskusję o sensie i zadaniach teatru. Zostaje także wyłożona Jerzykowi przez Mistrza koncepcja tytułowej „sztuki intonacji”. Asystentka mocno przesadza z winem wymieszanym z polską żubrówką i po brawurowej scenie kłótni z Mistrzem znika w sypialni.
Tadeusz Słobodzianek snuje opowieść opartą na faktach i domysłach. Zręcznie myli tropy, naprowadza nas na różne rozwiązania i podpowiada, jakie mogły być motywacje bohaterów dotyczące ich pełnych pasji reakcji. Ludwik Flaszen (Sławomir Grzymkowski, wiarygodny w interpretacji złożonej postaci słynnego teatrologa, reżysera, eseisty i współtwórcy Teatru 13 rzędów Grotowskiego) spotyka w kolejnych scenach w kawiarni Tadeusza Kantora i proponuje mu dyrektorowanie w opolskim teatrze. Ten zaś w pełnej pasji przemowie odmawia. Chce rozwijać się jako artysta malarz. Został doceniony już w Paryżu, a marzy o galeriach w Nowym Jorku. Przysłuchuje się temu z zainteresowaniem Jerzy Grotowski, który wyproszony z kawiarni przez Flaszena powraca i szybko zgadza się poprowadzić tę scenę. Kantor tymczasem zmienia zdanie po rozmowie ze swoim marszandem… Takich zaskakujących zwrotów akcji jest w przedstawieniu kilka, jak w dobrym kryminale. Raz po raz padają ze sceny nazwiska wielkich twórców teatralnej reformy: Stanisławskiego, Wachtangowa, Meyerholda, Brooka, Sulerżyckiego, Barby czy Michaiła Czechowa. Mistrz częstuje Jerzego alkoholem od Brechta, Picassa, napomyka o swoich rozmowach z Sartre’em.
Sam Grotowski jako postać pokazuje przysłowiowe pazurki dopiero w ostatnim akcie dramatu – w rozmowie z sędziwym już Mistrzem, gdy odwiedza go po duchowej przemianie. Ubrany w luźne szaty, po długim pobycie w Indiach, wkracza i wyjawia mu wielki sekret. Teatr nie jest już dla niego najważniejszy. Krytyczne uwagi, których nie szczędzą mu najwięksi światowi reżyserzy, dowodzą jego zdaniem, jak bardzo jest znany i podziwiany na całym świecie. Co oczywiście nie mija się z prawdą. Przewrotność tekstów autora dramatu sprawia jednak, że i na Grotowskiego patrzymy z lekkim przymrużeniem oka. Czujemy wyraźnie jako widzowie, że serce autora tekstu jest po stronie idei Mistrza – teatru słowa. Teatr ubogi Grotowskiego, obrazoburcze wizje Kantora giną w potokach słów jego twórców. Mistrz tymczasem mówi powoli, z namysłem, by spointować spektakl uniwersalnym stwierdzeniem: „Wolni możemy być tylko w teatrze”.
Przedstawienie na warszawskiej scenie to przede wszystkim koncert gry aktorskiej. Łukasz Lewandowski zachwyca wirtuozerią swojej kreacji. Gra każdym mięśniem, gestem swego ciała. By nie zdradzić za wiele, pokazuje wprost, jak ważna dla Grotowskiego była praca z ciałem, bo w nim uruchamiał się cały proces twórczy aktora. Znakomity jest także Mistrz Ferencego. W scenie pokazu scenicznego śmiechu udowadnia, z jaką lekkością i swobodą może sięgać do pokładów swoich twórczych umiejętności. Anna Moskal dzielnie dotrzymuje mu kroku. Scena kolacji na długo zapada widzowi w pamięć także dzięki jej wspaniałej grze. Proces stopniowego zatracania się w alkoholowej libacji jest zarazem śmieszny i straszny. Czujemy samotność i determinację tej kobiety, która wciąż walczy o miłość, uwagę i akceptację swojego „Jury” – Mistrza. Kantor Modesta Rucińskiego, pełen pasji, grany na skraju kabotyństwa, także wzbudził aplauz widowni. Epizodyczna postać kelnerki i ostatniej asystentki Mistrza (w tej podwójnej roli gościnnie Beat Garstka) jest również bardzo dobrze pomyślana i zagrana.
Jedyne czego mi zabrało w tym świetnym spektaklu, to bardziej wyrazistej reżyserii, która widzowi mniej wyrobionemu przybliżyłaby postaci wielkich mistrzów teatru. Pokazania na ekranie starego telewizora choćby fragmentu „Księcia Niezłomnego” czy wytłumaczenia, jak ważną osobą dla teatru Grotowskiego był Ludwik Flaszen. Wyjaśnienia, z czego wynikała pogarda Kantora wobec metody aktorskiej Stanisławskiego. Moim zdaniem warto by było widza w te wątki wprowadzić nieco głębiej umiejętnie przemyślaną sceniczną narracją. Edukacja kulturalna to także ważne zadanie dla teatru. Tymczasem „Sztuka intonacji” pozostaje wirtuozerską grą dla wtajemniczonych.