EN

26.10.2020, 15:52 Wersja do druku

Czy to w ogóle ma sens?

„Jedzonko” Katarzyny Szyngiery, Marcina Napiórkowskiego i Mirosława Wlekłego w reż. Katarzyny Szyngiery w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Paweł Kluszczyński z Nowej Siły Krytycznej.

Jedzenie, pożywienie, jadło, żarcie, małe co nieco, wyżerka, żywność, uczta, pokarm… słowa, które w świecie nastawionym na konsumpcję są nieodłącznym aspektem codzienności. Spektakl „Jedzonko” w reżyserii Katarzyny Szyngiery to studium czynności spożywania, kiedyś będącej podstawą przetrwania, dziś urastającą do rangi mody i nierzadko obsesji. Treści płynące ze sceny Małopolskiego Ogrodu Sztuki (Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie) są niewątpliwie ważne, choć czy po tym, co zobaczyłem, mogę powiedzieć, że dowiedziałem się czegoś nowego o świecie? Niestety, nie.

fot. Bartek Barczyk

Bogactwo treści, którymi zostało nafaszerowane to ponad dwugodzinne przedstawienie sprawiło, że po opuszczeniu widowni miałem uczucie podobne do przejedzenia się daniem jednogarnkowym, w skład którego weszła niezbyt już świeża zawartość wszystkich półek w lodówce. Chyba lepiej byłoby czuć się jak po konsumpcji subtelnej kompozycji smaków z restauracji chwalącej się gwiazdką Michelina, prawda? Jest tu obecna rodzinna psychodrama, połączona z samoobalaniem mitu przez świętującego dziewięćdziesiąte urodziny dziadka (Feliks Szajnert); satyra z podejścia do ucztowania i znajomości tajników sztuki sommelieri; pokazywanie w krzywym zwierciadle postaw osób uważających się za proekologiczne oraz dużo jedzenia, pałaszowanego przez aktorów na oczach publiczności. 

Główną odpowiedzialną za menu wieczoru jest córka (Lidia Bogaczówna), która opiekuje się seniorem rodu. Co chwila dumnie prezentuje pieczołowicie przygotowane potrawy. Wszystkie składniki z Kleparza! Ma być smacznie, naturalnie oraz ekskluzywnie. Oczywiście pozostali członkowie rodziny doceniają jej starania, jednak widać, że woleliby zjeść dania klasyczne. Otoczenie nie zapowiada tradycyjnej biesiady, mieszkanie jest luksusowe, kieliszki lśnią, zastawa zmienia się z każdym daniem – przypomina to bardziej drogą restaurację niż mieszczański dom. Panuje przepych i aura samouwielbienia. Udziela się ona nie tylko gospodyni, ale i pozostałym osobom. Widać jak na dłoni rywalizację dwóch córek jubilata, nie ma końca przechwałkom, docinaniu na temat osiągnięć dzieci, czy w diecie. Poza pocztówką z rodzinnego obiadu, otrzymujemy jeszcze jakby senny koszmar – wdzierają się aktorzy przebrani za otyłe kury z masowej hodowli. Są skołowane, ich stanowiska co do własnego życia to mieszanina poglądów, zarówno negujących ten sposób traktowania zwierząt, jak i za nim przemawiających. Nie wiadomo, kto tu ma rację. 

Można rzec, że spektakl stawiający problem nadmiaru na pierwszym miejscu, został przez ten nadmiar pokonany. Chce się na siłę pokazać jego obecność w każdym aspekcie życia, przez co momentami można zatracić się w mieszaninie myśli. Oprócz niedomkniętych spraw z przeszłości i wzajemnych przytyków członków rodziny, mowa tu też o masowej hodowli zwierząt, śladzie węglowym, produkcji syntetycznego mięsa a nawet wyczerpujących się zasobach planety. Wszystkie poruszane tematy to zbiór medialnych nagłówków, skrzętnie przetworzonych na scenariusz przez Katarzynę Szyngierę, Marcina Napiórkowskiego i Mirosława Wlekłego. 

fot. Bartek Barczyk

Wstrząsająca w przedstawieniu, tyle mówiącym o jedzeniu, jest opowieść seniora rodu o swojej przeszłości. Historia o Wielkim Głodzie na Ukrainie brzmi wymownie, podczas gdy na stole aż brakuje miejsca od dostawianych co chwila wykwintnych potraw. Wspomnienia świadka Hołodomoru przerażają, kiedy pozbawieni pożywienia ludzie wyzbyli się uczuć, liczyło się tylko przetrwanie jednostki. Więzy krwi przestały grać rolę, myślenie racjonalne zastąpił szał. Być może doświadczenia przodków, którzy często, jeszcze na początku XX wieku, doświadczali problemów żywnościowych, tkwią w nas do dziś, przez co wpadamy w szał objadania się? Po emocjonalnej opowieści nastąpiło rozładowanie napięcia, rozpoczęła się bitwa na jedzenie. Obraz współczesności, gdy żywność stała się tak łatwo dostępne, że ludzie zaczynają się nią bawić, jest w gruncie rzeczy równie przerażający, jak ten z czasów jej braku. To, co te obrazy łączy, to ciągłą gonitwa ku posiadaniu produktów i konsumowaniu bez opamiętania. Pozostaje sobie zadać pytanie, czy robiąc spektakl o marnotrawstwie jedzenia, warto używać je na scenie i – o zgrozo – wykorzystywać do zabawy w bitwę? 

Wisienką, a raczej truskaweczką, na torciku krakowskiego przedstawienia był monolog Macieja Pesty w roli wspomnianej truskawki – teatralny deser po obżarstwie problemami i mnogimi wątkami. Z jednej strony postać komiczna, kiedy mówiła o tym, że sama jest sztucznym tworem, wynikiem krzyżówki dwóch gatunków poziomek, ale jednocześnie przerażającą skrupulatnością punktowania grzechów przeciwników GMO, którzy zajadając się jej podobnymi wytworami, blokują przekazanie nasion Złotego Ryżu dla Afryki. Krótkowzroczność społeczeństwa, okrzykniętego przez siebie samego postępowym, bije po oczach. I to tę myśl uważam za najważniejszą w pożywnym spektaklu Katarzyny Szyngiery.

Marcin Napiórkowski, Katarzyna Szyngiera, Mirosław Wlekły
„Jedzonko”
Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie, Scena Małopolskiego Ogrodu Sztuki, premiera 11 września 2020
reżyseria: Katarzyna Szyngiera

wystepują: Lidia Bogaczówna, Marta Konarska, Agnieszka Kościelniak, Katarzyna Zawiślak-Dolny, Karol Kubasiewicz, Maciej Pesta, Sławomir Rokita, Feliks Szajnert

Paweł Kluszczyński – rzemieślnik kultury, autor bloga ijestemspelniony.pl, finalista VII Edycji Konkursu im. Andrzeja Żurowskiego dla młodych krytyków teatralnych.

Źródło:

Materiał własny